Wieszają karteczki na klatkach schodowych. "To nie dżungla"
- Tablica ogłoszeń zamieniła się w rodzaj sąsiedzkiego forum z dopiskami: "nieprawda!", "to sąsiad z dołu" i "mam nagranie" - opowiada mieszkanka Krakowa. - Znam przypadki, gdzie sąsiedzkie spory kończyły się procesami sądowymi ciągnącymi się latami, a nawet sprawami karnymi - mówi Iwona Franków-Wilczyńska, prawniczka i mediatorka.
"Komunikacja kartkowa" to nowa forma sąsiedzkiego dialogu - milcząca, często złośliwa, zawsze jednostronna. Kartki na klatkach schodowych stały się językiem sąsiedzkich pretensji. Zamiast rozmowy - anonimowy liścik, pełen wykrzykników, pogróżek i moralnych pouczeń.
Sąsiedzkie eseje
- Mieszkałam kiedyś w bloku w Gdyni, gdzie na drzwiach windy pojawiały się całe eseje. Jeden dotyczył upartego dzwonienia domofonem o późnych porach, inny - o tajemniczym mieszkańcu, który zostawiał niedopałki papierosów w doniczce z kwiatami na parterze - mówi Monika w rozmowie z WP Kobieta.
Z czasem mieszkańcy nie tylko przyklejali kartki, oni je dekorowali. - Były czerwone wykrzykniki, zdjęcia (tak, ktoś zrobił zdjęcie rozlanego mleka na schodach), komentarze i cytaty z kodeksu wykroczeń - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Palenie na balkonie. "Powinni tego zakazać"
Z kolei Edyta przyznaje, że najbardziej absurdalną kartkę zobaczyła w zeszłym roku u koleżanki w Warszawie. - Brzmiała: "Pani z 4. piętra - proszę nie wystawiać kota na parapet, bardzo denerwuje on mojego psa".
Dodaje, że w jej bloku w Krakowie przez pewien czas trwała wojna między lokatorami z parteru i pierwszego piętra. - Zaczęło się od głośnej muzyki, potem doszło szczekanie psa, aż w końcu tablica ogłoszeń zamieniła się w rodzaj sąsiedzkiego forum z dopiskami: "nieprawda!", "to sąsiad z dołu" i "mam nagranie".
Z kolei Dominika, która na studiach zamieszkała w warszawskim bloku na Mokotowie, szybko nauczyła się, że tablica ogłoszeń służy nie tylko wspólnocie mieszkaniowej. - Co chwilę ktoś doklejał nową karteczkę w stylu: "proszę nie rzucać petów na mój balkon"; "zakaz imprez po 22" czy nawet "zakaz używania odkurzacza w niedzielę".
- Pamiętam, że kiedyś zawisł list zatytułowany "Do matki bliźniaków z parteru!", a w nim emocjonalny apel o to, by nie pozwalała dzieciom "biegać po klatce jak po lesie", nie zostawiała rowerków pod schodami i "żeby nie krzyczały jak opętane". Pismo zakończono słowami, że "to nie dżungla".
- Faktycznie te dzieci często biegały, czasem też zjeżdżały po poręczy jak na zjeżdżalni, ale uważam, że takie rzeczy można załatwiać inaczej - podsumowuje.
Za głośno w sypialni
Najwięcej emocji - i to dosłownie - budzą dźwięki dochodzące zza ścian sypialni. I nie chodzi o chrapanie.
"Szanowni państwo z mieszkania 21. Seks to prywatna sprawa. Prosimy o wyciszenie westchnień po godzinie 22. Nie jesteśmy częścią waszego życia intymnego i nie chcemy nią być!" - taka kartka wisiała kiedyś na tablicy ogłoszeń w Krakowie. Obok ktoś dopisał długopisem: "widać, kto zazdrości".
Inna wersja, bardziej bezpośrednia, pojawiła się na drzwiach sąsiadów w Warszawie: "To, że pani lubi głośno, nie znaczy, że my też. Proszę uszanować, że mamy dzieci". Od razu pojawiły się dowcipne komentarze.
Personalne apele
Na grupach sąsiedzkich można znaleźć wiele zdjęć ogłoszeń publikowanych przez sąsiadów. Kilka z nich opublikowała na TikToku użytkowniczka o nazwie "karola1214". Jedna z nich to personalny apel.
"Szanowna Pani z mieszkania nr 81 (8. piętro). Prosimy przekazać swojemu synowi Pawłowi, że winda to nie zabawka. Prosimy nauczyć syna, żeby nie naciskał wszystkich przycisków, przez co winda zatrzymuje się na każdym piętrze, ani nie "gonił" pustej windy na 10. piętro, wychodząc na parterze. Następnym razem, gdy winda będzie zepsuta, przekażemy do administracji i spółdzielni informację, kto się do tego przyczynił. Może gdy pokryje Pani koszty naprawy i serwisu i trochę to panią nauczy" - tak brzmiała zostawiona wiadomość.
Innym razem ktoś z pomocą karteczki pytał o... zagubioną skarpetę. "Drodzy sąsiedzi! Może na wasz balkon wiatr zwiał moją skarpetkę? Mieszkam na 8 piętrze nr 80." Co ciekawe, faktycznie ktoś znalazł zgubę i przykleił ją do ogłoszenia.
Z sąsiadem na mediacje
Iwona Franków-Wilczyńska, prawniczka i mediatorka, przestrzega: - Zostawianie karteczek często tylko dolewa oliwy do ognia. Druga strona może je odebrać opacznie i konflikt - zamiast wygasać - narasta. Sąsiedzi, zamiast rozmawiać, komunikują się przez sygnały i domysły. A przecież często mieszkają obok siebie całe życie. Warto reagować na wcześniejszym etapie, zanim dojdzie do spraw sądowych - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Sąsiedzkie spory bardzo często mają podłoże emocjonalne. To konflikty, które narastają latami. Czasem zaczynają się od zupełnie błahych spraw - tłumaczy.
Najczęstsze tematy, które prowadzą do konfliktów między sąsiadami, to hałasy - głośne imprezy, szczekające psy, uciążliwe remonty. - Problemem bywają też zapachy, zanieczyszczenia. W mniejszych wspólnotach z kolei konflikty dotyczą korzystania z klatek schodowych, podjazdów czy sposobu parkowania pojazdów - wylicza Iwona Franków-Wilczyńska.
Jedną z najbardziej nietypowych spraw, którą zapamiętała, dotyczyła... gołębi.
- Jeden z sąsiadów hodował gołębie, które przelatywały nad posesją drugiego i zanieczyszczały jego dach. Ten zamontował atrapę ptaka drapieżnego, by je odstraszyć. Hodowca uznał to za ingerencję w lot jego ptaków i twierdził, że to narusza jego prawa. W grę wchodziły też zarzuty o zasłanianie widoku i konieczność przycięcia drzew - wspomina mediatorka.
Zdarzają się też sytuacje, w których powód konfliktu okazuje się zupełnie nieoczywisty. Mediatorka opowiada o sprawie, która rozpoczęła się od oskarżeń o podglądanie i naruszanie prywatności.
- Dostałam zlecenie z sądu. W opisie czytam, że jedni sąsiedzi czują się obserwowani przez drugich przez tzw. ambonę obserwacyjną" - opowiada Franków-Wilczyńska. - "Sprawa wyglądała poważnie, ale gdy zapoznałam się ze zdjęciami, okazało się, że chodzi o... domek dla dzieci na podwórku. Normalny plac zabaw z okienkiem wychodzącym na posesję sąsiadów.
Skarżący sąsiedzi mieli jednak zupełnie inne odczucia. - Czuli się podglądani, bo dzieci podobno używały lornetek czy innych zabawek, które wyglądały podejrzanie.
Franków-Wilczyńska podkreśla, że kluczowe jest nie tylko rozmawianie, ale też robienie tego z poszanowaniem emocji drugiej strony. - Zdarzają się zarzuty, które dla osób z zewnątrz mogą brzmieć śmiesznie. Ale jeśli ktoś z tym przychodzi, to znaczy, że ta sprawa realnie wpływa na jego życie i warto o niej porozmawiać - mówi.
Jeśli nie potrafimy się porozumieć – warto sięgnąć po pomoc mediatora.
- Znam przypadki, gdzie sąsiedzkie spory kończyły się procesami sądowymi ciągnącymi się latami, a nawet sprawami karnymi. Dlatego zawsze powtarzam: jeśli jest wola rozmowy, to warto usiąść do stołu.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski