Dzieci atakują dzieci. Rodzice nie wiedzą, co dzieje się w szkole
Biją, opluwają, wyzywają. Mają zaledwie kilka lat. W ich obecności inne dzieci nie czują się bezpiecznie. Są klasy, w których panuje atmosfera terroru. A nauczyciele rozkładają ręce.
24.10.2019 | aktual.: 30.10.2019 09:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mikołaj. Siedmiolatki rządzą sześciolatkami
Mała wieś w górach. Na granicy dwóch gmin. Syn Patrycji chodził tam do zerówki. Mikołaj był lubiany i miał swoją paczkę. Patrycja nigdy nie słyszała, żeby się na kogoś skarżył. Problemy zaczęły się w 1. klasie, kiedy musieli zmienić szkołę na tę z sąsiedniej gminy. 6-latki dołączyły do grupy 7-latków.
Była ich piątka. Tamtych czternastka. Dwóch znacznie wyróżniało się z grupy. To oni rządzili. – Wpadli na pomysł, że zabawią się z młodszymi dzieciakami – wyznaje Patrycja.
Zaczęło się niewinnie. Żarty słowne, przezwiska. Mikołaj to ignorował, ale wracał do domu coraz bardziej przybity. Kiedy ich prowokacje nie działały, doszła przemoc fizyczna. Szarpali chłopca, zabierali mu zabawki. W końcu nie wytrzymał i kiedy po raz kolejny go popchnęli, zdecydował się im oddać. Pobiegli do wychowawczyni "proszę pani, on nas atakuje", udając skruszonych. Patrycję wezwano do szkoły. – Okazało się, że dwóch agresorów czuło się super. Mieli poparcie swojej paczki – czternastu osób. Trudno było mi uwierzyć, że Mikołaj kogoś uderzył. Był zawsze wzorowym dzieckiem. Dobrze szło mu w szkole, nigdy nie sprawiał problemu – mówi.
Patrycja wzięła syna na rozmowę. Wtedy opowiedział jej, co dzieje się w klasie. Z piątki atakowanych dzieci zrobiono te atakujące. Od razu wiedziała, jak zareagować. Wzięła telefon i wykręciła numer najpierw jednej, potem drugiej matki agresora. Obiecały, że się tym zajmą. Jednak Mikołaj wrócił do szkoły i sytuacja znowu się powtórzyła. Jego koleżanka rozpłakała się w klasie. Powiedziała, że już nie chce chodzić do szkoły. Nauczyciele nadal nie reagowali.
– Kiedy ustaliłam, jak jest naprawdę, poszłam do szkoły. Porozmawiałam z nauczycielką i poprosiłam, żeby obserwowała "zza rogu", co tak naprawdę się dzieje. Okazało się, że mam rację. Dzieci dostały karę. Na świetlicy przez miesiąc nie miały komputera i temat się skończył. Nie wiem, jaki był powód. Wydaje mi się, że kiedy do grupy czternastu dzieciaków nagle dołączyło pięciu obcych, stwierdzili, że trzeba im pokazać, kto rządzi.
Psycholog dziecięcy Marek Świętopełk-Zawadzki twierdzi, że swoje zachowania dzieci wynoszą z domu. – Kiedy rodzice są konfliktowi i nie chcą sobie wybaczyć przy dziecku, ono przenosi tę agresję na teren szkoły. Mamy tu dwa przypadki: dziecko atakujące i dziecko wycofujące się – mówi.
Ekspert zaznacza, że dzieci, które się wycofują, przyjmują postawę jednego z rodziców, który prawdopodobnie nie jest szanowany przez rodzinę bądź otoczenie. Dodatkowo zaznacza, że kilkulatkowie nie są tego świadomi, ale te doświadczenia będą miały skutki w przyszłości i w większości przypadków, przeniosą te postawy na swoje własne dzieci.
Patryk. Zawinił tym, że nie miał markowych ubrań
Marta nie wiedziała, co się dzieje. Jej 12-letni syn nagle zaczął się od niej odsuwać. Poprosił, żeby kupiła mu psa, bo chciałby mieć chociaż jednego przyjaciela. Stwierdziła, że to jego kolejny wymysł. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że to pierwszy powód do niepokoju.
To był piątek. Mieli jechać do jej rodziców na wieś. Czekała, aż Patryk wróci ze szkoły. Mieszkali obok, zwykle powrót zajmował mu pięć minut. Pakowała walizki, kiedy 12-latek wszedł do mieszkania. Nie chciał pokazać jej twarzy. Okazało się, że został pobity.
– Pytałam, co się stało, ale tylko stał ze spuszczoną głową. Ręce mu się trzęsły. Nie chciał mi nic powiedzieć. Zapakowałam go szybko do samochodu i pojechaliśmy na obdukcję. Okazało się, że ma też na ciele ślady ugryzień.
W poniedziałek poszła do szkoły. Zgłosiła problem nauczycielce. "Wie pani, jak to dzieci. Pewnie tylko się bawili" – jej prośby o interwencję zostały zbagatelizowane.
Patryk opuścił się w nauce. Zaczął dostawać coraz gorsze stopnie. Marek Świętopełk-Zawadzki zauważa, że to pierwszy znak, który świadczy o negatywnych emocjach, jakie skrywa dziecko.
– Można zauważyć, że coś się dzieje po tym, jak dziecko rysuje, jak prowadzi zeszyt. Nie dopisuje literek, wybiera ciemne kolory podczas malowania. Gorzej się rozwija, zamyka, wycofuje. Dziecko zdolne przestaje się uczyć – mówi.
Minęły dwa tygodnie i Patryk znowu pojawił się w mieszkaniu opluty, w podartych ubraniach, cały w siniakach i bez plecaka. Tym razem poszła prosto do gabinetu dyrektora. – "To już się więcej nie powtórzy" – usłyszała.
Spędzała coraz więcej czasu z synem, coraz więcej z nim rozmawiała. Któregoś wieczoru oglądali razem telewizję, kiedy ten zapytał: "Mamo, czy ja jestem grubasem?". Rzeczywiście był przy kości, ale to nie była skrajna otyłość. Zapytała, dlaczego tak myśli. Wtedy wszystko z siebie wyrzucił. Rozpłakał się i powiedział, że dokuczają mu, bo jest otyły, że wyrzucili jego plecak do toalety, bo nie był markowy. "Cała klasa się ze mnie śmieje" – wydusił.
Była w szoku. Od zawsze starała się go wychowywać tak, żeby nie zwracał uwagi na rzeczy materialne. Powtarzała mu, że w życiu liczą się inne wartości. Spotkała go za to kara.
Zdecydowała, że skoro nauczyciele nie są w stanie poradzić sobie z problemem, to rozwiąże go sama. Czekała na nich pod szkołą. – W akcie desperacji człowiek nie patrzy na nic.Potraktowałam ich tak, jak oni traktowali mojego syna. Zrobiłam im to samo, co oni zrobili mojemu synowi. Niech poczują się tak samo upokorzeni. Podziałało, bali się mnie jak ognia, a syna omijali szerokim łukiem. Wiem, że to nie jest metoda, ale dla swojego dziecka zrobiłabym wszystko.
Każde dziecko może stać się ofiarą przez przypadek
U Patryka to był jednorazowy epizod, u Mikołaja problem powrócił po trzech latach. Do jego klasy doszedł chłopiec z domu dziecka. Mikołaj od razu się z nim zaprzyjaźnił. Patrycję to ucieszyło. – Super, zaprzyjaźnił się z dzieckiem, które potrzebuje wsparcia. Zaproponowałam, że może czasami wpaść do nas do domu – opowiada.
Krzysiek odwiedzał ich często, chłopcy bawili się razem i w końcu poczuła, że jej syn nabiera pewności siebie po wydarzeniach z pierwszej klasy. Nie trwało to długo. Wszystko zmieniło się w ciągu jednego dnia. Mikołaj został wówczas otoczony przez grupę starszych o trzy lata chłopców. – Jak nie odwalisz się od mojego brata, to dostaniesz w ryj – rzucił jeden z nich. To była grupa chłopaków z pobliskiego domu dziecka.
Mikołaj wrócił do domu i powiedział o przykrej sytuacji matce. Zapytała go, czy chciałby, żeby interweniowała. – Powiedziałam Mikołajowi, żeby się nie przejmował, żeby przyjaźnił się dalej z tym chłopcem i że zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. Jeśli będzie mu dalej groził, to porozmawiamy z nim, pogadamy z nauczycielką itd.
Po kilku tygodniach zauważyła, że Mikołaja coś gryzie. Przez 3 dni rano miał biegunkę. Przechodziło mu o 10., kiedy było już wiadomo, że nie pójdzie do szkoły. Trzeciego dnia zaparzyła mu herbatę i kiedy siedzieli w kuchni, zapytała, co słychać w szkole. Okazało się, że starszy brat Krzyśka zrobił nagonkę na Mikołaja. W klasie zaczęto traktować go jak trędowatego.
– Dzieci z domu dziecka trzymały się razem. Jeździli tym samym autobusem szkolnym, a jak w autobusie jest taka spora grupa z jednego środowiska, to niestety dziecko napadnięte przez nich nie ma szans. Zaczęli go przezywać, poszturchiwać, ewidentnie nękać. Nikt z jego rówieśników nie zareagował.
Poszła do szkoły i poprosiła o rozmowę szkolną psycholog i pedagoga. Okazało się, że starszy brat bał się, że skoro Krzysiek dogaduje się z synem Patrycji, to zostanie przez nich adoptowany. Bał się, że odbiorą mu rodzeństwo. Po tym, jak psycholog wytłumaczyła mu, że taka sytuacja, nie będzie miała miejsca, nękania ustąpiły.
– Mikołaj to normalne dziecko, co pokazuje, że każde dziecko może stać się ofiarą przez przypadek – kończy Patrycja.
Marek Świętopełk-Zawadzki informuje, że rodzic każdego dziecka, które doświadcza w szkole przemocy fizycznej czy psychicznej, powinien natychmiast skierować sprawę do wychowawcy, a ten pokierować nią dalej razem z pedagogiem i psychologiem szkolnym. Jeśli wychowawca nie reaguje, wtedy należy złożyć pisemną skargę do dyrekcji wraz z dokładnym opisem sytuacji.
Pomimo tego, że zasady są jasne, nie zawsze znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Rodzice często nie zauważają, co dzieje się z ich dziećmi, a szkoła, w której uczniowie są pod nieustanną obserwacją wychowawców i pedagogów, wykazuje brak zaangażowania.
System może zawodzić, bo wychowawcy nie zawsze wywiązują się ze swoich wychowawczych obowiązków, a pedagodzy nie mają jasno wyznaczonych zadań. Zdarza się, że nie są rozliczani ze swojej pracy i rozwiązywania sytuacji kryzysowych w szkole. Widać wyraźny błąd w komunikacji pomiędzy rodzicami a szkołą.
Na tym paradoksie wywołanym przez dziury w systemie tracą bezbronne dzieci, które nie radzą sobie same z rozwiązywaniem konfliktów. Nawet jednorazowe incydenty mogą odbić się na ich dorosłym życiu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl