Blisko ludziPowstanie „lista podejrzanych o nauczanie gender”? Pracownice uczelni nie kryją oburzenia

Powstanie „lista podejrzanych o nauczanie gender”? Pracownice uczelni nie kryją oburzenia

Powstanie „lista podejrzanych o nauczanie gender”? Pracownice uczelni nie kryją oburzenia
Źródło zdjęć: © Forum
Magdalena Drozdek
20.01.2017 10:06, aktualizacja: 20.01.2017 12:39

Fundacja „Życie i Rodzina” Kai Godek przygotowuje listę pracowników uczelni, którzy nauczają o gender. Pracownice szkół wyższych nie kryją oburzenia. Dla nich to próba inwigilacji. - Jako wykładowczyni, kobieta, a przede wszystkim jako myśląca jednostka uważam, że pomysł stworzenia takiej listy jest tak absurdalny, że aż przerażający – komentuje dr Michalina Rutka.

O szykowanej przez Kaję Godek liście jako pierwsza poinformowała „Gazeta Wyborcza”. Fundacja zwróciła się do rektorów o udostępnienie informacji na temat tego, ilu pracowników danej uczelni prowadzi wykłady, seminaria lub inne zajęcia o gender, jakie mają tytuły naukowe. Chcą wiedzieć także, dlaczego akurat ci pracownicy zostali wybrani do poprowadzenia tego typu zajęć, a także to, ile kosztuje ich wynagrodzenie z rozbiciem na poszczególne lata.

- Pytania Fundacji Życie i Rodzina w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej zostały skierowane na Uniwersytet Gdański. Udzielimy odpowiedzi w terminie oraz zakresie zgodnym z przepisami ustawy. Na Uniwersytecie Gdańskim nie ma osobnego kierunku studiów z zakresu gender studies, ale ten zakres zagadnień, co oczywiste, występuje w ramach wielu kierunków, szczególnie w obszarach nauk społecznych i humanistycznych - przyznaje dr Beata Czechowska-Derkacz rzecznik prasowy Uniwersytetu Gdańskiego.

Jak podaje „GW”, fundacja powołuje się na „istotny interes społeczny” i dodaje, że tematyka gender „stanowi przedmiot zainteresowania wielu grup społecznych, organizacji pozarządowych i wspólnot wyznaniowych”. Informacje od rektorów mają być wykorzystane „w celu prowadzenia działalności statutowej” fundacji, która „broni życia i rodziny”.

Co na to pracownice uczelni, które uczą studentów o gender?

- Jako wykładowczyni, kobieta, a przede wszystkim jako myśląca jednostka uważam, że pomysł stworzenia takiej listy jest tak absurdalny, że aż przerażający. Absurdem jest to, że ktoś w dobie social media, powszechnego dostępu do wielu źródeł informacji sądzi, że stosowanie cenzury represyjnej, bo tym de facto byłaby taka lista, odniesie realny skutek. Powiedziałabym raczej, że w przypadku środowiska akademickiego odniesie skutek odwrotny - wykładowcy tym bardziej zaczną podkreślać kwestie płci kulturowej na wykładach, a studenci być może bardziej się tym zagadnieniem zainteresują – mówi dr Michalina Rutka z Wydziału Nauk Społecznych UG.

Przyznaje też, że tworzenie takiej listy to „kolejny obiekt do wspólnego przeżywania nienawiści”. - A nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg. I to tworzenie wewnętrznej wrogości jest właśnie przerażające - mówi. - Coraz mniej jest w polskiej przestrzeni publicznej miejsca na wolną, otwartą debatę. Kiedy wybuchł protest kobiet przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji, przez moment wydawało się, że prawa kobiet mogą pełnić funkcję otwierającą dialog wielu środowisk. Znaleziono bowiem punkt wspólny, interes jednoczący przynajmniej połowę społeczeństwa ponad wszelkimi podziałami. Komuś się to widać nie spodobało. Prawica jak widać boi się panicznie o utratę wpływu, dlatego wzmacnia podziały między ludźmi.

O komentarz poprosiliśmy także prof. Lucynę Kopciewicz z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego, która kilka lat temu była jedną z inicjatorek powstania na uczelni kierunku gender studies. Wtedy po fali protestów z inicjatywy się wycofano.

Co pani sądzi o tworzeniu takiej listy? Czy to rzeczywiście nagonka na pracowników uczelni?
W przeciwieństwie do wielu osób oburzonych czy zszokowanych prośbą fundacji do władz uczelni, uważam, że konstrukcja rejestru „ludzi gender” musiała się pojawić prędzej czy później jako logiczne następstwo ataku na gender, który trwa w Polsce od kilku lat. Nagonki na ludzi nauki jeszcze nie ma, ale też nie sprowadzałabym akcji fundacji do „wybryku” czy prowokacji środowisk prawicowych.

Sądzę, że rozpoznanie ilu „ludzi gender” funkcjonuje w polskiej nauce dawno mamy za sobą. Nie jest to przecież środowisko bardzo liczne, a publikacje naukowe są dostępne w obiegu publicznym. Nie są tajne ani anonimowe. Tym razem jednak chodzi o obudzenie pewnego mechanizmu w uczelniach - mechanizmu „wyłuskania”, gdzieś padło takie stwierdzenie, w macierzystych strukturach miejsc, ludzi, zajęć, zagadnień poruszanych na wykładach czy ćwiczeniach „zainfekowanych” gender. To może zainicjować mechanizmy nagonki, dyscyplinowania, uciszania („po co się narażasz?”), cenzury („ale po co ci to?”) i przywoływania do posłuszeństwa.

Czy taka lista coś zmieni w środowisku?
Na pewno pojawią się napięcia i podejrzliwość wobec idei wolności badań naukowych, którą przeciwstawia się „funduszom publicznym”. Kieszeń suwerena nie może być przecież drenowana w imię jakiejś tam wolności. Prawdopodobnie środowiska prawicowe zdają sobie sprawę, że polska Konstytucja istnieje już wyłącznie teoretycznie i wkrótce niczego nikomu gwarantować nie będzie. Dla badaczy istotny jest artykuł 73. Konstytucji: „Każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury”. Pewnie tylko kwestią czasu jest ogłoszenie zapisu stawiającego gender na równi z zakazanymi komunizmem, faszyzmem i nazizmem (art. 13 Konstytucji). Zresztą w debacie publicznej kilka lat temu padały stwierdzenia, że gender jest gorszy niż nazizm i komunizm.

*Pracownicy uczelni przyznają, że to próba inwigilacji jak za dawnych lat, pani się z tym zgadza? *
Z pewnością realizują się marzenia ludzi przesiąkniętych PRL-em do szpiku kości. To jest ich czas i klimat. W autorytarnych strukturach czują się jak ryby w wodzie. Czekali długich 27 lat i jak widać udało się. Nabierają wiatru w żagle. Do nich dołączają młodzi, odkrywający przyjemności autorytaryzmu, narzucania, rozkazywania, egzekwowania posłuszeństwa, tupania nóżkami.

Jak wyjaśnić najprościej, czym jest gender? Bo wydaje się, że mimo tylu różnych dyskusji nie wszyscy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi.
Gender, najkrócej rzecz ujmując, bardzo dobrze opisują artykuły 32. i 33 polskiej Konstytucji: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne” i „nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”. Gender odnosi się do badań dotyczących tego, jak kobiety i mężczyźni kształtują swoje życie jako osoby wolne, równe i spełnione, korzystające z demokratycznych praw, realizujące własne pomysły na życie, nie zaś – jedynie słuszne, rodzące się w autorytarnych umysłach tych, którzy zawsze wszystko wiedzą lepiej. Wolność, równość, zakaz dyskryminacji oraz warunki społeczeństwa demokratycznego to wartości przeciwstawne autorytaryzmowi i dlatego dziś brutalnie się je zwalcza i ogranicza.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (39)
Zobacz także