Jechała sama pociągiem. Gorzko wspomina "patowczasowiczów"
- W pewnym momencie wyciągnęli sobie wódeczkę i popijali, rozkręcając imprezkę. Jakimś sposobem dogadali się z innymi patowczasowiczami, którzy siedzieli w drugim wagonie, też na podłodze. Uchlali się strasznie, palili fajki, krzyczeli. Na jednym z przystanków na trasie wsiadła rudowłosa dziewczyna. Jak ją tylko zobaczyli, to się jednym słowem "odpalili". Otoczyli ją, zaczęli dotykać, podszczypywać - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Sara z Krakowa.
08.07.2022 | aktual.: 26.04.2023 13:08
Oto #TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy.
- Jechałam pociągiem, którego przystanek końcowy to był Gdańsk. Ja akurat wysiadałam w Warszawie, ale do pociągu wsiadała masa wczasowiczów. Łatwo było się zorientować, bo byli zapakowani w walizkach, torbach, a pod pachą jeszcze nieśli parawany, parasole, kapelusze. Jednym słowem musieli jechać nad morze. Przegapiłam zupełnie moment, w którym wyprzedały się bilety w przedziałach. Zostały tylko te na "własne ryzyko", czyli albo usiądziesz gdzieś, albo czeka cię koczowanie przy pociągowej toalecie między wagonami – relacjonuje podróż pociągiem w rozmowie z Wirtualną Polską Sara z Krakowa.
- Na moje nieszczęście, trafiła mi się druga opcja. Obok mnie, na podłodze, rozsiadło się jeszcze dwóch typów. W pewnym momencie wyciągnęli sobie wódeczkę i popijali, rozkręcając imprezkę. Jakimś sposobem dogadali się z innymi patowczasowiczami, którzy siedzieli w drugim wagonie, też na podłodze. Uchlali się strasznie, palili fajki, krzyczeli. Na jednym z przystanków na trasie wsiadła rudowłosa dziewczyna. Jak ją tylko zobaczyli, to się jednym słowem odpalili. Otoczyli ją, zaczęli dotykać, podszczypywać - dodaje.
Sara nie wytrzymała. Jak sama mówi, była przerażona, ale nie powstrzymało jej to przed interwencją. Zaczęła krzyczeć, żeby panowie dali dziewczynie spokój. - Zawsze myślałam, że te wszystkie przerażające historie z pociągów to przesada, dopóki nie zdarzyła mi się ta "przygoda". Uważam, że w TLK powinno być więcej konduktorów, którzy dbaliby o bezpieczeństwo podróżnych - apeluje.
Rekordy w pociągach, bo "paliwo drogie"
- Od początku roku do 30 czerwca br. PKP Intercity przewiozło 25,4 mln osób. W poprzednich dwóch latach ta liczba wynosiła mniej niż 12,5 mln, z kolei w pierwszej połowie 2019 roku z PKP Intercity podróżowało 22,8 mln osób. Tegoroczny wynik stanowi 11 proc. wzrostu w stosunku do okresu styczeń-czerwiec 2019 r. (przed pandemią) - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka Serebeńska, rzeczniczka prasowa PKP Intercity.
W długi czerwcowy weekend, towarzyszący świętu Bożego Ciała, pociągami w Polskę ruszyło wielu podróżnych. Od środy 15 czerwca do poniedziałku 20 czerwca pociągi PKP Intercity przewiozły blisko 1,17 mln osób. Najwięcej, bo aż 247 tys. wybrało podróż z przewoźnikiem w niedzielę 19 czerwca. Jak zapewnia Serebeńska, padł rekord.
- Wyniki odnotowane przez PKP Intercity w czasie długiego weekendu są kolejnym dowodem na bardzo dynamicznie rosnące zainteresowanie kolejowymi podróżami. Tegoroczny maj okazał się miesiącem z największą liczbą pasażerów w ponad 20-letniej historii PKP Intercity. Pociągami przewoźnika podróżowało 5,26 mln osób. To 28 proc. więcej niż w maju 2019 – rekordowym do tej pory roku w historii spółki, kiedy podróże naszymi pociągami wybrało blisko 49 mln pasażerów - dodaje.
Spółka spodziewa się, że w 2022 roku ten rekord zostanie przebity. Polacy coraz chętniej podróżują pociągami z wielu powodów, np. rosnących kosztów użytkowania samochodów. Przy cenie paliwa oscylującej w okolicach 8 zł za litr, wybór pociągu często jest nie tylko tańszą, lecz przymusową alternatywą.
- W tym roku planujemy wyjazd nad morze pociągiem, bo na czymś musimy oszczędzić. Zamiast odmawiać dzieciom gofrów i lodów na wakacjach, wolę się przemęczyć w pociągu, niż wydać na paliwo - żali się Karolina z Legnicy, która razem z mężem i dwójką dzieci planuje wakacje w Dziwnówku. Na pytanie, czy nie obawia się kilkugodzinnej podróży w przepełnionym pociągu z małymi dziećmi, odpowiada, że nie.
- Śmiejemy się z mężem, że za dzieciaka też się tak jeździło na kolonie nad morze. Dawaliśmy radę, a wręcz byliśmy zachwyceni. Niech nasze dzieci też poznają taki sposób podróżowania. Może kiedyś też będą wspominać to z uśmiechem - dodaje.
Wzmożony ruch w pociągach dostrzega też Anna z Warszawy. - Faktycznie widać, że pociągami jeździ więcej osób nie zwykle - mówi. - Myślę, że choć "na oko", to mogę to ocenić w miarę obiektywnie, bo jeżdżę pociągami regularnie. W tym roku na urlop nad morze też mam zamiar pojechać pociągiem. Z uwagi na koszty i ekologię.
- Czy ten natłok ludzi przekłada się na komfort podróży? Czasami tak, ale ja mam raczej dobre doświadczenia - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską. - Lubię jeździć pociągami, te przypadkowe znajomości, rozmowy z nieznajomymi. Zupełnie niedawno poznałam starszego pana, który jechał ze mną w przedziale. Zaczęło się od rozmowy o książce, którą akurat czytałam. Od słowa do słowa okazało się, że poznałam dość znanego polskiego pisarza kryminałów. Nie wiedziałam, jak wygląda, więc go nie poznałam. Nazwisko zachowam dla siebie, ale jestem przekonana, że do takiego spotkania mogło dojść tylko w pociągu - zapewnia.
Zaduch, opóźnienia i krzyczące dzieci
Nie wszyscy podzielają entuzjazm Karoliny i Anny. Na warunki w pękających w szwach pociągach narzekają szczególnie ci, którzy podróżują nimi regularnie. - Podróżowanie pociągiem uprzykrza notorycznie niedziałająca klimatyzacja oraz włączone ogrzewanie nawet w największe upały. Martwi mnie, że w Polsce są standardy przewożenia zwierząt np. wielkość miejsca/klatki czy temperatury, natomiast standardy przewożenia ludzi są żadne - narzeka Kinga z Gdańska.
- Irytujące jest również to, że można się domagać odszkodowania dopiero, gdy pociąg ma ponad godzinne opóźnienie. Ostatnie dane, jakie widziałam, mówiły o 60 proc. pociągów wyruszających z opóźnieniem. Korzystałam z pociągów w weekend. Jeden dojechał do stacji docelowej z godzinnym opóźnieniem. Drugi wyjechał pół godziny po czasie. O opóźnieniu dowiedziałam się dopiero, jak wsiadłam do pociągu - dodaje.
- Ciekawi mnie też, ile można sprzedać biletów bez gwarancji miejsca, bo wciąż widać sporo osób po prostu stojących. Z jeden strony to dobrze, bo jak ktoś musi, to dojedzie na miejsce, ale z drugiej strony warunki przejazdu w takich warunkach pozostawiają wiele do życzenia.
Opóźnienia, zaduch i ścisk to tylko niektóre niedogodności. Podróż mogą uprzykrzyć również inni pasażerowie. - Po imprezie integracyjnej wracałyśmy z koleżanką z Warszawy pendolino do Krakowa. Nasze zdziwienie było ogromne, że wśród pasażerów była nadreprezentacja dzieci - od niemowląt po przedszkolaki – opowiada Agnieszka z Krakowa.
- Dość nietypowy zbieg okoliczności. I dzieci, jak to dzieci, jedne płakały, inne zadawały milion pytań, a jeszcze inne krzyczały zmęczone długą podróżą. Dwójka takich dzieci w wieku przedszkolnym siedziała tuż obok nas, i nie było możliwości, by zmrużyć oko, bo zachowywały się bardzo głośno. Jeden z chłopców co chwilę płakał, krzycząc na przemian. Ogólnie koszmar, liczba decybeli ponadprzeciętna - skarży się Agnieszka. - To byłoby trudne do wytrzymania dla człowieka w formie, a co dopiero "zmęczonego" po imprezie - śmieje się.
"Zaczepiali nas przez szybę, pokazywali sprośne gesty"
PKP Intercity zapewnia, że dba komfort pasażerów. - Drużyny konduktorskie dokładają wszelkich starań w zapewnieniu pasażerom bezpiecznej i wygodnej podróży. Poza standardową kontrolą biletów starają się wspomóc podróżnych w różnych sytuacjach, m.in. w przypadku znalezienia miejsca wskazanego na bilecie czy organizowania skomunikowania w przypadku przesiadki - mówi rzeczniczka Agnieszka Serbeńska.
Starania konduktorów nie zawsze są wystarczające. Podczas gdy historia Agnieszki i jej koleżanki wracających z imprezy w towarzystwie rozkrzyczanych dzieci może stanowić zabawną anegdotę, tego, czego doświadczyła w pociągu Weronika, nie można nazwać śmiesznym.
- W czerwcu jechałam pociągiem ICC. Usiadłam na swoim miejscu, założyłam słuchawki, włączyłam muzykę i czekałam na odjazd. W pewnym momencie podszedł do mnie pan i zagadał. Zdjęłam słuchawki, by z nim porozmawiać. Najpierw zapytał mnie, jak mam na imię. Odpowiedziałam mu z grzeczności - opowiada.
Później padło pytanie, czy jestem z Ukrainy, bo jak stwierdził, mam "ukraińskie imię" - opowiada. - W tym momencie zaczęłam się stresować, bo sytuacja wydała mi się dziwna. Pan chwilę stał obok mnie, milcząc. Potem odszedł, by po chwili wrócić. W końcu zapytał: "Weronika, ty zajmujesz się seksem?". Odpowiedziałam, że nie. Pan odszedł. A ja zaczęłam się rozglądać, czy ktoś jeszcze siedzi w wagonie, gdybym potrzebowała pomocy. Na ukos ode mnie siedział mężczyzna, nade mną była kamera, więc to mnie trochę uspokoiło - mówi.
- Facet kręcił się po wagonie, cały czas na mnie patrzył. W końcu usiadł naprzeciwko mnie. Na szczęście nic się nie stało, ale przez dwie godziny podróży bardzo się bałam - wyznaje Weronika.
Bała się też Sara, która w pociągu stanęła w obronie napastowanej rudowłosej dziewczyny. - Miałam taki wyrzut adrenaliny, że pierwszy raz w życiu odważyłam się, by takiej sytuacji zwrócić komuś uwagę. Na szczęście patowczasowicze się speszyli i zostawili dziewczynę. Ona już była zapłakana, bardzo wystraszona. Odgrodziłyśmy się drzwiami, ale przez całą podróż, aż do Warszawy, zaczepiali nas przez szybę, pokazywali sprośne gesty, próbowali sprowokować - opowiada.
- Co ciekawe, konduktorzy to widzieli. Mężczyźni koło nich palili papierosy. Zero reakcji konduktorów. Trudno czuć się bezpiecznie w TLK, zwłaszcza podczas tych wakacyjnych kursów, którymi podróżuje mnóstwo takich "turystów" napalonych na rozrywkę.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.