Przebojowa pani premier. O Jacindzie Ardern będzie jeszcze bardzo głośno
Jacinda Arden została najważniejszą kobietą w Nowej Zelandii. I tym samym dołączyła do nielicznego grona kobiet u władzy na świecie. 26 października została zaprzysiężona na urząd premiera. Zdążyła już pokazać, że ma poczucie humoru, dystans do siebie i głowę na karku. Otwarcie opowiada o feminizmie, walce o prawa osób LGBT i o tym, że jest niewierząca.
- Obiecujemy, że ten rząd będzie rządem wszystkich obywateli Nowej Zelandii, niezależnie od tego, na którego kandydata głosowaliście - oznajmiła nowa premier. Jak to się stało, że polityczka, którą jeszcze kilka dni temu kojarzyli tylko Nowozelandczycy, dziś pojawia się na okładkach gazet na świecie? Dyskusja o tym, jak niewiele kobiet działa w polityce, trwa nieprzerwanie od lat. Jacinda Ardern przełamuje stereotypy. Nazywa siebie aktywną feministką i może zainspirować niejedną kobietę.
Girl power
Ardern ze względu na młody wiek (ma 37 lat), szybki wzrost popularności i charyzmę porównywana jest do premiera Kanady Justina Trudeau i prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Niektórzy widzą w niej też energię, którą dzielił się z wyborcami Barack Obama. Niewiele mamy kobiet, które tak wyraźnie zaznaczają się na politycznej mapie świata. Na palcach jednej ręki można by wymienić polityczki, które rządzą państwami i przy tym wszystkim są rozpoznawalne. Ardern ma szansę zostać prawdziwą gwiazdą. Dlaczego?
Wybraniec
Jacinda Ardern jest drugą kobietą w historii przewodzącą nowozelandzkim laburzystom (centrolewicowa Partia Pracy, której dziś wróży się status najbardziej lewicowej partii w tej części świata). Co ciekawe, przygodę z polityką zaczęła jako 17-latka. Pracowała z politykami różnych szczebli, a po ukończeniu studiów zdobywała doświadczenie m.in. u boku Tony’ego Blaira. Sama nigdy nie pomyślałaby, że zostanie premierem. Trzy miesiące temu, gdy zajęta była remontem domu, pojawiły się pierwsze plotki na temat tego, że będzie przewodzić partii. Podobno żartowała któregoś razu, że objęłaby urząd tylko w sytuacji, gdyby pozostali konkurenci zostali potrąceni przez autobus, a ona byłaby tym naznaczonym przez los "wybrańcem". Ardern oferowano pozycję siedem razy. Za każdym razem odmawiała. W końcu się zgodziła.
Jacindamania
Jacinda bardzo szybko zdobyła ogromną popularność wśród Nowozelandczyków, a dziennikarze zaczęli mówić wręcz o "jacindamanii". Jacinda nie jest "typowym politykiem" – takim, który siedzi za biurkiem, pojawia się tyko na konferencjach, a gdy już wychodzi do ludzi, wypada sztucznie. Wręcz przeciwnie. Jacinda dała się już sfotografować na imprezie, na której została DJ-em, w odblaskowej kamizelce pakowała razem z dziećmi paczki, opowiadała o swojej miłości do kota w wywiadzie. Jej rudy kot Paddles zdążył już zostać gwiazdą sieci. Jacinda publikuje zdjęcia swojego ulubieńca na Twitterze i Instagramie. Teraz Paddles, obok sławy w internecie, doczekał się zaszczytnego tytułu – jest "pierwszym kotem Nowej Zelandii".
Mormonka broni LGBT
Ardern wygrała m.in. dla tego, że obiecała Nowozelandczykom darmową edukację, pomoc najuboższym dzieciom, budowę tanich mieszkań i zatrzymanie napływu imigrantów. Zapowiedziała – i częściowo zaczęła już spełniać – to, że nie będzie już możliwości wykupywania państwowej ziemi przez osoby z zagranicy. Aktywnie wspiera też osoby homoseksualne. To właśnie dlatego postanowiła odwrócić się od swojej religii. Polityczka była wychowana w rodzinie mormonów. W wywiadach przyznaje, że Kościół podchodził do tego tematu zbyt konserwatywnie, co kłóciło się z jej przekonaniami. – Zawsze miałam to gdzieś z tyłu głowy. Jeśli religia stanowi istotną część twojego życia i nagle zaczynasz ją kwestionować, zaczyna się w twoim życiu rewolucja. Dzieliłam mieszkanie z trzema osobami homoseksualnymi i chodziłam do kościoła. Czułam, że to nie fair. Albo jestem dobrą przyjaciółką, albo dobrą mormonką. Jak mogłam przynależeć do Kościoła, który potępiał moich przyjaciół? – mówiła w rozmowie z "Guardianem". – Mam ogromny szacunek do ludzi, dla których religia to postawa funkcjonowania w świecie. Szanuję też tych, którzy są niewierzący. Jestem agnostyczką. Uważam, że każdy człowiek ma prawo do wolności w przekonaniach i nieważne, czy ktoś jest ateistą, czy należy do jakiegoś Kościoła – dodała.
Kobieta w polityce
Ardern jest jedną z niewielu kobiet u władzy, która nie ma dzieci. Nie uniknęła więc pytań o to, jak zamierza pogodzić w przyszłości bycie mamą i premierem. – Ciekawi mnie, czy wypada pytać panią o plany macierzyńskie, czy nie – tak we wrześniu rozmowę z Ardern zaczęła jedna z prowadzących program "The Show". Siedząca obok koleżanka zaśmiała się, by ukryć zażenowanie tym, co usłyszała. Wywróciła jeszcze oczami, kiedy padło zdanie: "Wiele kobiet w Nowej Zelandii ma poczucie, że musi wybierać między karierą, a macierzyństwem. Pani również?". Polityczka w przeszłości wyznała, że nie bierze pod uwagę wyższych stanowisk, w tym stanowiska premiera, ze względu na stres, który może odbić się na życiu rodzinnym. Do dziś nie ukrywa, że właśnie takie życie jej się marzy, ale już wie, jak łączyć jedno z drugim. – Wiele kobiet mierzy się z takim dylematem – powiedziała grzecznie dziennikarce. Sytuacja powtórzyła się w innym studio telewizyjnym. Ciekawy jej planów był jednak mężczyzna, który nie omieszkał zauważyć, że wyborcy muszą brać pod uwagę, iż potencjalna szefowa rządu weźmie urlop macierzyński. Ardern wtedy nie wytrzymała. – To absolutnie niedopuszczalne, by w 2017 roku mówić takie rzeczy pracującym kobietom – powiedziała, celując palcem w reportera. – To wyłącznie od nich zależy, kiedy urodzą dzieci i nie powinno mieć to żadnego wpływu na fakt, czy dostaną pracę czy nie – skwitowała ku radości publiki i internautów.
Prawdziwy girl power
Ardern dobrze wie, jak zjednać sobie ludzi. Jest aktywna na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Dzieli się z internautami swoją codzienną pracą i chwilami, gdy marynarkę zamienia na wygodny dres. "Podziwiam panią" - takich komentarzy pod ostatnimi zdjęciami na Instagramie można znaleźć przyznajmniej kilkanaście. Wokół wyborców roztoczyła czar, podobnie jak w maju tego roku zrobił to Emmanuel Macron. Pytanie, czy będzie potrafiła to utrzymać. Ona sama traktuje swoją popularność z dystansem. - Oczywiście, że mam zamiar utrzymać się na fali. Ale jestem i chcę pozostać sobą. Nigdy nie będę w stanie dorównać moim poprzednikom. Zrobili niesamowite rzeczy i działali po swojemu. Ja jestem Jacinda Ardern. To nie będzie łatwa praca - mówiła w rozmowie z "Guardianem".