Powrót do przedszkoli. "Dostałeś syrop na gorączkę, to dasz radę wytrzymać kilka godzin"
– Jestem załamana zachowaniem niektórych ludzi, brakiem odpowiedzialności. Zamurowało mnie – mówi WP Kobieta Martyna Bylina, mama 4-latka. Gdy odprowadzała syna do przedszkola, usłyszała rozmowę jednego z rodziców – podał lek przeciwgorączkowy dziecku, które się źle czuło, aby samemu móc iść do pracy. Choć problem puszczania chorych dzieci do placówek wraca co roku jak bumerang, w obecnej sytuacji może powodować katastrofalne skutki.
Wystartował rok szkolny. Dzieci, które wróciły do przedszkola, nie będą mogły żegnać się z rodzicami długo i czule w szatni – muszą to zrobić szybko i sprawnie w korytarzu. Po zmierzaniu temperatury przez wychowawcę, całus dla mamy lub taty, uścisk i trzeba radzić sobie samemu.
Powrót do przedszkola w dobie pandemii
Prawdopodobnie minie kilka dni lub tygodni, a dzieci przyzwyczają się do nowych warunków, o ile nadal będą zdrowe i będą mogły uczęszczać na zajęcia. Choć trwa pandemia, niektórzy rodzice kombinują, aby iść do pracy kosztem zdrowia pozostałych. Szokujące jest, kiedy rodzic podaje dziecku lek na zbicie gorączki, aby tylko przeszło kontrolę na wejściu do placówki opiekuńczo-wychowawczej.
– Zamurowało mnie, stałam i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przeżyłam szok, kiedy usłyszałam, jak kobieta mówiła do syna: "wiem, że się źle czujesz, ale dostałeś syrop na gorączkę, to dasz radę wytrzymać kilka godzin". Po chłopcu było widać, że nie najlepiej się czuje – opowiada Marta. Dodaje, że ostatecznie wezwano matkę dziecka, aby odebrała je z przedszkola. Niepotrzebnie więc naraziła zdrowie swojego syna oraz pozostałych dzieci. Być może jednak nie miała innego wyboru.
"Katar od października do marca to norma"
Na inny aspekt sprawy puszczania dziecka o wątpliwym stanie zdrowia do przedszkola zwraca uwagę Monika z Warszawy, mama 3-letniego Stasia. Chłopiec powinien być w przedszkolu od kilku tygodniu, ale nie może, bo ma przewlekły katar. – Żadnej gorączki, żadnego suchego kaszlu. Normalnie na tym etapie dziecko poszłoby do przedszkola, a teraz wszyscy się w takiej sytuacji męczą niepotrzebnie – mówi Monika. Dodaje, że w związku z koronawirusem nie może iść z synem do przychodni.
– Nie wyobrażam sobie jesieni i zimy z teleporadami. Może mamy, jako rodzice, kupić sobie stetoskopy, nauczyć się odróżniać szmery? Może jeszcze recepty sami sobie będziemy wypisywać? Obecne regulacje to jest trochę absurd. Sam katar jest faktorem niepozwalającym pójść dziecku do placówki. Wszyscy, którzy mają lub mieli dzieci w przedszkolach, wiedzą, że większość grupy ma katar od października do marca. I to jest norma – mówi Monika.
Kobieta dodaje, że sprzeciwia się podawaniu leków przeciwgorączkowych, aby dziecko wytrzymało w placówce, ale uważa jednocześnie, że "katarowe" obostrzenia doprowadzą do tego, że za dwa tygodnie grupy będą liczyć po dwie, trzy osoby.
– Uważam, że gorsza od puszczania dzieci z katarem jest praca przychodni w trybie teleporad. Nie wyobrażam sobie dalszego diagnozowania chorych przez telefon, czyli bez osłuchania, zajrzenia w gardło, ucho, dotknięcia brzucha – komentuje mama 3-latka.
I choć pani Monika może pozwolić sobie na pozostanie z dzieckiem w domu, kiedy nie jest ono w pełni zdrowe, niewielu rodziców ma taki komfort.
"Rodzice dostają po głowie, szczególnie kobiety"
– Kij ma dwa końce. Z jednej strony wydaje się, że dziecko, które źle się czuje, absolutnie powinno być z rodzicem w domu. Z drugiej strony rodzice dostają po głowie, szczególnie kobiety, że są złymi pracownikami, ponieważ najpierw są na urlopach macierzyńskich, wychowawczych, a później mają problem z chorobami dzieci – zauważa psycholog Joanna Żółkiewska. Dodaje, że z punktu widzenia epidemicznego, czysto ludzkiego, zdrowie dziecka powinno być na pierwszym miejscu, ale rynek pracy w Polsce nie jest najłatwiejszy.
– Serce wyrywa się, aby być z dzieckiem w domu, ale rodzice boją się, czy będą mieli za chwilę co wrzucić do garnka. Nie mamy odpowiedzi rządu na sytuację rodziców i pracodawców, co w sytuacji, kiedy dziecko nie może zostać w przedszkolu lub szkole ze względu na stan zdrowia – dodaje ekspertka.
– Mogą być pretensje do rodziców, ale z drugiej strony nie ma systemu, który byłby dla nich wsparciem. Pytanie, co z samotnymi matkami, samotnymi ojcami czy wdowami. Czasami to jest trudny wybór. Doświadczenie pandemii powinno zmobilizować rządzących, aby wesprzeć i rodziców i pracodawców – podsumowuje.
Wirusolog: zwyczajny egoizm i brak myślenia
– Słyszałem z ust różnych rodziców, że nie wezmą L4, a puszczą dziecko do placówki po uprzednim podaniu leku przeciwzapalnego. To jest nieodpowiedzialne. W przypadku koronawirusa czy wirusa grypy oczywiście zagrożenie jest większe, niż w przypadku przeziębienia – mówi wirusolog dr Tomasz Dzieciątkowski.
Dodaje, że takie podejście w okresie jesienno-zimowym może wpłynąć na funkcjonowanie całej placówki. – W przypadku COVID-19 zakażenia u dzieci najczęściej przebiegają bardzo łagodnie, natomiast narażony będzie personel przedszkola. Jeżeli chodzi o wirusy grypy, zakażenia u dzieci potrafią być ciężkie – mówi ekspert.
– Nie powinniśmy patrzeć wyłącznie na koniec własnego nosa, ale zadać sobie pytanie, czy posłanie dziecka w epidemii, które potencjalnie nie najlepiej się czuje, jest odpowiedzialnym postępowaniem. W mojej opinii to jest zwyczajny egoizm i brak myślenia, jak to może wyglądać u innych osób. Pamiętajmy, że nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka – kwituje dr Dzieciątkowski.