Pracowałam w sieciówce na wyprzedaży. Sterty ubrań i niezadowoleni klienci to jeszcze nic
Letnie wyprzedaże zmierzają ku końcowi, co oznacza oddech dla ekspedientek. Jednak przez ten jeden sezon udało mi się zobaczyć rzeczy, które mogłyby być scenariuszem horroru. Całkiem niezłego.
23.07.2019 | aktual.: 05.08.2019 14:54
"Od tego tu jestem"
Zatrudniłam się do pracy w znanej sieci z ubraniami, żeby sobie dorobić. Wiadomo, praca z modą w ładnym sklepie, zniżka pracownicza – wymarzona praca dla młodej dziewczyny. Zaczęłam na początku lipca, w najgorętszym okresie w roku. Nie mówię tu o pogodzie. "Wyprzedaże" – na samą myśl przechodzą mnie ciarki. I nie chodzi mi o ból nóg, kręgosłupa czy nieregularnyość posiłków, które są codziennością w tej pracy.
Myślę przede wszystkim o załamaniach nerwowych, które przechodzi każdy sprzedawca, szczególnie w okresie letnich wyprzedaży. Brak szacunku, z jakim się spotykałam ze strony klientek, podkopywał moją pewność siebie. Stwierdzenie "przecież od tego tu jesteście" wywołuje u mnie wściekłość.
Przymierzalnie rodem z horrorów
Pomijając już kolejki do kasy ciągnące się przez cały sklep czy syzyfową pracę, jaką było podnoszenie ubrań z podłogi, najgorszym miejscem była przymierzalnia. Za kotarą oddzielającą klientkę od reszty świata dzieją się dantejskie sceny. Sterty ubrań ubrudzonych podkładem zostawiane w kabinach, zaplątane pomiędzy wieszakami. Niestety, nie tylko takie "niespodzianki" znajdujemy.
Przymierzalnia to dla klientów strefa wolności. Czują się tam na tyle swobodnie, że to, co znajduje po nich sprzedawca, przechodzi ludzkie pojęcie. Jedna z historii, jaka przychodzi mi do głowy, to spotkanie z pewną kobietą, która na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie dobrze wychowanej i zadbanej. Miała około dwudziestu pięciu lat, była ubrana w same topowe marki, przechadzała się w szpilkach na wysokim obcasie. Kobieta sukcesu. Mierzyła najdroższe sukienki z nowej kolekcji. Nic nie wskazywało na to, że spotkanie z tą panią zapadnie mi tak w pamięci.
Kiedy wyszła, poszłam do kabiny, aby sprawdzić, czy nie zostały tam żadne ubrania. Ubrań nie było, ale za to znalazłam masę papierków z jej torebki, włącznie z kubkiem po kawie. Najgorsze jednak było ukryte pod tym całym bałaganem. Młoda kobieta zostawiła po sobie swoją brudną bieliznę i lepiącą się od moczu podłogę. Zaniemówiłam.
Zobacz także
Jednak przymierzalnie w dziale damskim nie są jedynym miejscem, w którym możemy znaleźć takie "cuda". Doskonale pamiętam minę mojej koleżanki, która zażenowana opowiadała mi, co zastała w jednej z kabin w dziale dziecięcym.
Matka z małym dzieckiem weszła do przymierzalni i dość szybko z niej wyszła, pozostawiając w niej pieluchę dziecka z zawartością. Nie wiem, czy nie zauważyła kosza stojącego przed wejściem, ale na pewno nie pomyślała o osobie, która później musiała to po niej posprzątać.
To jest moje prawo
Chociaż w sieciówce pracuję zaledwie miesiąc, o incydentach przy kasie mogłabym napisać książkę. Prawo zwrotu rzeczy różni się między sklepami, są jednak dwa warunki, które się nie zmieniają. Rzecz nie może być noszona i klient musi mieć paragon. Sprawa wydaje się dosyć oczywista, jednak nie dla wszystkich, o czym boleśnie się przekonałam podczas awantury z pewną kobietą, próbującą oddać mi przepoconą sukienkę z plamami. Do tego na paragon z innego sklepu. Kobieta nie dała sobie wytłumaczyć, że niestety nie mogę przyjąć sukienki, a to, że posiada metkę, nie jest argumentem. Słyszałam już nieraz, że łamię prawo, a nawet konstytucję.
Tak, to moja praca, za którą dostaje pieniądze. Nie oznacza to jednak, że można mnie nie szanować. Po takich sytuacjach zastanawiam się, jak wyglądają szafy albo mieszkania takich kobiet. I czy chciałby, żeby ktoś tak traktował ich córki, które tylko chciały zarobić sobie na wymarzone wakacje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl