Prawdziwa twarz Doroty Gawryluk. "Pisówa, prymuska, profesjonalistka"
Słyszała już, że jest człowiekiem Solorza, a potem Grzywaczewskiego. Teraz mówią, że jest człowiekiem PiS. A nawet komisarzem. Po tekście "Gazety Wyborczej" o tym, jakie zmiany wprowadza w programach informacyjnych Polsatu, jej współpracownicy nabrali wody w usta. A ona stoi przed być może największym wyzwaniem w karierze: musi udowodnić, że mimo wszystko jest profesjonalistką.
20.05.2018 | aktual.: 20.05.2018 11:50
W Polsacie, ale nie tylko, najczęściej słyszę, że nie dowiem się niczego oficjalnie na temat Doroty Gawryluk. Nawet trudno się dziwić. Dominika Wielowieyska zarzuciła jej w "Gazecie" propisowską stronniczość, która niszczy "Wydarzenia", jakie widzowie znali do tej pory. W materiale jest sporo wypowiedzi od informatorów, ale żadnej pod nazwiskiem. I żadnych ocen ze strony środowiska dziennikarskiego.
Od lat nie było tajemnicą, jakie poglądy polityczne ma Gawryluk. Teraz ta kwestia wysunęła się na pierwszy plan. Posypały się komentarze. Gawryluk nie chce się do nich odnosić. Być może robi najlepszą możliwą rzecz.
Pisówa
"Zamach na Polsat" zaczął się na początku kwietnia tego roku, kiedy Gawryluk zasiadła w fotelu dyrektora informacji i publicystyki. Funkcję objęła po Henryku Sobierajskim. W ciągu kilku następnych dni z dotychczasowymi stanowiskami (choć nie z firmą) pożegnali się Beata Grabarczyk, Marcin Cholewiński, Roman Kukielak, Jerzy Sikora. Nawet Jarosław Gugała, który w Polsacie ma status legendy, został odsunięty do prowadzenia programu o godz. 22. Gdy pytamy go, z czego wynikają roszady, odmawia odpowiedzi.
- W newsroomie było dużo przetasowań i dotyczą nie tylko osób, o których pisano w mediach branżowych. Było więcej zmian, niż się o tym oficjalnie mówi – słyszę od jednego z dziennikarzy.
Gawryluk podobno przeprowadza "dobrą zmianę", nie dopuszczając do krytykowania PiS na antenie. Skutek jest taki, że w komentarzach pod artykułami obrywa (często wulgarnie) za to, że bliżej jej do rządzących niż powinno być.
- Po tym, co było w programach informacyjnych w Polsacie, każda zmiana byłaby korzystna. A kiedy ta zmiana łączy się z osobą dziennikarza tak doświadczonego jak Dorota Gawryluk, to znakomita prognoza. Widać wyraźnie, że agresywnych i tendencyjnych informacji jest mniej. Cenię sobie umiejętności dziennikarskie pani Doroty, jej umiejętność słuchania i dostrzeżenia najważniejszych elementów historii – mówi WP Marek Markiewicz, przez dwadzieścia lat związany z Polsatem jako dziennikarz, od 2010 r. polityk PiS. - Tym, którzy mówią dziś, że jest komisarzem Prawa i Sprawiedliwości, kompletnie brak rozwagi. Do tej pory nikt nie zauważał tego, co działo się w Polsacie. Zmiana nie jest podyktowana zwróceniem się w stronę partii rządzącej. Przecież wśród stacji mainstreamowych oni znajdowali się w grupie tych krytykujących PiS. Dziś przywraca się obiektywizm, co oznacza, że nie są antypisowscy, ani anyplatformerscy – ocenia.
Za dobre kontakty z prawicowymi politykami i stawanie po stronie konserwatywnych wartości Gawryluk przyklejono łatkę cenzora. Choć jednocześnie nikt nie potrafi zarzucić jej braku kompetencji i profesjonalizmu.
Wielowieyska w tekście w GW przytacza historię, która rzekomo wydarzyła się, gdy jeden z wydawców zaprosił do dyskusji Agnieszkę Wiśniewską z "Krytyki Politycznej" i Łukasza Warzechę z "Do Rzeczy". Podobno dostał burę, bo "Warzecha krytykuje PiS, więc to nie jest pluralistyczny dobór gości".
Nam Warzecha mówi: - Zawsze uważałem ją za bardzo profesjonalną osobę, która zarazem nie ukrywała swoich konserwatywnych poglądów. Jednak nigdy nie były to poglądy partyjne, co często zdarza się w przypadku innych dziennikarzy, choćby w mediach publicznych. Mówię tak na podstawie obserwacji tego, jak prowadziła debaty przed wyborami prezydenckimi czy parlamentarnymi. Robiłem z nią także wywiad do tygodnika "Do Rzeczy" – przy żadnej z tych okazji nie miałem wrażenia, że deklarowała przychylność dla jakiegoś ugrupowania. Co więcej uważam ją za jedną z najbardziej wstrzemięźliwych osób w świecie mediów, jeżeli chodzi wyrażanie jednoznacznych i wartościujących opinii. Jestem też zaskoczony, że już teraz, gdy dopiero zaczyna pracę na nowym stanowisku, padają surowe i jednostronne oceny jej pracy. Ja wolałbym zaczekać, aż nada newsom Polsatu docelowy kształt.
Z Dorotą Gawryluk przez sześć lat w Polsacie pracował Tomasz Machała: - Byłem reporterem "Wydarzeń", gdy wracała do stacji z publicznych mediów. Pamiętam, że wiele osób bało się jej wtedy. Ja pewnie też. Ona rzekomo "pisówa", ja podobno "platformers". Tymczasem okazało się, że dogadywaliśmy się świetnie. Dorota nigdy nie oczekiwała politycznych materiałów, szanowała wszystkie moje wybory, ramię w ramię prowadziliśmy wieczór wyborczy w Polsacie w 2010 roku i myślę, że dobrze nam to wyszło. Potem, po moim odejściu z Polsatu, trochę żartem, trochę serio zachęcała mnie do powrotu. O Dorocie krąży teraz wiele przykrych i niesprawiedliwych opinii. Pochodzą one od osób, które ani trochę jej nie znają.
- Pierwsza poważniejsza relacja, którą razem robiliśmy, to pogrzeb pary prezydenckiej na Wawelu. Potem byłem wydawcą wielu jej programów, razem robiliśmy relacje wyjazdowe. Zawsze skłonna do współpracy. Nie boi się kontaktu z ludźmi, nie widziałem, żeby kiedyś zwymyślała pracownika, nie traci panowania nad sobą – opowiada Piotr Paciorek, też przez lata związany z Polsatem.
Obecni dziennikarze Polsatu podkreślają z kolei, że Gawryluk coraz częściej wchodzi w dyskusje światopoglądowe i szybko ucina temat, gdy pojawiają się hasła takie jak aborcja. Ale jak mówią, to jeszcze nie znaczy, że te tematy nie trafią na antenę i do serwisu.
- Natomiast widać, że do jej programów częściej przyjeżdżają politycy partii rządzącej. Na pewno ma z tym łatwiej – słyszę.
Prymuska
Góralka – wołają na nią koledzy. Urodziła się i wychowała w Limanowej. W wywiadach często powtarza, że całe życie miała pod górę. Dosłownie i w przenośni. Opowiada, że była łobuzem i dziewczyną trudną do zniesienia dla rówieśników. Ambitna, zawsze prymuska.
- Dziś myślę, że moje nadmierne poczucie własnej wartości wynikało z tego, że ojciec bardzo we mnie wierzył. Zawsze powtarzał, że jestem najmądrzejsza i najpiękniejsza. Chwalił się mną, ciągle komuś o mnie opowiadał. To duże wsparcie i zawsze mi się w życiu przydawało. Mama z kolei nauczyła mnie dystansu, dzięki niej nie czuję się nieszczęśliwa, kiedy coś idzie nie tak – opowiadała w "Gali".
Polityka kręciła ją już w dzieciństwie. Podglądała, jak rodzice oglądają wiadomości. Wspomina, że znała już wtedy nazwiska wszystkich komentatorów politycznych.
W Beskidach każdy w rodzinie ma kogoś, kto wyjechał za granicę. Gawryluk przeniosła się tylko do Warszawy. Wybór dziennikarstwa jako kierunku na studiach wydawał się naturalny. Współpracowała z "Tygodnikiem Uniwersyteckim", "Kurierem", był i epizod w prywatnej stacji telewizyjnej. Niedługo później dostała się na staż w Polsacie, w Pionie Informacji i Publicystyki.
Sytuacja, jaka marzy się pewnie każdemu aspirującemu, młodemu dziennikarzowi.
- Do dziś pamiętam wąski korytarz, w którym czekałam na rozmowę z przyszłymi szefami. Przyjęto mnie tak, jak na to zasługiwałam, czyli jak osobę, która niczego jeszcze nie potrafi. Zawsze mnie jednak szanowano i byłam dobrze traktowana. Starałam się we wszystkim pomagać, robiłam nawet czasami kawę, asystowałam. Do miejsca, w którym jestem teraz, przeszłam przez wszystkie szczeble kariery. Dziś mówię o tym z dumą – opowiadała.
Pracowała jako reporterka, potem prowadząca. W 2001 roku została zastępcą szefa "Informacji". Trzy lata później trafiła do TVP1, do "Wiadomości". Wtedy zastanawiano się, dlaczego dobra dziennikarka z 10-letnim stażem pcha się tam, skąd wszyscy odchodzą. W rozmowie z "Vivą" komentowała: - Byłam królową życia. Biły się o mnie dwie stacje: największa komercyjna i publiczna. Ale to trwało krótko. Musiałam wybrać. Wybrałam to, co dla mnie najlepsze.
I dodawała: - Mogłam zostać w Polsacie. Ale spokój i pieniądze to nie wszystko.
Prawicowa feministka
Od zawsze przyznaje, że jej światopogląd jest konserwatywny. Nie wstydzi się tego i nie ma zamiaru ukrywać. Chyba najgłośniej odbiły się jej słowa o in vitro, które zawarła w felietonie dla "Idziemy". To, że nie podzielała entuzjazmu osób o lewicowych poglądach, ustawiło ją wśród ciemnoty.
A Gawryluk pisała: "Jednym słowem in vitro znów stało się młotem na prawicowe czarownice. Jedno jest pewne – jeśli chce się jakąś sprawę załatwić i uporządkować, jeśli ma się czyste intencje, nie robi się tego w telewizyjnych studiach. Bo tam chodzi tylko i wyłącznie o piętnowanie obrońców życia najbardziej perfidnymi metodami. Na przykład wmawiając im, że nienawidzą dzieci z próbówki".
Do tego felietonu wracano w wielu wywiadach. Tak jak i do słów, w których nazwała się „prawicową feministką” - jakby feministkami mogły być tylko zwolenniczki lewicy.
- Z mojego punktu widzenia, to ktoś, kto hołduje tradycyjnym wartościom, ale walczy też o równość płci. Bo nie tylko ludzie o lewicowych poglądach chcieliby wcielić w życie tę ideę. Wydaje mi się, że ta sfera została wręcz zagarnięta przez lewicę. Mówiąc wprost: to, że jestem przeciwniczką aborcji, nie oznacza, że jestem przeciw równouprawnieniu kobiet i walce o ich prawa. To się nie wyklucza. Chciałabym, by kobiety zarabiały więcej. Można być konserwatystą, jeśli chodzi o światopogląd i jednocześnie walczyć o nowoczesne postulaty – mówiła w rozmowie z Interią kilka lat temu.
I dodawała: - To, że ktoś jest katolikiem, tym bardziej zobowiązuje do uczciwości.
W tym samym wywiadzie podkreślała też: - Czy ja kogoś nazywam lewakiem? Nie, staram się zrozumieć i szanować racje innych.
Jej racja nie należy dziś do mainstreamu.
Profesjonalistka
Trudno obecnie tworzyć program, który nie zostanie przez jedną lub drugą stronę sporu zaatakowany jako stronniczy. Tak jak i trudno być dziennikarzem pozbawionym poglądów.
- Naczelną zasadą dziennikarstwa jest pokazywanie różnych punktów widzenia. Jeśli dziennikarz ma swoje zdanie i uważa na przykład, że jakaś partia zagraża demokracji w Polsce, nie oznacza to, że powinien ten pogląd udowadniać i zapraszać do studia tylko tych, którzy podzielają jego zdanie. Wręcz przeciwnie, powinien pokazać tych, którzy uważają inaczej i zderzyć te poglądy. (...) Nie wyolbrzymiałabym jednak roli układów personalnych czy politycznych, bo one są wszędzie. Wierzę, że uczciwa praca to najlepsza rekomendacja. I najlepsza broń. Nawet jeśli brzmi to naiwnie. Tak mnie nauczono w domu – opowiadała w jednym z wywiadów.
Dziś te układy personalne podkreśla się najbardziej. Dlatego przed Gawryluk ogromne wyzwanie. Zrobić obiektywny, solidny warsztatowo program informacyjny, który utrzyma przy sobie widzów. A ci uciekają, nie tylko Polsatowi.
"Fakty" TVN w kwietniu tego roku oglądało średnio 2,36 mln osób. Serwis w porównaniu z ubiegłym rokiem stracił 17 proc. widzów. Z kolei oglądalność "Wiadomości" TVP1 zmalała o 24,77 proc. "Wydarzenia" na trzech stacjach w kwietniu br. oglądało łącznie 1,87 mln osób, czyli o 10,98 proc. mniej niż przed rokiem.
- Czy w Polsce można mieć wyraźne prawicowe poglądy i jednocześnie wyróżniać się profesjonalizmem, wiedzą i rzetelnością? – zastanawia się publicysta Paweł Lisicki. - Sądząc z tekstu Dominiki Wielowieyskiej na temat Doroty Gawryluk to niemożliwe. Autorka "Gazety Wyborczej" całą jej karierę dziennikarską próbuje sprowadzić do tego, czy dobrze, czy źle żyje z „dobrą zmianą”. Trudno o przykład większej manipulacji: nagle okazuje się, że osoba, która przez tyle lat była jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy Polsatu wszystkie swoje sukcesy ma zawdzięczać układom politycznym. Mimo że miała odwagę odejść z TVP po odwołaniu Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa i mimo że przez lata pracowała, nie kryjąc swoich poglądów w otoczeniu politycznym całkowicie zdominowanym przez Platformę Obywatelską - nagle pod piórem Wielowieyskiej staje się usłużną konformistką! Nie wiem, czy autorka "GW" bardziej kierowała się zawiścią osobistą czy też zaślepieniem politycznym. W jej oczach każdy, kto nie potępia PiS musi być podejrzany i dwulicowy. Uważam Gawryluk za jedną z najlepszych polskich dziennikarek i osobę, która w trudnych chwilach, inaczej niż wielu dziennikarzy "Wyborczej", pokazała siłę charakteru i odwagę. I bardzo dobrze, że ma teraz szansę wystąpić w nowej roli – już nie tylko dziennikarza, ale menadżera i redaktora.