Piotr Żyła miał groźny upadek. Psycholog mówi, jak takie sytuacje wpływają na dzieci sportowców
Podczas skoku w niedzielnym Pucharze Świata w Wiśle Piotr Żyła upadł na twarz. Z trybun obserwowały go była żona Justyna Żyła i 7-letnia córka. Podobną historię opowiedziała nam Karolina Małysz, córka Adama Małysza. - Tata miał całą poobdzieraną twarz i prawdopodobnie ocknął się dopiero w karetce - mówi o wypadku w Salt Lake City w 2004 r.
– Wszyscy bardzo przeżyli to, co się stało i Justyna obecnie skupia się na tym, żeby zająć się dziećmi i rodziną – powiedziała w rozmowie z WP Kobieta managerka Justyny Żyły.
Psycholog dziecięcy dr Aleksandra Piotrowska zwraca uwagę na to, że córka Piotra Żyły być może w ogóle nie zobaczyłoby ran ojca, gdyby nie to, że pokazały je kamery. Podkreśla, że powinno się unikać pokazywania zdjęć w takich, i gorszych, wypadkach. - Dziennikarze, którzy czyhali na zbliżenie zakrwawionej twarzy Żyły, zasługują na biczowanie – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Justyna Żyła nie chciała komentować tego, co się stało. O niebezpieczeństwie wpisanym w pracę sportowca opowiedziały nam ze swojej perspektywy córka Adama Małysza, Karolina Małysz, i Jagna Marczułajtis, matka trójki dzieci.
Co czuje córka mistrza
Adam Małysz to najbardziej utytułowany skoczek narciarski w Polsce, zdobywca czterech medali olimpijskich. W swoich sportowych zmaganiach zawsze mógł liczyć na wsparcie córki. – Jeździłam obserwować tatę do Zakopanego i do Planicy. To były te kierunki, w których bywałam prawie zawsze. Miałam 4 latka, kiedy zobaczyłam pierwszy raz skoki taty na żywo – mówi nam 22-letnia Karolina Małysz. Na pytanie, jakie to uczucie, odpowiada bez zastanowienia: "Duma".
Kiedy miała 14 lat, widziała upadek taty na żywo w Zakopanem, gdzie przewrócił się po złym wylądowaniu. – Ale mocniejszy wypadek, który odcisnął się na moim życiu, był w Stanach, kiedy musieli go zabrać karetką i nie wiedziałyśmy z mamą, co się z nim dzieje. To było straszne – opowiada Karolina Małysz.
Do upadku doszło w Salt Lake City w 2004 r. Karolina miała wtedy 7 lat. – Tata źle wylądował, upadł na głowę. Stracił przytomność, miał całą poobdzieraną twarz i prawdopodobnie ocknął się dopiero w karetce. Późnej dowiedziałyśmy się, że ma wstrząśnienie mózgu – tłumaczy. Karolina opowiada, ze czuła wówczas szok, niedowierzanie i strach. Strach, że taka sytuacja może się powtórzyć.
– Miałam wtedy bardzo duże oparcie w mamie i myślę, że mama we mnie też – podkreśla 22-latka. – Kiedy trochę podrosłam, dowiedziałam się, jak to wszystko wygląda i że tata trenuje po to, aby dobrze wylądować i skakać jak najlepiej, a wypadki mogą się zdarzyć – opowiada Karolina. Uświadamiał ją głównie Adam Małysz, ale wiedzę zdobywała też sama, oglądając skoki.
– Po prostu ufałam, wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałam, że to jest coś, co on chce robić, co kocha i nie mogłabym go powstrzymywać, nawet gdybym się bardzo o niego bała – mówi.
Wypadki są wpisane w sport
Czternastokrotna złota medalistka mistrzostw Polski w snowboardzie i trzykrotna uczestniczka zimowych igrzysk olimpijskich, Jagna Marczułajtis, ma trójkę dzieci: 17-letnią Jagodę, 11-letnią Igę i 4-letniego Andrzeja. – Najstarsza córka do 4-5 roku życia jeździła ze mną i na treningi, i na zawody. Bardzo często towarzyszyła mi, kiedy była malutka. Młodsza oglądała mnie głównie w telewizji albo internecie – mówi w rozmowie z WP Kobieta Marczułajtis.
Na szczęście dzieci nigdy nie były świadkami poważnej kontuzji matki, ale snowboardzistka od małego uświadamiała je, że wypadki są wpisane w ten sport. – Ja od dziecka jeździłam konno i swojego czasu też swoje dzieci uczyłam jeździć. W jeździectwie jest taka zasada, że gdy się spada z konia, to trzeba jak najszybciej na niego wsiąść. Gdy moje dzieci spadały z konia, to od razu je na niego wsadzałam z powrotem – opowiada.
– Kiedy jest jakiś wypadek na snowboardzie, to się po prostu wstaje, otrzepuje się i jedzie dalej - jeśli oczywiście nie ma żadnych złamań – dodaje Marczułajtis. – Uchronienie dzieci przed tym, żeby zobaczyły, że rodzic jest kontuzjowany czy, tak jak Piotrek, zakrwawiony, to nie jest dobre podejście. Bo to też uczy tego, że sport bywa niebezpieczny, że coś może się wydarzyć – podkreśla.
Piotrowska zaznacza, że decyzja rodziców, czy zabierać dziecko na zawody, powinna być uzależniona od rodzaju dyscypliny sportowej. – Nie widzę żadnych wskazań wychowawczych, żeby zabierać dziecko boksera po to, aby obserwowało, jak tatuś dostaję po gębie. Jeśli chodzi o reprezentantów większości dyscyplin - skoczków, łyżwiarzy, lekkoatletów, tenisistów - jak najbardziej. Ważne, żeby dziecko miało świadomość, że sport to nie tylko medale i wiwaty, ale to też bardzo ciężki wysiłek, ból i pokonywanie trudności – mówi.
Psycholog mówi, jak rozmawiać z dzieckiem
– Jeśli rodzic wykonuje zawód, który wiąże się z niebezpieczeństwem, to dziecko w naturalny sposób, dorastając w tej rodzinie, przywyka do tego, że rozmawia się o zagrożeniach, że przytrafiają się różnego rodzaju wypadki – mówi WP Kobieta psycholog dziecięcy dr Aleksandra Piotrowska. Podkreśla, że uświadamianie dziecka, że zawód rodzica wiąże się z ryzykiem, powinno pojawiać się naturalnie, wraz z rozwojem dziecka.
– Nie ma takiego wieku, od którego powinno się z dzieckiem rozmawiać. Zresztą sportowiec niezwykle ciężko odczuwa różnego rodzaju dolegliwości. Gdy mamy roczne dziecko i nie możemy go wziąć na ręce, bo właśnie uderzyliśmy o coś kręgosłupem i nas boli, to jest naturalne, że temu dziecku, które jeszcze niewiele rozumie, już tłumaczymy, co się stało – mówi psycholog.
Jagna Marczułajtis podkreśla, że zawsze starała się budować odwagę w córkach, dodawać im otuchy i motywować. – Gdybym je straszyła od małego, że coś się może stać, to pewnie by się nie nauczyły jeździć ani na nartach, ani na koniu – mówi. Ale jednocześnie wpajała też córkom zasady bezpieczeństwa. – Będąc na stoku narciarskim, mówiłam im, że muszą się oglądać, mieć wzgląd na innych narciarzy. Myślę, że to w ten sposób trzeba dzieci edukować i je uświadamiać – zaznacza.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl