Pokonuje 600 km do pracy i z powrotem. Tak wygląda jej życie
- Mieszkam w Bydgoszczy, pracuję w Warszawie. To ponad 600 km w obie strony. Rano wyjeżdżam około godziny 4:00. Z powrotem w domu jestem w okolicach 20:30-21:00 - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka. Takich osób jest więcej. Większość ich dni wypełnia praca i wielogodzinne dojazdy do niej.
Giuseppina Giuliano to Włoszka, która kilka dni temu, za sprawą artykułu w "Il Giorno", stała się znana. Jak dowiadujemy się z publikacji, pracująca jako woźna w liceum plastycznym w Mediolanie 29-letnia Giuseppina, regularnie pokonuje 770 km z Neapolu, w którym mieszka. Kobieta wstaje o 3:30, by zdążyć na pociąg na 5:00. O 10:00 zaczyna pracę w Mediolanie. O 17:00 ją kończy i wraca pociągiem do Neapolu. Tym samym spędza w pociągu 10 godzin dziennie.
"Wiem, że mój wybór wydaje się szalony, ale po porównaniu kosztów uznałam, że jest to dla mnie bardziej korzystne ekonomicznie. Oczywiście kosztuje mnie to wiele wyrzeczeń" - powiedziała w rozmowie z "Il Giorno".
Życie w pociągu
Okazuje się, że osób takich jak Giuseppina jest więcej. Przykładów nie brakuje również w Polsce. Co ciekawe, styl życia, w którym sporo czasu zabierają dojazdy do pracy – wbrew temu, co by się mogło wydawać - nie jest specyfiką ostatnich lat. W czasach PRL-u dla wielu osób dojazdy pociągami były codziennością.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Halina, emerytowana położna, przez wiele lat dojeżdżała pociągiem z okolic Suchej Beskidzkiej, przez Żywiec do Bielska-Białej. Podróż trwała około 1 godz. 40 min. w jedną stronę. Dziś z rozrzewnieniem wspomina, jak sama mówi, "młodość w pociągach", a o pociągu mówi pieszczotliwie "ciuchcia". - To było w latach 70. i 80., mało kto miał wtedy samochód, więc sporo osób dojeżdżało do pracy pociągami – codziennie lub na dyżury, jak ja do szpitala – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Żeby zdążyć do pracy na 6 rano, musiałam jeździć pociągiem o 3:30. A na stację trzeba było przecież jeszcze dojść - podkreśla. - Na dojście do stacji nosiłam trapery, żeby było wygodnie i praktycznie, również w czasie kiepskiej pogody. Przy stacji mieszkała moja ciotka, wpadałam do niej, zmieniałam trapery na szpilki i już w tych wyjściowych butach jechałam "do miasta" - śmieje się. - Wiąże się z tym zabawna anegdota. Sąsiad ciotki zawsze żartował, że jak słyszy stukot "obcasów Halinki", to wiedział, że czas kończyć śniadanie, dopijać kawę i wychodzić do pracy.
Wczesne wstawanie na pociąg nie jest obce również Agnieszce, urzędniczce. - Od 2018 roku - z przerwą, kiedy w czasie pandemii wszyscy przymusowo siedzieli w domach na zdalnej - dojeżdżam do pracy 300 km w jedną stronę - Mieszkam w Bydgoszczy, pracuję w Warszawie. To ponad 600 km w obie strony. Zwykle dojeżdżam cztery lub pięć razy w tygodniu - od czasu do czasu biorę pracę zdalną. Rano wyjeżdżam około godziny 4:00. Z powrotem w domu jestem w okolicach 20:30-21:00 - mówi.
Zapytana o przeprowadzkę do Warszawy mówi, że na razie jej nie planuje. - Chcielibyśmy z mężem, aby syn skończył szkołę, w której się dobrze czuje. Nie narzekam. Można przywyknąć. Choć wiele nowo poznanych osób zwykle przeciera oczy ze zdumienia – przyznaje.
"Znamy się tylko z widzenia"
Podróżując codziennie na tej samej trasie, nie sposób uniknąć obserwacji współpasażerów. Wielu z nich również dojeżdża do pracy, więc po pewnym czasie, chcąc nie chcąc, zaczynają się kojarzyć. Halina, emerytowana położna, wspomina, że w czasie podróży, dzięki koleżankom z przedziału, nabyła pewną przydatną umiejętność, z której korzysta do dziś. - Czas w podróży umilałam sobie robieniem na drutach i szydełku. Uczyły mnie tego starsze panie, które też regularnie dojeżdżały na tej samej trasie. Dzięki temu do dziś robię swetry na drutach - przyznaje z dumą.
Karolina, pracownica administracyjna kolei, która dojeżdża do pracy z Siedlec do Warszawy, nazywa współpodróżników znajomymi. - Oczywiście, że kojarzę ludzi z pociągu. To moi "znajomi". Może wydać się to śmieszne, ale gdy czasami kogoś mi brakuje na stacji czy na jego stałym miejscu w pociągu to się zastanawiam, czy wziął urlop, czy może rozłożyła go choroba – opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Często nawet dostaję pytania, czy nie boję się spać w pociągu. Ale czego tu się bać, jeśli jadą same znajome twarze? Którym pociągiem bym nie wracała, to zazwyczaj mam już swoje grono "znajomych" dojeżdżających. Uważam, że z rozmów "pociągowych" można dowiedzieć się wielu ciekawostek – zapewnia.
Jednak nie wszyscy pasażerowie są równie otwarci na zawieranie nowych znajomości. Niektórzy wolą wykorzystać godziny w pociągu, by nadrobić zaległości w pracy. Karolina Krzyżaniak, wykładowczyni na uczelni oraz właścicielka firmy szkoleniowej, w każdym tygodniu spędza co najmniej 20 godzin w podróży.
- Mieszkam w Warszawie. Pracuję na uczelni w Poznaniu. W każdym tygodniu robię cztery przejazdy na tej trasie. Staram się, aby czas spędzony w pociągach nie poszedł na marne. Zwykle pracuję. Niestety, nie zawsze jest to możliwe. Często współpasażerowie zachowują się, jakby cały pociąg należał do nich: oglądają filmy bez słuchawek, prowadzą długie rozmowy przez telefon lub po prostu "zagadują", mimo że wyraźnie dajesz znać, że chcesz popracować - żali się Krzyżaniak.
Spóźnienia? To chleb powszedni
Karolina Krzyżaniak zapytana o spóźnianie się pociągów i inne niedogodności wynikające z dojazdów odpowiada: - Już się na to nie złoszczę, chociaż oczywiście szkoda mi każdego straconego kwadransa. Najgorzej, gdy na trasie wydarzy się wypadek. Dwa razy w ostatnim czasie pod pociąg, którym jechałam, wszedł człowiek. To zawsze, oprócz tragedii, duże komplikacje dla podróżnych - zauważa.
Agnieszka potwierdza jej słowa. - No cóż, bywa różnie... Przez pięć lat dojazdów były już rozmaite sytuacje - samobójcy, zderzenia ze zwierzyną leśną, raz nawet z łosiem. Zdarzyło mi się, że się współpasażer przebrał za Spidermana i tak przebrany biegał po pociągu - relacjonuje. - Był też fotograf amator, co to szukał na pokładzie modelek i chciał im robić zdjęcia. Rozstawił się w przedziale ze sprzętem. Wtedy się przesiadłam bliżej drużyny konduktorskiej na wszelki wypadek, bo zaniepokoiło mnie to.
Na szczęście zdarzają się też zabawne sytuacje, które z czasem stają się anegdotami. - Przypomina mi się, kiedy któregoś razu jechałam do pracy po weselu - wspomina Halina. - Nie piłam alkoholu, nie bawiłam się też przesadnie długo, ale zmęczenie wzięło górę, więc zasnęłam w pociągu. Moi współpasażerowie, jak później przyznali - dla żartu - nie obudzili mnie, kiedy powinnam była wysiąść. Obudziłam się dopiero na dworcu w Katowicach! Na szczęście moja oddziałowa tylko się śmiała z tej sytuacji, więc nic wielkiego się nie stało - opowiada.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl