Pobiła rekord świata. "Zawody opłacam z własnej kieszeni"
- Inne jest odczucie, jeśli skacze się dwa metry nad ziemią, nogi są blisko materaca, niż wtedy, kiedy to samo trzeba zrobić trzy i pół m nad ziemią. Wizja ewentualnego upadku jest straszniejsza - mówi Kasia Jonaczyk, trzykrotna zwyciężczyni Ninja Warrior Polska.
Edyta Urbaniak: Jesteś mistrzynią i rekordzistką świata w biegu przeszkodowym OCR100, trzy razy wygrałaś Ninja Warrior Polska. Czujesz dumę, czy już przyzwyczaiłaś się do sukcesów?
Kasia Jonaczyk: Trudno się do czegoś takiego przyzwyczaić. Mimo sukcesów, każde zawody to jest nowa karta, a zwłaszcza ten dystans, w którym startuję, czyli zazwyczaj 100 metrów. Jest to tak krótki dystans, że najmniejszy błąd jest już nie do nadrobienia.
Poza tym późno zaczęłam uprawiać sport. Jestem wdzięczna za to, że znalazłam dyscyplinę, w której się realizuję i odnoszę sukcesy. Mogłam spełnić marzenia małego dziecka, które lubiło sport, ale mieszkając w mniejszej miejscowości, nie miało szans, by się cały czas rozwijać. Dlatego teraz każdy wyjazd na jakąkolwiek imprezę mistrzowską, a potem jeszcze powrót z sukcesami, to dla mnie naprawdę ogromny motor napędowy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Ninja Warrior Polska": wypadek na planie produkcji Polsatu
Nie każdy wie, co to jest OCR100. Jeśli ktoś cię o to pyta, jak tłumaczysz?
OCR100 to bieg na dystansie 100 metrów, coś jakby połączenie Runmageddonu i Ninja Warrior. Ten pierwszy to bieg z różnymi przeszkodami – oprócz naturalnych, typu dołki, górki, strumyki, są też ścianki do przeskakiwania, drabinki, liny czy podwieszane ringi – pokonuje się je głównie używając siły rąk.
Co jest dla ciebie ważniejsze - rekord świata OR100 czy zwycięstwa w Ninja Warrior Polska?
Chyba troszkę bardziej ta setka. Na takich międzynarodowych imprezach czuje się wysoki poziom sportowy. Ninja Warrior też jest w moim sercu, bo od tego wszystko się zaczęło. Pierwszy raz zgłosiłam się dla zabawy, za namową znajomych i dzięki temu w ogóle poznałam przeszkody.
Musisz opłacać starty?
Większość wyjazdów opłacam z własnej kieszeni. Od niedawna mam sponsora, od którego dostaję wypłatę. Muszę mądrze nią gospodarować. Albo będę mniej pracować, by poświęcać więcej czasu na treningi, albo odkładać pieniądze na wyjazdy na zawody. Staram się też coś zarabiać dzięki mediom społecznościowym, choć to nie moja bajka. Wcześniej pracowałam na dwóch etatach – rano w szkole jako nauczycielka WF-u, popołudniem i wieczorem prowadziłam zajęcia dla dzieci. W międzyczasie sama trenowałam, a w weekendy wyjeżdżałam na zawody.
Wspomniałaś, że odnosząc sukcesy sportowe, realizujesz dziecięce marzenia.
Byłam aktywnym dzieckiem. Mieszkałam na wsi, więc całymi dniami biegałam po podwórku. Potem rodzice zapisywali mnie to na tańce, to na koszykówkę. W gimnazjum grałam w siatkówkę, potem w koszykówkę. Dobrze mi szło, ale nie mieliśmy żadnych klubów sportowych. Dziewczyny musiały trenować z chłopakami, bo było ich za mało, żeby grały mecze same. Miałam niedosyt.
Po maturze poszłam na AWF. Zatrudniłam się w szkole i w parku trampolin. Pięć lat temu znajomi namówili mnie, żebyśmy pojechali na casting drugiej edycji Ninja Warrior Polski i ruszyła lawina...
Czyli?
Spodobało nam się i je ździliśmy na podobne imprezy, biegi przeszkodowe. Znajomi rzucali hasło: "Kasia, w Warszawie organizują coś podobnego, jedziemy". Po drodze dopytywałam, na co się zapisaliśmy i oni mi w aucie tłumaczyli. Zaliczyliśmy parę imprez w Trójmieście, gdzie mieszkam. Przekonałam się, że to jest fajne. Było ciężko, ale w miarę dobrze mi szło, więc zaczęłam trenować. Wkręciłam się. Postanowiłam, że zrobię tyle, ile się da, i zobaczę, jak daleko mnie to zaprowadzi.
Trzeba mieć jakieś predyspozycje, by coś takiego trenować?
Na pewno nie jest łatwo zacząć biegać OCR-y, jeśli jest się już dorosłą osobą. Na co dzień nie wisimy przecież na rękach, nie używa się rąk w ten sposób. Każdy może jednak spróbować. Dobrze jest zaczynać ostrożnie, żeby nie nabawić się kontuzji - właśnie ze względu na to, że wykonuje się nietypowe ruchy.
Patrząc, jak pokonuje się tor w Ninja Warrior, wydaje się to bardzo trudne.
Przeszkody umieszczone są naprawdę wysoko, więc na żywo wydaje się to jeszcze trudniejsze niż w telewizji. Są wyżej niż na zwykłych torach, a jeśli spadnie się z części z nich, wpada się do basenu. Dochodzi stres związany z tym, że jest to program telewizyjny, zwłaszcza jak ktoś bierze w nim udział pierwszy raz. Na nagrania czeka się rok, a podczas pokonywania toru, dostaje się tylko jedną szansę. W dodatku trzeba przyjechać wcześnie rano, by dopełnić formalności, podpisać umowy itp., przejść odprawy.
Bardzo długo czeka się na to, żeby na chwilę wejść na tor. Przez to, że jest tylu uczestników i każdy ten stres przeżywa, śmiejemy się, że aż unosi się on w powietrzu. Udziela się nawet tym, którzy przyjechali z tzw. luźną głową. Przynajmniej połowa uczestników popełnia więcej błędów, niż popełniłaby w innych okolicznościach.
Czy wchodząc na taki tor, czuje się też strach?
Zdecydowanie tak. Ja trenuję z dziewczynami i mam wrażenie, że musimy się z tym wszystkim dłużej oswajać. Chłopaki zdecydowanie szybciej przełamują bariery. Co ciekawie, obserwując dzieci, widzę, że o wiele mniej się boją i szybciej pokonują strach.
Których przeszkód człowiek boi się najbardziej?
Myślę, że lotów, czyli przeskakiwania z przeszkody na przeszkodę, puszczając jedną i łapiąc kolejną, nie dotykając stopami podłoża. Im dłuższe loty i im wyżej zawieszona przeszkoda, tym strach jest większy. Inne jest odczucie, jeśli skacze się dwa metry nad ziemią, nogi są blisko materaca, niż wtedy, kiedy to samo trzeba zrobić trzy czy trzy i pół metra nad ziemią. Wizja ewentualnego upadku jest straszniejsza, mimo że zawsze trenuje się z materacami i są zachowane podstawowe zasady bezpieczeństwa.
Łatwo o kontuzję?
Jeśli odpowiedzialnie się podejdzie do treningów, nie ma większego ryzyka niż w innych sportach. Chodzi o to, żeby naukę zacząć np. od skakania na metr, potem na dwa i dopiero na trzy metry. Jeśli ktoś nie ma jeszcze dużych umiejętności, a jest zbyt pewny siebie i chojrakuje, może być ryzykownie.
Czy żeby pokonać tor na Ninja Warrior, trzeba trenować ninja albo OCR?
Raczej tak. Ważne jest też, żeby znaleźć w okolicy salkę treningową z odpowiednim sprzętem. Bez tego trudno się przygotować. Znam jednak sporo zawodników, którym się to udaje. Nie wszędzie jest bowiem taka specyficzna salka.
Ile razy w tygodniu trenujesz?
Pięć-sześć razy. Moje życie coraz bardziej kręci się wokół sportu, więc w miarę możliwości staram się dokładać treningów. Ale nie można się "zajechać".
Trenuje cię twój chłopak. Czy to pomaga?
Jest dużo więcej plusów niż minusów tej sytuacji. Zwłaszcza że to nie jest olimpijska dyscyplina sportu, wszystko robimy na własną rękę, nie jesteśmy zrzeszeni w żadnym klubie. Myślę, że dzięki temu Damian, mój trener, bardziej zagłębił się i poświęcił tej dyscyplinie sportu. Uważam, że moje wyniki to w ponad 50 proc. jego zasługa.
Masz jakieś słabości?
Niestety mam słabość do słodyczy, ale jest z tym coraz lepiej. Jestem też bardzo wrażliwa i emocjonalna. Niewiele trzeba, żeby mnie doprowadzić do łez wzruszenia albo smutku. Bardzo przeżywam, jeśli coś nie idzie albo jeśli na treningu zdarzy się jakaś drobna kontuzja. Martwię się, co będzie, jeśli nie przejdzie albo że nie zdążymy się przygotować na zawody.
Czasem jestem niezadowolona, że trening nie był tak dobry, jak liczyłam. Zastanawiam się, czy może powinnam więcej z siebie dać, szybciej pobiec. Do tego dochodzą duże emocje przedstartowe. Staram się jednak nad tym wszystkim pracować.
Masz długie zadbane włosy, zrobione paznokcie. Czujesz się kobieco?
Lubię dbać o włosy, paznokcie, chcę czuć się dziewczęco. Trenując, mam coraz więcej mięśni. Był wręcz taki czas, że miałam mocno rozbudowane ramiona i niektórzy z mojej rodziny pytali: "Po co to sobie robisz?". Ja nie trenuję dla sylwetki, ale, jak większość kobiet, lubię czuć się kobieco.
Czego ci życzyć na ten rok?
Moim marzeniem jest pobicie po raz kolejny rekordu świata. Nowy cel to zejść poniżej pół minuty.
Edyta Urbaniak dla Wirtualnej Polski