Blisko ludziPodwójna samotność samodzielnych matek. "Podejrzenie zakażenia to dla mnie ulga"

Podwójna samotność samodzielnych matek. "Podejrzenie zakażenia to dla mnie ulga"

Pracować w nocy, gdy dzieci śpią, czy zbywać je w ciągu dnia i skupić się na pracy w zatyczkach do uszu z nadzieją, że sobie nic nie zrobią? Wychodzić na dwór, narażając się na mandat w wysokości co najmniej 500 zł, czy pozwolić maluchom demolować dom? Na te i na podobne pytania w dobie pandemii koronawirusa codziennie muszą odpowiadać sobie samotne matki.

Podwójna samotność samodzielnych matek. "Podejrzenie zakażenia to dla mnie ulga"
Źródło zdjęć: © Getty Images | Brendon Thorne

14.04.2020 | aktual.: 14.04.2020 16:58

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

– Najgorsza jest samotność – mówi 41-letnia Magda, mama trzymiesięcznego Szymona i dwóch 11-letnich bliźniaczek, Kasi i Ani.

"Jestem na skraju załamania"

– Niby jest nas czwórka, ale ze wszystkim jestem sama. Dziewczynki, w związku z zakazem wychodzenia z domu bez opieki dla osób poniżej 18. roku życia, nie mogą wyjść ani z psem, ani do sklepu na dole, by kupić bułki lub mleko. Wszystko muszę robić sama – wyznaje ze łzami w oczach. Ponieważ Szymon jest jeszcze bardzo mały, nie może zostawić go z dziewczynkami nawet na chwilę. – Mimo że córki są odpowiedzialne i opiekuńcze, nie powinny sprawować opieki nad maleńkim braciszkiem – wyjaśnia kobieta.

Magda z ojcem dziewczynek rozwiodła się, bo ją zdradzał. Córki rzadko się z nim widują, bo mężczyzna mieszka obecnie w Gdańsku – tam pracuje i tam też założył nową rodzinę. Kobieta dwa lata temu poznała Adriana. Współpracował przez krótki czas z jej firmą. Zakochali się w sobie, przynajmniej tak myślała. Była pewna, że znalazła partnera na całe życie. – Wpadliśmy – mówi wprost. – Adrian, gdy dowiedział się o ciąży, powiedział, że albo on, albo dziecko. Chciał, żebym usunęła ciążę. Nie zgodziłam się. Wtedy odszedł. Gdy urodził się Szymon, zadzwoniłam do Adriana i powiedziałam mu, że ma syna. Nie był nim zainteresowany – przyznaje kobieta.

Magdzie do tej pory pomagała mama, ale 69-latka ma obturacyjną chorobę płuc i w związku z koronawirusem jest w grupie wysokiego ryzyka. Nie wychodzi z domu i sama potrzebuje pomocy córki. – Matka ma ciągle do mnie pretensje, że nie mam czasu zrobić jej zakupów, a ja sama ledwo żyję, jestem na skraju załamania nerwowego. Na dodatek u mnie w firmie – zajmuję się leasingiem – coraz głośniej mówi się o zwolnieniach. Nie wiem, co zrobię, gdy zostanę bez pracy. Teraz to nawet nie mogę wystąpić o alimenty do sądu.

"Podejrzenie zakażenia to dla mnie ulga"

Teresa jest 33-letnią lekarką-internistką, pracuje w jednym z wrocławskich szpitali. – Ostatnio miałam kontakt z pacjentem zakażonym koronawirusem. Zostałam skierowana na przymusową kwarantannę. Choć trudno w to uwierzyć, ucieszyłam się z tego, bo w końcu nie musiałam się martwić, co zrobić z dziećmi – opowiada kobieta. – Dotychczas, gdy chodziłam do pracy, moimi maluchami – 4-letnią Zuzką i 6-letnim Tymkiem – zajmowała się sąsiadka, pani Maryla. Ledwo mnie na to było stać, ponieważ zdaniem sąsiadki "kontakt z innymi osobami, zwłaszcza z dziećmi, jest bardzo ryzykowny" – tłumaczy. Przez to przekonanie pani Maryla liczyła za godzinę opieki podwójną stawkę.

– Prawdę mówiąc, zarabiałam niemal wyłącznie na opiekę nad dziećmi. Przynajmniej tyle dobrze, że ich ojciec, niemiecki lekarz, regularnie płaci stosunkowo wysokie, jak na polskie warunki, alimenty – przyznaje kobieta.

Teresa zastanawia się, z kim zostawić dzieci po kwarantannie, ponieważ sąsiadka zapowiedziała już, że nie będzie mogła się nimi dłużej zajmować. – Bardzo boi się śmierci – tłumaczy. – Jeszcze przed kwarantanną wychodziła z dziećmi na spacer na nasz wewnętrzny dziedziniec. Jednak teraz, jeśli w ogóle wychodzi z domu, na twarz zakłada coś, co raczej przypomina mały jasiek niż maseczkę. Do tego zakłada dwie pary rękawiczek, czapkę oraz folię przeciwdeszczową – dodaje Teresa.

– Nie wiem, co mam zrobić. Moi rodzice, zresztą ludzie bardzo wiekowi, mieszkają 300 km stąd. Poszukiwania opiekunki skończyły się fiaskiem. Nie ukrywam, że wpuszczenie obcej osoby do domu w obecnej sytuacji wiąże się dla mnie też z ogromnym stresem, a nie mogę zrezygnować z pracy w szpitalu. Mam jeszcze kilka dni na zastanowienie się, co zrobić, ale sytuacja jest raczej patowa – przyznaje.

Chcieli wezwać policję do sklepu

Renata jest mamą bardzo energicznej trzylatki o imieniu Krysia. – Moja córka, z którą codziennie przynajmniej trzy godziny spędzałam w parku, zupełnie nie rozumie, dlaczego teraz nie możemy wychodzić – opowiada 34-letnia dziennikarka.

– Ja natomiast nie rozumiem, dlaczego ostatnio wyrzucono nas ze sklepu. Jak zrozumiałam, jego właściciele są głęboko przeświadczeni, że z dziećmi do sklepów chodzić nie wolno. Próbowałam im wytłumaczyć, że przecież nie mogę zostawić trzylatki samej w domu po to, by zrobić zakupy. Ale bezskutecznie. Zagrozili, że wezwą policję. Rozryczałam się w tym sklepie, bo najgorsza w takiej sytuacji jest bezsilność. Żadna z obecnych osób nie stanęła w mojej obronie. Poczułam się jak trędowata – relacjonuje kobieta.

Renata pochodzi z Radomia, gdzie mieszka jej pięcioro rodzeństwa i rodzice. – Najchętniej wyjechałabym do domu i tam przeczekała ten trudny czas kwarantanny narodowej, ale wtedy straciłabym pracę. I tak jestem w znakomitej sytuacji, bo Krysia może kilka godzin dziennie spędzić w prowadzonym przez moją przyjaciółkę domowym przedszkolu. Oprócz Krysi, przyjaciółka zajmuje się jeszcze trójką innych maluchów – opowiada.

– Tym, co najbardziej mnie przeraża, są zapowiedzi, że ten stan potrwa jeszcze rok albo półtora. Boję się, że nie wytrzymam tego psychicznie, ze wszystkim jestem sama, nie mam do kogo gęby otworzyć, potrzebuję bliskości drugiego człowieka. Czuję się jakby podwójnie samotna, ponieważ nie dość, że jestem samodzielną mamą, to na dodatek jestem bardzo samotnym człowiekiem, bez jasnej perspektywy na przyszłość – przyznaje kobieta.

Samotne macierzyństwo to heroizm

– Być samotnym rodzicem jest trudne już wtedy, gdy społeczeństwo względnie normalnie funkcjonuje. W czasie pandemii opieka nad dzieckiem w pojedynkę ociera się o heroizm i wymaga umiejętności niemal ekwilibrystycznych – mówi Katarzyna Szymańska, psycholożka.

Zdaniem Szymańskiej najtrudniejsze do udźwignięcia jest poczucie całkowitego osamotnienia i jednoosobowej odpowiedzialności za siebie i drugiego, małego człowieka. Zauważa, że w sytuacji zagrożenia życia – a z taką mamy do czynienia w czasie pandemii – rośnie w ludziach poziom agresji. – A samotna matka jest łatwym celem – mówi Szymańska.

– Dwa dni temu byłam świadkiem takiej sytuacji: za dziesięć dwunasta przed sklepem warzywnym w mojej dzielnicy stanęła pani z dwójką kilkuletnich dzieci. Wychodzące ze sklepu starsze małżeństwo zrobiło jej karczemną awanturę, że stając przed sklepem z dziećmi naraża starsze osoby na śmierć. Nie wiem, czy ta pani była samotną matką, ale na pewno znalazła się w bardzo trudnym położeniu – relacjonuje.

– Obecnie zachowania, postrzegane dotąd jako normalne, zgodne z prawem, nie mieszczą się w kanonie zachowań dopuszczalnych. Ale ten zbiór zasad jest nowy i każdy interpretuje go tak, jak umie. W takich sytuacjach, obok dezorientacji, pojawia się poczucie bezsilności. Myślę, że właśnie to ono często towarzyszy rodzicom samodzielnie wychowującym dzieci. A potęguje je brak wsparcia instytucji państwowych w opiece nad maluchami – podsumowuje psycholożka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (776)