Polka sfotografowała kurdyjskie bojowniczki. "Było mi bardzo przykro, że tak o nas myślą"
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeden z jej portretów kurdyjskich bojowniczek został fotografią miesiąca "The Guardian". Elżbieta Cybulska jest partnerką Kurda, mieszka na Wyspach. W rozmowie z nami opowiedziała, że kurdyjskie bojowniczki to bardzo dumne kobiety i zdradziła, o co miały do niej żal.
Trwa turecka inwazja w Syrii, wymierzona przeciwko mieszkającym tam Kurdom. Atak rozpoczął się po tym, jak prezydent Donald Trump ogłosił, że amerykańskie wojska wycofają się z tego regionu. Władze w Ankarze uważają kurdyjskie bojówki stacjonujące na północnym wschodzie Syrii za terrorystów, choć pomagały one Zachodowi w walce z ISIS. Szacuje się, że nawet jedną trzecią kurdyjskich bojowników stanowią kobiety.
WP Kobieta: Jak pani – partnerka Kurda i osoba, która była na terenach Kurdystanu – ocenia toczący się tam konflikt?
Elżbieta Cybulska: Dla mnie nie jest to nowość. Jeśli chodzi o Syrię, taka sytuacja jest po raz drugi, bo wcześniej zdarzyło się to w rejonie Afrin. I ten rejon właściwie wcielono do Turcji. Ludność kurdyjska została eksmitowana i osiedlono tam ludność arabską, żeby zmienić demografię tego miejsca. Moim zdaniem dokładnie to samo Turcja planuje zrobić teraz. Wysiedlić Kurdów, osiedlić swoich – tak by Kurdowie nie mieli swojego miejsca na Ziemi.
To ciekawe, jak ta kurdyjska historia jest w sumie podobna do historii Polski z czasów zaborów.
Tak. Dlatego myślę, że mamy taki dobry kontakt z Kurdami. Bo wiemy, jak nasza historia wyglądała. Ja osobiście bardzo Kurdom współczuję. Oczywiście nie doświadczyłam niczego podobnego na własnej skórze, bo żyjemy w nowoczesnej Polsce, ale uczyliśmy się o tym, czytaliśmy książki i ta kurdyjska historia wydaje mi się taka bliska.
Myśli pani, że Polacy dużo wiedzą o Kurdach i Kurdystanie?
Jestem pewna, że nie wiedzą prawie nic. Kiedy pięć lat temu spotkałam mojego partnera, nie miałam pojęcia, gdzie jest Kurdystan i co to w ogóle za narodowość. On na pewno jest dla mnie źródłem wiadomości o Kurdystanie, ale zaczęłam też sama szukać informacji na ten temat i zaskoczyło mnie podejście Kurdów do kobiet i ich emancypacja w tym regionie.
Mnie również bardzo to zaskoczyło – że właściwie wiele spraw, o które walczą Kurdowie, na Zachodzie nazwalibyśmy lewicowymi.
Owszem. Kiedy ja wyjeżdżałam z Polski karmiona mediami, miałam pewien stereotyp Bliskiego Wschodu. Byłam przekonana, że wszystkie kobiety są w tym rejonie świata ciemiężone, muszą chodzić w chustach. Że wszyscy na Bliskim Wschodzie są bardzo związani ze swoją religią. I kiedy ja spotkałam mojego partnera, to było takie powolne burzenie tych stereotypów. No bo nie dość, że jest ateistą, to jeszcze dodatkowo wspiera feminizm. Ja mogłabym się tego nie spodziewać po Polaku, a co dopiero po mężczyźnie z tamtego rejonu. A przy moim partnerze czuję się bardzo wolna. Wspiera mnie w moich projektach, w moim życiu zawodowym.
Jak pani trafiła do bojowniczek? Wyobrażam sobie, że to nie jest proste.
Mój partner był zaangażowany w życie polityczne w Iranie, był członkiem partii komunistycznej. Któregoś razu poszedł na demonstrację i został zgarnięty do więzienia. Wypuszczono go na moment, ale powiedzieli mu, żeby się nie cieszył, bo przyjdą po niego jeszcze raz. Wtedy zdecydował, że będzie uciekał z Iranu. Nadal ma tam jednak powiązania. To była kwestia kilku telefonów, że chcemy przyjechać, a ja chcę sfotografować Kurdyjki, dziewczyny walczące, i czy możemy. I powiedzieli: no jasne, przyjeżdżajcie.
Problem zaczął się w momencie, kiedy myśmy przyjechali, a okazało się, że Iran wysłał rakiety do jednego z obozów, które mieliśmy odwiedzić. Wszystko stanęło pod znakiem zapytania, zrobiło się dosyć niebezpiecznie. Mimo wszystko jednak pojechaliśmy. Zdecydowaliśmy, że odwiedzimy obóz ćwiczebny. Jego dowódca zabrał nas z miasteczka. Nasz wypożyczony samochód zostawiliśmy przed jakimś przydrożnym sklepem. Dalej pojechaliśmy już pickupem.
Bała się pani?
Wierzchołki gór, które mieliśmy przed oczami, to była granica z Iranem. Ale obóz był dosyć sprytnie ukryty za jednym ze wzgórz. Uspokajali mnie, że od 20 lat nic się tam nie stało. To był typowo żołnierski obóz. Duże namioty, spaliśmy po cztery osoby w każdym. Były trzy namioty noclegowe i jedna kuchnia. W jeszcze jednym się spotykaliśmy na kolację, a obiad jedliśmy pod drzewem. Nie odczuwałam tego, że jestem w bardzo niebezpiecznym miejscu. Może też dlatego, że ci ludzie, których spotkałam, byli tacy ciepli. Wszyscy się uśmiechali, byli życzliwi. Ostatecznie odwiedziliśmy cztery różne obozy. Również ten, który został zbombardowany. Bojowniczki pozowały tam na tle gruzów.
Pozowały chętnie? Miała pani jakieś oczekiwania wobec tych kobiet?
Nie oczekiwałam niczego. Po prostu na miejscu chciałam zobaczyć, jak to jest. Wcześniej poznałam rodzinę mojego partnera i jego siostry były bardzo otwarte, więc trochę może liczyłam, że w przypadku tych kobiet będzie podobnie. Ale bojowniczki były typowymi żołnierzami, jeśli można w tym przypadku w ogóle mówić o typowych żołnierzach. Patrzyły na mnie z zaciekawieniem, ale jednak czułam dystans. Nie uśmiechały się. Bardzo chciały powiedzieć, o co walczą, chciały się dowiedzieć, dlaczego ja tutaj jestem. Były też myślę zdenerwowane, być może tym, że ja jestem z Europy. I gdzieś w powietrzu cały czas wisiało pytanie, dlaczego ta Europa im nie pomaga w tym, o co walczą. Nie potrafiły tego zrozumieć.
Próbowała pani tłumaczyć?
Tak, oczywiście. Mówiłam, że właśnie po to robię te zdjęcia, ale mnie osobiście jako Europejce było bardzo przykro, że one tak o nas myślą.
Jak to wyglądało w praktyce – podchodziła pani do nich w obozie, dowódca namawiał je na zdjęcia?
Nikogo absolutnie do niczego nie zmuszałam i nie sądzę, żeby dowódcy je zmuszali do czegokolwiek. Jak dziewczyny nie miały ochoty pozować, to nie pozowały. Niektóre nie miały nic przeciwko temu, żebym robiła im zdjęcia, ale na przykład nie chciały być filmowane. Ja to absolutnie szanowałam, bo sama nie lubię stać przed kamerą. Każdą zapytałam o to, co myśli na temat wojny i o co walczy. One chcą mieć udział w walce o swoje państwo. Ale jednocześnie chcą udowodnić, że kobieta potrafi. I przede wszystkim ma prawo do życia, jakie sobie wybierze.
Pytała pani, czy się boją?
Nie pytałam. Nie wiem, czy chciałam usłyszeć, że się boją. Sama byłam w strachu. Życie w takim miejscu i w takich okolicznościach na pewno jest pełne strachu. Chociaż one się chyba w pewnym sensie przyzwyczaiły do tego. Kiedy Iran wysłał te rakiety, które uderzyły w jeden z obozów, my akurat byliśmy w Arbil. Mieszkaliśmy na 13. piętrze. Dla mnie to był szok. Pierwsze, co zrobiłam, to wyjrzałam na ulicę, czy ludzie zdają sobie sprawę z tego, co się stało. Ale ich to absolutnie nie obchodziło. Na ulicy życie toczyło się normalnie. Więc chyba można się przyzwyczaić do życia w ciągłym strachu.
Kobiety, które pani fotografowała, są w różnym wieku, ale czy pochodzą z różnych grup społecznych?
Zdecydowanie tak. Spotkałam dziewczyny, które są po studiach w Iranie. I spotkałam zupełnie prostą kobietę, zresztą w bardzo dojrzałym wieku. I to jest zwyczajna kobieta, bez żadnego wykształcenia, ale płynie w niej krew wojowniczki i chce walczyć o swoje prawa.
Dla pani partnera ten wyjazd to była też okazja do spotkania z rodziną?
Tak. On nie widział rodziny przez osiem lat. Było na początku trochę łez. Spędziliśmy ze sobą trzy dni. Przyjechały siostry mojego partnera, były ubrane całe na czarno. Bardzo szybko się przebrały w normalne, kolorowe sukienki. I ja się tak przyzwyczaiłam do nich w tych kolorowych strojach. Potem, kiedy wracały do Iranu, to znów założyły na siebie czarne ubrania. I to było takie dziwne.
Tak, jakby zniknęły?
Dokładnie. Uderzyło mnie to bardzo. Znałam te kobiety trzy dni, ale płakałam razem z nimi, jak odjeżdżały.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl