Przyszła do szkoły "nieodpowiednio" ubrana i zaczęło się piekło. Wojna o uczniowski ubiór trwa
Dyrekcji szkoły w Los Gatos, do której uczęszcza 13-letnia Demetra, nie spodobał się jej kusy strój w upalny dzień. Nauczyciele kazali jej ojcu przywieźć ubranie na zmianę. Ono także nie zostało zaakceptowane przez władze placówki i wybuchła kłótnia, która przeniosła się do mediów społecznościowych. Co takiego miała na sobie dziewczyna, że dyrekcja nie wyraziła aprobaty i jak wygląda dress code w polskich szkołach?
26.09.2017 | aktual.: 26.09.2017 16:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Demetra w upalny dzień przyszła do szkoły w dżinsowej sukience na cienkich ramiączkach. Nie była ani przesadnie krótka, ani wydekoltowana. Mimo to dziewczynka usłyszała, że "rozprasza w niej kolegów" i to niedopuszczalne. Jej tata został poproszony o przywiezienie ubrań na zmianę dla córki. Zestaw w postaci szortów i koszulki również nie został zaakceptowany. Demetra zmuszona została do założenia długich legginsów. – Tego dnia było gorąco, a moja córka musiała założyć legginsy, bo regulamin nie pozwalał założyć jej krótkich spodenek. To nie jest w porządku. Potrzeba zmian – mówił ojciec Demetry w rozmowie z The Mercury News.
"Moja bielizna to moja sprawa"
Szybko okazało się, że takich przypadków było znacznie więcej. – Moja córka nie jest jedyna. Słyszałem od wielu dziewczynek, że są zmuszane do noszenia długich spodni podczas upałów. Dyrekcja powiedziała mi, że krótkie stroje dziewczynek rozpraszają chłopców – komentuje ojciec nastolatki.
Na temat "nieodpowiedniego" ubioru do szkoły było również głośno w przypadku 16-letniej Remy Altuny z Kalifornii. Uczęszczająca do Beaumont High School nastolatka usłyszała od dyrekcji, że ma koniecznie założyć kurtkę, bo chyba nie chce być źle odbierana przez innych. Skąd ten komentarz? Remy miała na sobie czarną koszulkę z mocno wyciętymi plecami i nie miała biustonosza. Swoją historią podzieliła się na Twitterze i bardzo szybko zebrała rzeszę popleczników, którzy popierali jej oburzenie.
Zero szortów, makijażu i subkultur
Jak sytuacja wygląda w polskich szkołach? Po odpowiedź zostaję odesłana do statutów szkół dostępnych na ich stronach internetowych. I tak w XLII Liceum Ogólnokształcącym im. Marii Konopnickiej w Warszawie zabrania się noszenia szortów i spodenek gimnastycznych poza zajęciami w-f. Okrycia zakładane bezpośrednio na ciało nie mogą być przezroczyste, mieć dużych dekoltów i cienkich ramiączek. Z kolei fryzura ucznia może mieć dowolną długość, ale nie może kojarzyć się z subkulturami młodzieżowymi. Na tym odrzucenie subkultur się nie kończy. W dalszej części licealnego dress codu czytamy: " Noszone ubrania, torby i plecaki uczniów nie mogą zawierać nadruków (także w języku obcym) ani emblematów o charakterze wulgarnym, obraźliwym, prowokacyjnym lub wywołującym agresję, a elementy dekoracyjne nie mogą mieć agresywnych akcentów, np. bransolety z ćwiekami, łańcuchy, żyletki, agrafki".
Podobnie sprawa ma się w Szkole Podstawowej nr 4 im. Władysława Broniewskiego w Warszawie. W tej placówce wyszczególnione zostały również dokładne wytyczne dotyczące długości i rodzaju noszonego ubrania. I tak dziewczynki mogą nosić sukienki i spódniczki nie krótsze niż do połowy uda. Chłopcy zobowiązani są zakładać długie spodnie w stonowanych kolorach, a w okresie letnim spodnie krótkie, ale nie krótsze niż do kolan. Ubrania uczniów nie mogą również eksponować bielizny osobistej i odsłaniać dekoltu ani brzucha.
Jeśli chodzi o wygląd ciała ucznia w SP nr 4 panują nieco bardziej rygorystyczne zasady. Zabroniony jest jakikolwiek makijaż, malowanie paznokci, przekłuwanie ciała w miejscu innym niż uszy i robienie tatuaży (co akurat w przypadku uczniów w tym wieku jest całkowicie zrozumiałe).
Dylemat rodziców
Rodzice wydają się przede wszystkim zdezorientowani wymogami dotyczącymi szkolnej garderoby ich dzieci. Sami nie wiedzą, co ich pociecha może założyć, a co spotka się w wyraźną dezaprobatą. Wystarczy przejrzeć parentingowe fora, żeby znaleźć komentarze i historie doskonale opisujące to zjawisko. "To, co dyrekcja wymyśla w szkole podstawowej, sprawia, że czuję się zszokowana. Było zapowiedziane, że dziewczynki nie mogą mieć rozpuszczonych włosów, nie mogą nosić kolczyków, pierścionków, bransoletek-dopuszczalny jedynie medalik na szyi.
A teraz nowa zasada-nie wolno nosić kolorowych ubrań! I to nie chodzi o jakieś intensywne kolory. Dzieci mogą nosić ubrania jedynie w kolorach takich jak szary, czarny, granatowy, biały.
Przez to muszę wymienić całą garderobę córki, gdyż wychodzę z założenia, że dziewczynka 9-letnia nie powinna ubierać się jak na pogrzeb i zawsze nosiła pastelowe kolory. Czy w szkołach waszych pociech też tak jest?" – czytamy we wpisie użytkowniczki o pseudonimie Reolla. Jej wypowiedź wywołała w sieci prawdziwą burzę.
Więcej plusów niż minusów
Rodzice podzielili się na dwa obozy. Tych, którzy sądzą, że dzieci mają prawo nosić do szkoły takie ubrania, jakie im odpowiadają i na tych, którzy dress code uznają za świetny pomysł, pomagający wyeliminować rozproszenie uwagi i podziały klasowe wśród uczniów. O to, czy narzucenie określonego sposobu ubierania się w szkole ma pozytywny wpływ na młodych ludzi zapytałyśmy dr Aleksandrę Piotrowską, psychologa dziecięcego. - W rozwiązaniu tym widzę więcej plusów niż minusów. Przede wszystkim w momencie ujednolicenia stroju traci znacznie sytuacja materialna ucznia, wpływająca na budowanie jego pozycji społecznej. Bieda jest podstawowym czynnikiem wykluczenia – tłumaczy dr Piotrowska.
- Ubranie może również powodować rozproszenie uwagi uczniów, ze względu na ich rosnącą seksualność. Dekolty, przezroczystości czy też odkryte brzuchy mogą negatywnie wpływać na chłopców, którym koktajl hormonalny i tak nie ułatwia funkcjonowania. Również dziewczynki nosząc wyzywające stroje, nie skupiają się na tym, co jest ważne, czyli na nauce, tylko na tym, jak się prezentują – dodaje.
To jednak nie koniec zalet, które w jednolitym ubiorze widzi dr Piotrowska. - Narzucenie odgórnego dress codu porządkuje również otoczenie, pozwalając młodzieży skupić się na rozwijaniu swojej wiedzy. Ma to również znaczenie symboliczne. Dzięki jednolitym ubraniom wygląd ucznia schodzi na drugi plan i ważniejsze staje się rozwijanie wnętrza oraz budowanie jego osobowości – mówi. – Ale nie znaczy to, że jestem zwolenniczką szaro-burych, workowatych ubrań - tłumaczy.
Przypomnijmy, że w polskich szkołach obecnie nie ma obowiązku noszenia "mundurków". Reforma zaproponowana w 2006 roku przez ówczesnego Ministra Edukacji, Romana Giertycha nie weszła naszym szkołom w nawyk. - Mundurki były tylko jednym z elementów programu "Zero tolerancji dla przemocy w szkołach". Dzięki niemu udało nam się ograniczyć przemoc w szkołach o 25 proc. Jeśli pytacie, czy nadal jestem zwolennikiem mundurków, odpowiadam: tak – mówi Roman Giertych w rozmowie z dziennikarzami.
Przypuszczamy, że dyskusja dotycząca ubioru uczniów i obowiązującego ich dress codu jeszcze przez wiele lat będzie stanowiła kość niezgody między rodzicami, dziećmi i nauczycielami. Najważniejsze jest w tym jednak, żeby skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na edukacji.