Blisko ludziPrzed ślubem poznali opinie parafian. Nie chcieli księdza konserwatysty i cennika "nie mniej niż 1000 zł"

Przed ślubem poznali opinie parafian. Nie chcieli księdza konserwatysty i cennika "nie mniej niż 1000 zł"

Przed ślubem poznali opinie parafian. Nie chcieli księdza konserwatysty i cennika "nie mniej niż 1000 zł"
Źródło zdjęć: © iStock.com
20.02.2020 15:08, aktualizacja: 20.02.2020 18:44

Chociaż niegdyś wygląd ceremonii ślubnej i program nauk przedmałżeńskich zależał od księdza, obecnie narzeczeni mają coraz więcej do powiedzenia. Trzy pary w rozmowie z WP Kobieta zdradziły, jak wyglądały ich przygotowania do ślubu i czym kierowały się przy wyborze księdza, kościoła i kursu przedmałżeńskiego.

Unikali parafii żądających "nie mniej niż 1000 zł"

Dla Karoliny i Maćka istotnym czynnikiem wpływającym na wybór kościoła były finanse. Ustalili sobie budżet do 1000 zł i postanowili dobrze rozeznać się w kwestii opłat za ślub. – Od razu zrezygnowaliśmy z parafii mojego chłopaka. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że tamtejszy ksiądz wprowadził konkretny cennik. Działanie według zasady "co łaska, ale nie mniej niż 1000 zł" nam nie odpowiadało, a inne pary usłyszały takie wymogi – mówi.

– Pomocny w wyborze kościoła okazał się internet. Szybko zaczęłam drążyć temat na forach i grupach na Facebooku. Konsultowałam również kwestie cenowe z koleżankami, które były świeżo po ślubie – opowiada przyszła panna młoda.

Karolina przyznaje, że nie tylko cennik miał dla niej duże znaczenie, ale również podejście księdza do ceremonii i samego małżeństwa. – Nie chcieliśmy, aby ślubu udzielił nam sztywny konserwatysta. Koleżanki mówiły o przypadkach, w których kapłani wymagali wyboru sukni ślubnej bez dekoltu i z zasłoniętymi ramionami. Ja nie chciałam się o to martwić – dodaje.

Uwagę pary zwróciło to, że niektóre kościoły są bardzo oblegane i nawet co godzinę odbywają się w nich śluby, podczas gdy inne świecą pustkami. Postanowili więc czytać opinie o pobliskich kościołach i księżach, a także podpytać znajomych. W końcu narzeczeni udali się do poleconej parafii, gdzie na wejściu przywitała ich miła niespodzianka. Do drzwi kościoła przyczepiona była kartka z napisem: "kościół nie wycenia swoich 'usług', a darowizna wynikać powinna z serca, a nie z potrzeby".

– Ksiądz zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Gdy zapytaliśmy o wolny termin, okazało się, że już ktoś zapisał się tego samego dnia, co my. Mimo to ksiądz zadzwonił przy nas do tamtej pary i zapytał, czy jest możliwość przesunięcia o godzinę ich ślubu tak, aby tego dnia mogły odbyć się dwie ceremonie – mówi Karolina.

Zakochani mieli podobne podejście do nauk przedmałżeńskich. Nim się na jakieś zdecydowali, postanowili sprawdzić, czy będą prowadzone w formie, która im odpowiada. Najpierw trafili na takie prowadzone przez parę z długim stażem. – Sposób prowadzenia zajęć bardzo nam się spodobał. Rozmawialiśmy o miłości z różnych punktów widzenia. Nikt nie czuł się wykluczony. Nie krytykowano przyszłej panny młodej, która uczęszczała na nauki w zaawansowanej ciąży i nie próbowano nam na siłę wmówić, że kalendarzyk to najlepsza metoda antykoncepcji. Nie pilnowano też rygorystycznie obecności, a przewidziano łączenie 6 spotkań – podkreśla Karolina.

Parze odpowiadał również fakt, że zajęcia są bezpłatne i odbywają się w dogodnym dla nich terminie. Nie były również zbyt długie, bo trwały od pół do maksymalnie półtorej godziny.

Na nauki musieli przygotować obiad dla 30 osób

Decydując się na nauki przedmałżeńskie, Beata i Piotr wzięli pod uwagę ich lokalizację, dlatego wybrali parafię panny młodej. Zajęcia pod czujnym okiem księdza prowadziło starsze, świeckie małżeństwo.– Kurs kosztował 100 zł i trwał około 9 tygodni. Zajęcia odbywały się w każdy czwartek o godzinie 17, a ominięcie chociażby jednego z trzygodzinnych spotkań było równoznaczne z rezygnacją z nauk – podkreśla Beata.

Na pierwszym spotkaniu Beata dowiedziała się, że każda para będzie musiała kolejno przygotować na własny koszt posiłek dla obecnych na sali trzydziestu osób. Dla niektórych było to problematyczne, zważywszy na fakt, że zajęcia odbywały się zaraz po standardowych godzinach pracy. – W grę wchodziły sałatki, kanapki, zimne przekąski, czyli wszystko, co nie wymaga podgrzania. To było dziwne, bo przecież dorośli ludzie są w stanie wytrzymać trzy godziny bez jedzenia – stwierdziła.

Przygotowywanie posiłków nie było jednak jedyną rzeczą, która już przy pierwszym spotkaniu zaskoczyła Beatę i Piotra. – Małżeństwo prowadzące zajęcia szczyciło się tym, że po ich kursie wiele par się rozstaje. Uznali, że lepiej teraz, niż po ślubie, bo w końcu rozwód to grzech – opowiada Beata.

– Do tego na kursie obowiązywał zakaz rozmów, nie tylko z innymi kursantami, ale również z partnerem. Rozmawiać mogliśmy jedynie w przerwach na jedzenie. Na zajęciach rozwiązywaliśmy testy ze znajomości partnera i jego światopoglądu na życie rodzinne. To, że nie można było przy tym zamienić słowa, stworzyło atmosferę jakiegoś egzaminu – dodaje.

Po zajęciach między narzeczonymi często panowała napięta atmosfera. Dochodziło też do kłótni. W końcu zarówno Beata, jak i Piotr stwierdzili, że nie podoba im się forma prowadzenia nauk i nie chcą dłużej w nich uczestniczyć. – Zrezygnowaliśmy i poprosiliśmy o zwrot części pieniędzy. Gdy odmówiono, uznaliśmy, że wolimy stracić te 100 zł, niż dłużej się męczyć. Następny kurs polecił nam znajomy. Zajęcia kosztowały 200 zł, ale trwały zaledwie jeden dzień – opowiada Beata.

Po kilku godzinach para miała już za sobą formalności. Zajęcia były prowadzone przez sympatyczną kobietę, która rozmawiała z nimi o związku, małżeństwie i znaczeniu ślubu kościelnego. Nie krytykowała też decyzji Beaty, która jest niewierząca i postanowiła wziąć ślub kościelny tylko ze względu na Piotra. Kościół, w którym para wzięła ślub, nie należał do parafii żadnego z małżonków.

– Wybraliśmy go, bo był nowoczesny, położony blisko sali weselnej, i co miało dla mnie duże znaczenie, także klimatyzowany. Ślub był w czerwcu, a ja źle znoszę upały, dlatego chciałam mieć pewność, że w budynku nie będzie gorąco – wyjaśnia. – Tym razem wcześniej porozmawialiśmy też z parafianami, aby upewnić się, że proboszcz, który udzieli nam ślubu, będzie fajnym człowiekiem. Nie zawiedliśmy się.

Zaplanowali wszystko "po swojemu"

Sylwia i Przemek postanowili zadbać o każdy aspekt swojego ślubu, wybierając miejsce, własnego księdza, organistę, a nawet skrzypaczkę. Chociaż para pod wieloma względami jest przeciwna kościołowi, jako instytucji w obecnym stanie, Sylwia jest wierząca, dlatego zależało jej na ceremonii kościelnej.

– Problemem był fakt, że oboje jesteśmy bardzo zapracowani w ciągu tygodnia, a na domiar złego o naukach kościelnych przypomniałam sobie w ostatniej chwili. Postanowiliśmy przejść przyspieszony kurs weekendowy, a przy wyborze zajęć kierowaliśmy się opiniami przedstawionymi w internecie – mówi Sylwia.

Para wahała się pomiędzy naukami prowadzonymi przez miesiąc w formie weekendowej a dwutygodniowym kursem prowadzonym przez kilka osób, w tym księży. Chociaż pierwsza opcja była oceniona na pięć, zdecydowali się na kurs z nieco słabszymi opiniami, który zająłby im mniej czasu.

– Zapłaciliśmy 200 zł, co było przystępną ceną, jeśli chodzi o tak intensywne zajęcia. Pierwsze spotkanie z księdzem oceniam bardzo pozytywnie. Na początku zapytał nas, czy uważamy małżeństwo za coś dobrego. Gdy wszyscy przytaknęli, powiedział, że on nie i poprosił, abyśmy przekonali go do swoich racji. Podobało mi się, że podszedł do tego od strony psychologicznej i skłonił nas do refleksji – opowiada Sylwia.

Chociaż pierwsze zajęcia bardzo spodobały się parze, z kolejnymi było już gorzej. Na następne przyszedł konserwatywny duchowny, opowiadając o obowiązku posiadania dzieci, zakazie wspólnego mieszkania przed ślubem i absolutnym zakazie rozwodu. Para dostawała również prace domowe.

Po odpowiedź do Biblii

– Jesteśmy dorosłymi ludźmi, a zadano nam, jak na lekcji religii, opracowanie 10 metod rozwiązywania konfliktów zgodnie z Biblią – opowiada Sylwia. – Zajęcia z tym księdzem były naprawdę nudnym, dwugodzinnym wykładem, podczas którego bezwiednie oglądałam obudowę telefonu zmuszając się do skupienia.

Kolejne zajęcia prowadziła pani z instytutu naturalnego planowania rodziny, która jeszcze przed przedstawieniem się rozdała uczestnikom karty kościelne dotyczące antykoncepcji. – To było jak ulotki z tabelkami, w których porównano skuteczność i zagrożenia związane z antykoncepcją a naturalnym panowaniem rodziny. Przy prezerwatywach napisano, że mają wątpliwą skuteczność ochrony przed chorobami wenerycznymi i HIV – mówi.

– Wśród kursantów byli lekarze, którzy od początku krytykowali prowadzącą. Kilka osób się pokłóciło, niektórzy wyszli, ale my dotarliśmy do końca. Było również trochę pouczających informacji. Mówiliśmy o temperaturze ciała, mitach dotyczących naturalnej antykoncepcji, kiedy najlepiej starać się o chłopca, a kiedy o dziewczynkę – dodaje.

Chociaż kilka rzeczy nie podobało się Przemkowi i Sylwii, ostateczni byli zadowoleni z zajęć. Ale, jak przyznają, gdyby mieli więcej czasu, poszliby na kurs oceniony na piątkę. Para chciała mieć wszystko pod kontrolą, dlatego na ceremonię wybrała piękną przypałacową kaplicę, własnego, ulubionego księdza, znanego organistę oraz skrzypaczkę. – Koszt wynajęcia kaplicy to 1000 zł, za skrzypaczkę i organistę zapłaciliśmy 500 zł, a dodatkowe opłaty kościelne wyniosły nas około 300 zł. Woleliśmy taką opcję niż, przykładowo, zapłacić 1200 zł pierwszemu lepszemu księdzu i zostawić wszystko w jego rękach – wyjaśnia Sylwia.

– Nie ukrywam jednak, że ksiądz z parafii, którego nie wybraliśmy do udzielenia nam ślubu, gdy dowiedział się, że nie zapłacimy mu całej kwoty, dał nam odczuć swoją złość. W spisywanym na kolanie wywiadzie przedmałżeńskim zadawał pytania typu "czy okłamujemy partnera" albo "czy ktoś nas zmusza do zawarcia związku". Samo przeżycie było koszmarne, ale opłaciło się przez to przejść. Ślub był piękny i wyglądał dokładnie tak, jak sobie wymarzyliśmy – zapewnia.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (635)
Zobacz także