Blisko ludziPolkom grozi zakaz antykoncepcji. Projekt trafił właśnie do Sejmu

Polkom grozi zakaz antykoncepcji. Projekt trafił właśnie do Sejmu

Jeśli część kobiet uważa ustawę antyaborcyjną, nad którą pracują właśnie sejmowe komisje, za pogwałcenie ich podstawowych praw, to co oznaczałby zakaz antykoncepcji? Czy coś, co jeszcze do niedawna wydawało się nierealne, ma szansę na wejście w życie?

Polkom grozi zakaz antykoncepcji. Projekt trafił właśnie do Sejmu
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Magdalena Drozdek

30.09.2016 | aktual.: 24.01.2018 13:15

Kilka dni temu do Kancelarii Marszałka Sejmu trafił projekt ustawy, która poza totalnym zakazem aborcji, wprowadzałby także zakaz antykoncepcji w Polsce. Pomysł ten zaproponowało 86 organizacji katolickich, te same, którym udało się przeforsować zmianę w ustawie antyaborcyjnej, przeciwko której kobiety protestują w całym kraju.

O co dokładnie chodzi? W Art. 154a czytamy: kto wytwarza, wprowadza do obrotu, reklamuje, zbywa lub nieodpłatnie udostępnia środek o działaniu poronnym lub antynidacyjnym, podlega karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2.

Jak przyznają lekarze, nie ma czegoś takiego jak „środek antynidacyjny”. W praktyce jednak będzie to znaczyć, że lekarze będą obawiali się więzienia, jeśli przepiszą kobietom środki antykoncepcyjne – zarówno te klasyczne, jak i awaryjne, stosowane np. w przypadku pęknięcia prezerwatywy lub gwałtu.

Czy pomysłodawcy projektu zdają sobie sprawę z konsekwencji takich rozwiązań? W rozmowie z Anną Dryjańską dla natemat.pl próbował odpowiedzieć na to pytanie prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, Paweł Wosicki. Przyznał, że autorzy projektu chcą delegalizacji części środków antykoncepcyjnych, ale nie wszystkich. Kobiety nie mogłyby korzystać ze spirali domacicznych i antykoncepcji awaryjnej, tu m.in. pigułek „dzień po”.

Stwierdził także, że mężczyźni muszą wziąć większą odpowiedzialność za swoje życie seksualne. Ci, którzy nie chcą mieć w danym momencie dzieci, nie powinni uprawiać seksu. Jeśli idą ze sobą do łóżka, muszą liczyć się z tym, że za 9 miesięcy na świecie pojawi się dziecko.

Jeszcze na początku ubiegłego roku pisaliśmy, że pigułki „dzień po” będą dostępne w Polsce bez recepty. To często jedyna metoda, by uniknąć ryzyka niechcianej ciąży. Stosuje się je po niezabezpieczonym stosunku albo kiedy antykoncepcja zawiodła. - Pigułka „dzień po” nie ma nic wspólnego z aborcją - mówił dr Grzegorz Południewski, ginekolog i położnik.

- W Polsce do tej pory tabletki tego typu były marginalną metodą przeciwdziałania ciąży, znaną ok. 4-6 proc. Polaków. W krajach, gdzie antykoncepcja po stosunku dostępna jest bez recepty, znacząco spada liczba legalnych i nielegalnych aborcji u młodych kobiet. Są pomocne dla ofiar gwałtu, korzystają z nich także kobiety, które zawiodły prezerwatywy.
To antykoncepcja stosowana tylko w sytuacjach awaryjnych, której nie powinno się stosować jako stałego sposobu zapobiegania ciąży. Dobór metody jest zawsze indywidualny. Istotne jest, aby oprócz skuteczności i bezpieczeństwa, zapewniała kobiecie także wygodę stosowania oraz dopasowanie do stylu życia – mówił specjalista.
Metoda zabezpieczenia się, a raczej uniknięcia ciąży po stosunku, stosowana jest w sytuacjach szczególnych. Na rynku - obok mechanicznych, chemicznych i hormonalnych środków antykoncepcyjnych - funkcjonuje tabletka „72 godziny po”. Jest legalną formą antykoncepcji, ale nie powinna być stosowana jako jej zastępstwo, a raczej „ostatnia deska ratunku”. Więcej dowiesz się, klikając w ten link .

antykoncepcjaaborcjapigułka dzień po
Zobacz także
Komentarze (229)