Blisko ludziPułapki treningu snu. "Płacz dziecka może być rozpaczą, płacz może być opowieścią"

Pułapki treningu snu. "Płacz dziecka może być rozpaczą, płacz może być opowieścią"

Zimna twarz rodzica i brak reakcji na rozpacz. Płacz od ochrypnięcia i czerwone wybroczyny na buzi malucha. To nasza spuścizna wychowawcza z dawnych pokoleń, to też zachowania promowane w telewizji. Ale czy jest inna droga na rodzicielskiej mapie rozterek?

Trening snu -  rodzice mogą wpaść w pułapkę? Zdjęcie podglądowe
Trening snu - rodzice mogą wpaść w pułapkę? Zdjęcie podglądowe
Źródło zdjęć: © Getty Images | Mareen Fischinger, Photographer
Agata Komosa-Styczeń

Młodzi rodzice są w kropce - z jednej strony mają być czuli i uważni. Z drugiej wychowywano ich zupełnie inaczej, na dodatek są ciągle zmęczeni, a dziecko nieustannie czegoś chce. Kolejne autorytety padają, a w sieci reklamują się ambasadorowie szybkich i bezbolesnych rozwiązań, takich jak treningi snu. Czy dziecko rzeczywiście trzeba trenować, by nasza rzeczywistość rodzinna nie przypominała programu telewizyjnego z cyklu "Ratunku, moje dziecko mnie terroryzuje"?

Agata Komosa-Styczeń: Jak dzisiaj wychowujemy dzieci?

Ewa Kledyńska, psychoterapeutka, jest członkiem zespołu Pracowni Dialogu: - Myślę, że mamy do czynienia z dwiema postawami. Pierwszą taką, że dziecko jest pełnoprawną, równorzędną osobą, której pragnienia i potrzeby są ważne. Ten styl ma różne nazwy, jego zwolennicy mówią o nim rodzicielstwo bliskości, sceptycy nazywają bezstresowym wychowaniem. Chociaż warto zaznaczyć, że rodzice bliskościowi na pewno nie widzą frustracji jako elementu, który ma nie występować w procesie dojrzewania.

Druga postawa dotyczy tego, że dziecko, ze względu na ograniczenia płynące z wieku, ma się nam podporządkować, a jego zachowanie możemy modelować w sposób, który jest dla nas wygodny. Albo który uważamy za słuszny.

Nie jest tak, że dzisiejsi rodzice czerpią i z jednego, i z drugiego po trochę?

Rzeczywiście jest to często mieszanka modeli wychowawczych. Wynika to trochę z wewnętrznej sprzeczności - czego innego w większości doświadczyliśmy jako dzieci, co innego dziś nas przekonuje. Pragniemy dla dziecka wszystkiego, co najlepsze, ale czy możemy mu dać to, czego sami nie otrzymaliśmy jako dzieci? Nasze możliwości towarzyszenia dziecku zależą w dużej mierze od tego, w jakiej relacji jesteśmy sami ze sobą.

Krytycy modelu bliskościowego uważają, że to oddanie sterów w ręce dziecka. Całkowita rodzicielska anarchia.

Nie zgodzę się. Ten równoprawny model wychowania jest wymagający i nie ma nic wspólnego z nieprzemyślanym permisywizmem. Nakłania nas przede wszystkim do kontaktu z samym sobą. Jesper Jull, duński terapeuta rodzinny, powiedział, że to, gdzie przesuniemy suwak swobody dziecku, nie jest kluczowe. Istotą rzeczy jest to, czy my jesteśmy w osobistej relacji z dzieckiem. A to jest naprawdę wyzwaniem dla osób wychowanych w poprzednim modelu. I wymaga pracy nad sobą. Żeby zwracać się do dziecka w sposób sprzyjający budowaniu osobistej relacji, mówiąc mu, czego chcemy, a czego nie, musimy najpierw sami to wiedzieć.

Wymaga to też przebudowy naszego słownika, podejścia do dziecka, żeby w ogóle zacząć używać tzw. języka relacji osobistej, a nie ogólników: bądź grzeczny, tego nie można, tego się nie powinno.

Nie chodzi o to, by oddać dziecku stery. Kiedy np. dwulatek rzuca się w sklepie na podłogę, bo mama nie chce mu kupić loda, to nie znaczy, że mamy tej prośbie ulec. To mama decyduje, co znajdzie się w koszyku. Warto jednak podjąć trud zrozumienia perspektywy dziecka i uznania jego uczuć bez wpędzania go w poczucie winy. W tej sytuacji można zauważyć, że dziecko jest wściekłe i zrozpaczone, że dzieje się inaczej, niż ono chce, a następnie spokojnie opisać, jakiej zmiany zachowania od niego oczekujemy. Układ nerwowy dziecka dojrzewa powoli, zdolność odraczania gratyfikacji, hamowania reakcji, umiejętność przyjmowania perspektywy drugiej osoby to zdobycze, do których dziecko dochodzi z czasem. Takie podejście wymaga jednak obcowania z żywymi emocjami, np. z furią, a to da wielu z nas - wychowanych w powinnościowym modelu - jest trudne do przyjęcia.

Kiedy dziecko płacze, domaga się uwagi, obecności - często słyszymy od osób postronnych: terrorysta, manipulator. Czy niemowlak może manipulować dorosłym?

Wychowanie dziecka to ogromny wysiłek. Wydaje mi się jednak, że negatywne konotowanie potrzeb dziecka nie przynosi ulgi. Warto zadać sobie pytanie o płacz dziecka, co ono nam komunikuje. Czy i jak możemy wyjść naprzeciw tej potrzebie w sposób zgodny z nami? A jeśli nie możemy, to czy jesteśmy gotowi wytrzymać uczucia dziecka, które pojawią się w konsekwencji odmowy. Na tym polegałby osobisty dialog. Postrzeganie potrzeb dziecka w kategoriach manipulacji nie przyniesie zrozumienia i wytchnienia.

W takim razie co je przyniesie?

To, co na pewno wesprze młodych rodziców, to szukanie źródeł wsparcia - u partnera, rodziny, aktywowanie w ramach możliwości sieci wsparcia w najbliższym otoczeniu.

Ostatnio dużą popularnością cieszą się trenerki/trenerzy snu. Promują oni metodę usypiania, która ostatecznie ma na celu nauczyć dziecko samodzielnego zapadania w sen. Jednak wiąże się to z niereagowaniem na płacz dziecka, kiedy nie może zasnąć i woła rodzica. Takie praktyki mogą pomóc?

Sytuacja snu jest sytuacją szczególną. Kiedy kilkumiesięczne dziecko budzi się w łóżeczku i zaczyna płakać, to sygnalizuje, że nie czuje ciepła, nie czuje oddechu, a wie, że jest w pełni zależne od opiekuna. Myśli sobie - jeśli nie ma mnie przy tobie, to ja fizycznie nie przetrwam. Obcujemy więc z pierwotnym strachem. Myślę, że w takiej sytuacji wprowadzenie treningu behawioralnego, skierowanego na samą zmianę zachowania może być szkodliwe, bo obcujemy z atawistycznym lękiem. Co więcej, ten lęk dziecka i w nas uruchamia atawistyczną odpowiedź. Rodzice biorący udział w takich treningach sami mówią, że oni muszą powstrzymywać się, żeby nie podejść do płaczącego dziecka.

Z drugiej strony rodzice bywają koszmarnie zmęczeni i zatrudnienie trenera snu czy ekspertki do wychowania czasem jest po prostu aktem desperacji.

Oczywiście, że pragniemy wygody, poczucia kontroli. Na pewno silnym czynnikiem skłaniającym nas do takich rozwiązań jest też zmęczenie. Ale ja bym nie przeceniała tych czynników. Myślę, że pokusa sięgnięcia po rozwiązania mające na celu "przytemperowanie" emocjonalnych reakcji dziecka wynika też z nieświadomych uczuć, które pojawiają się w opiekunie, kiedy obcuje z malutkim dzieckiem, które jest w pełni od niego zależne. Myślę, że w takiej sytuacji mogą ożywać nieświadome uczucia - jak lęk albo zawiść, tęsknota za bliskością. Nasza reakcja na dziecko, które jest jednym wielkim "chceniem", jest opowieścią o nas. Jak my przyjmujemy takie części w sobie – kruche, zależne, złaknione czułości, albo bardzo impulsywne, domagające się czegoś bezwarunkowo. Jeśli odrzucamy to w sobie, to nawet gdy pragniemy być czułymi, responsywnymi rodzicami, którzy reagują na potrzeby dziecka, będzie nam trudno. 

Wiemy już o emocjach rodziców w takiej sytuacji, ale co dzieje się z dzieckiem. Czy trening snu albo stara, surowa szkoła wychowawcza powodują jakieś trwałe szkody w psychice dziecka?

Uważam, że nie jest tak łatwo uszkodzić dziecko. I rodzice, którzy próbowali wprowadzić np. trening snu, nie muszą zakładać, że wyrządzili mu krzywdę. Jednak badania, które dotyczą niedostarczania dotyku czy braku responsywnego rodzica, raczej nie stawiają takich praktyk w dobrym świetle. Można to zjawisko analizować, odnosząc się do różnych jego aspektów - zaczynając od procesów uczenia się, poprzez kształtowanie nieświadomych przekonań dotyczących siebie i świata, kończąc na tym, co dzieje się na poziomie biochemii. 

Począwszy od tego pierwszego - trening snu zakłada nabywanie przez dziecko umiejętności regulowania emocji, jednak ja bym to raczej nazwała wyuczoną bezradnością. Dziecko uczy się, że na jego komunikat nie ma reakcji.

Przeprowadzono eksperyment na grupie niemowlaków, w ramach którego wieszano im nad głową zabawki. W jednej grupie te zabawki jakoś reagowały i dzieci szybko się nauczyły tej zależności. W drugiej najpierw nie reagowały, a potem reagowały, ale te dzieci już nie pojęły jak obsługiwać zabawki. Przyjęły, że nie ma sensu próbować. Wydaje się, że to, co wspiera proces samoregulacji, to nie trening, ale kontener w postaci rodzica, jego ramion i umysłu.

Dlaczego responsywna obecność opiekuna zwłaszcza w pierwszych miesiącach życia jest tak istotna?

Człowiek rodzi się z potrzebą nawiązywania więzi - i ona absolutnie kluczowa. Jeśli jest niezaspokajana chronicznie, to może skutkować trudnościami rozwojowymi. Według teorii więzi, brak reakcji na nasze potrzeby determinuje sposób, w jaki przeżywamy siebie, bliskich, świat i to, w jaki sposób wiążemy się z innymi. Dzieje się to na poziomie nieświadomym, częściowo niewerbalnym, od najwcześniejszych miesięcy życia. Skoro nie ma reakcji na moje potrzeby, to trochę jest tak, że na mnie samego nie ma reakcji, a świat jest wrogi i niebezpieczny. Daniel Winncott powiedział takie piękne zdanie, które bardzo dobrze podsumowuje powyższą zależność: Prawdziwe "ja" rodzi się w trakcie najwcześniejszej relacji z drugim, we wrażliwym dostrojeniu się matki do dziecka, zaczyna się od odpowiedzi komunikujących nam: jesteś tym, kim jesteś i czujesz to, co czujesz. To pozwala nam uwierzyć w naszą rzeczywistość i realność.

To wszystko brzmi bardzo przekonująco, jednak na pewno abstrakcyjnie, dla rodziców, którzy setną noc z rzędu nie śpią. A z drugiej strony przychodzi ktoś, kto mówi "zdejmę wam szybko ten ciężar z pleców" albo pojawia się telewizyjna celebrytka, która ma rozwiązania instant. 

Trzeba pamiętać, że percepcja małego dziecka nie jest naszą percepcją. Badacze teorii psychoanalitycznych zastanawiali się, jak niemowlęta przeżywają otaczającą je rzeczywistość i z ich obserwacji wynika, że doświadczenie kilkumiesięcznego dziecka jest dużo bardziej kruche niż to u dorosłego, granice między tym, co jest mną, co światem zewnętrznym, co jest "dobrą mamą", a co jest "złą mamą" są zatarte. Obecny rodzic pozwala ten świat uporządkować, dzięki czemu zaistnieć mogą takie rozwojowe procesy jak wyodrębnienie się poczucia "ja", zintegrowanie obrazu opiekuna.

Jeśli więc w środku nocy regularnie frustrujemy niemowlaka, to może się w nim rozwinąć przekonanie, że świat jest wrogi i niebezpieczny.

Warto też uwzględnić w tych rozważaniach poziom biochemii w ośrodkowym układzie nerwowym dziecka. Prowadzonych jest dużo badań dotyczących wpływu chronicznie podwyższonego poziomu stresu na procesy rozwojowe oraz na funkcjonowanie organizmu. Od lat 40. XX wieku w nurcie teorii więzi badano też znaczenie dotyku w rozwoju dziecka. Odniosę się tu do mocnego przykładu i na pewno nie można przekładać go wprost do sytuacji treningu snu, ale myślę, że warto te badania przytoczyć w jego kontekście (Bucharest Early Intervention Project). Po upadku dyktatury Ceausescu, przeprowadzono badania na sierotach z rumuńskich sierocińców.

Okazało się, że długotrwałe pozbawienie dzieci kontaktu z responsywnym, czułym opiekunem powoduje, że zachodzą zmiany w mózgu w części czołowej i przedczołowej - czyli obszarach odpowiedzialnych za abstrakcyjne myślenie, odraczanie gratyfikacji i właśnie samoregulację, a także w obszarze hipokampa, struktury mózgu odpowiadającej m.in. za procesy pamięciowe. Wiemy też dzisiaj, że brak kojącego dotyku, obecności dorosłego powoduje nadmierne aktywowanie się osi podwzgórze-przysadka-nadnercza, a co za tym idzie utrzymywanie się zbyt wysokiego poziomu kortyzolu w mózgu.

Ośrodkowy układ nerwowy jest plastyczny i jeśli nauczymy dziecko częstych aktywacji osi podwzgórze-przysadka-nadnercze, to on się może aktywować w różnych sytuacjach życiowych szybciej niż u dzieci, które nie przeszły treningu aktywacji osi podwzgórze-przysadka-nadnercze co pięć, dziesięć minut - jak to bywa w przypadku treningów snów.

A co kiedy ramiona nie przynoszą utulenia, kiedy mimo obecności dorosłego, maluch wciąż ma trudność, a my zmęczeni musimy znosić rozpacz, będąc sami na granicy?

Płacz dziecka, które szlocha przy dorosłym, wydaje się mieć inne znaczenie, a co za tym idzie niesie inne konsekwencje rozwojowe. Jest on opowieścią bardziej niż przejawem nieukojonego lęku. Badano poziom kortyzolu (hormonu stresu) u dzieci, które płakały u dorosłego w ramionach i u tych, które płakały samotnie. W przypadku tych drugich był on znacznie wyższy.

Mam wrażenie, że jeśli rodzic potrafi wytrzymać i znieść rozpacz, to właśnie to buduje umiejętność regulacji. Co więcej, jeśli mamy bezpieczną bazę w postaci rodzica, to umiemy się od niej oddalić, eksplorować. Ale tylko dlatego, że zawsze możemy wrócić i zostaniemy przyjęci.

Drogie użytkowniczki, mamy dla Was otwartą rekrutację do testowania kosmetyków marki Ziaja. Jeśli macie ochotę dostać zestaw kosmetyków i sprawdzić jak działają, zgłoszenia zbierane są TUTAJ.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (24)