Pustka
Swoje życie zna z opowiadań. Kiedy się wybudziła, poznała syna, siostrę, ojca. Najpóźniej dowiedziała się o mężu. To on wydrążył w jej życiu pustkę.
Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
To, co mówi Anita, rozumie tylko Monika, jej siostra. Mnie odpowiada, pisząc na messengerze.
Dawid Góra: Pamięta pani to, co zdarzyło się 18 września 2019 roku?
Anita Lewandowska: Nie.
Jaka jest pierwsza rzecz, którą pani pamięta?
Spotkanie z siostrą, tatą i synkiem. To było w lutym. Nie wiedziałam, co robię w szpitalu. Ale byłam spokojna. Czułam opiekę i miłość.
A sprzed wypadku?
Urodziny synka. Synek obchodzi urodziny w maju.
"Zabiłem ją"
Lisów pod Radomiem. Kościół, kilka kapliczek. Domki jednorodzinne wzdłuż głównej ulicy. 712 mieszkańców.
18 września 2019 roku. Godzina 19.40. Alicja Komorowska wybiera się do sklepu, gdy słyszy dzwonek do drzwi. W progu stoi Paweł, sąsiad z naprzeciwka. Przyszedł z Olkiem, 7-letnim synkiem. Pyta, czy może zostawić chłopczyka, bo chciałby porozmawiać z Anitą. Dla sąsiadki to nie problem. Od kiedy Anita z Pawłem i Olkiem zamieszkali w Lisowie, mały mówi do niej ciocia i często ją odwiedza. Uwielbia zwierzęta, a ona ma kilka kotów. Alicja idzie z Olkiem do sklepu.
Godzina 19.55. Wracają. Alicja przez okno widzi, że na podwórko przychodzi Paweł. Pali papierosa. W ręce trzyma jakiś pakunek. Kobieta czeka, aż przyjdzie po syna, ale sąsiad odpala drugiego papierosa. Kobieta zaczyna się niepokoić. Zabiera ze sobą 17-letniego syna i wychodzi przed dom.
- Paweł, a ty co? Jedziesz gdzieś?
- Do Warszawy – odpowiada spokojnym, ale cichym, raczej niepewnym głosem.
- Przecież dopiero wróciliście.
- Musimy już jechać. Musimy.
Dziwne zachowanie sąsiada zaczyna budzić w Alicji strach.
- Paweł, a gdzie Anita?
Milczenie.
- Gdzie Anita? – zdenerwowana Alicja podnosi głos.
- Musiała pojechać do szpitala.
- Do jakiego szpitala? Paweł, gdzie jest Anita?! – sąsiadka zaczyna trząść się z nerwów.
- Zabiłem ją.
- Co zrobiłeś?!
- Musiałem.
Jakie ma pani ostatnie wspomnienie związane z mężem?
Nie pamiętam go w ogóle.
Pamięta pani ślub? Narodziny synka?
Nie. Moje życie dopiero się zaczyna. Po przebudzeniu w szpitalu nie wiedziałam nawet, że mam męża. Siostra mi powiedziała.
To nie pamięta pani nawet, jak wygląda mąż?
Nie. Zobaczyłam go dopiero na zdjęciach.
Co pani czuje, kiedy patrzy na te zdjęcia?
Nie lubię go.
To łagodne określenie.
A jak inaczej?
"Nienawidzę"?
Może być. Szkoda mi męża, ale nienawidzę go za to, co zrobił.
"Mamo, jest tutaj!"
Godzina 20.02. Alicja zdaje sobie sprawę, że sąsiad nie żartuje. Biegnie do domu. Dzwoni na policję. Wyrzuca z siebie, że sąsiad twierdzi, że zabił żonę, która jest w ósmym miesiącu ciąży.
Nie czeka długo. Pogodny wrześniowy zmierzch łamie pulsujące niebieskie światło. Paweł nigdzie nie ucieka. Stoi przed drzwiami sąsiadów dokładnie tam, gdzie stał kilka minut wcześniej. Gdy policjant rzuca go na ziemię, nic nie mówi, na nic konkretnego nie patrzy, wydaje się nieobecny. Ręce do tyłu, kajdanki.
Wtedy z domu wybiega Alicja. Za nią syn. Pędzą szukać Anity. Za nimi biegnie jeden z policjantów. Drugi pilnuje Pawła. W tym czasie przyjeżdża karetka.
Sąsiedzi wpadają do domu. Rozdzielają się. Wołają Anitę. Alicja słyszy syna: "Mamo, jest tutaj!". Wbiega do pokoju. Lewandowska leży tyłem. Nie da się dostrzec twarzy. Słychać ciche jęczenie. Nie mają czasu się przyjrzeć. Policjant, który biegł za nimi, każe im wyjść z domu. To miejsce przestępstwa.
- Takie rzeczy to tylko na filmach. Na żywo wydają się nieprawdopodobne. W życiu nie przypuszczałam, że coś takiego może się wydarzyć. Anita z Pawłem i Olkiem sprowadzili się do Lisowa trzy miesiące temu. W tym czasie nie słyszałam ani jednej kłótni. A co dopiero coś takiego – mówi Alicja.
Przesłuchania trwały długo. Wezwano też żandarmerię, bo Paweł to 34-letni żołnierz Wojska Polskiego w czynnej służbie. Kilka lat temu był na misji w Afganistanie.
- Codziennie przed oczami mam obrazy z tego dnia. Nie da się zapomnieć. Na początku mówiła o tym cała wieś, teraz nikt nie wraca do tamtego wieczora. Ale ja, kiedy wychodzę wieczorem przed dom, dalej widzę Paweł, jak leży skuty na naszym podwórku – przyznaje Alicja. – Strach we mnie pozostanie. Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłabym go jeszcze kiedykolwiek spotkać na ulicy.
Kiedy do Lisowa jechali policjanci, a Paweł stał przed drzwiami sąsiadów, 7-letni Olek trząsł się ze strachu w ramionach babci – tak zwracał się do pani Krystyny, teściowej Alicji.
- Trzymałam go, razem głośno się modliliśmy. Oluś wyrywał się do okna, ale nie pozwoliłam mu spojrzeć. Obejmowałam jeszcze mocniej. On powtarzał wciąż to samo pytanie: "Babciu, tata nic nie zrobił mamie, prawda?". Odpowiadałam, że nie wiem – opisuje pani Krystyna.
Sąsiadka martwi się o chłopczyka. Powtarza, że jest podwójną sierotą, bo ojca zapewne stracił bezpowrotnie, a matce musi pomagać niemal we wszystkim mimo tak młodego wieku.
Pani Krystyna boi się też o siebie i swoich najbliższych: - Paweł nam nie zrobił krzywdy. Chodzi tylko o to, co wyrządził Anicie i Olkowi. Mój syn z nim dobrze żył, pomagał mu przy remoncie. Paweł nie pił, nie bił. Mimo tego, kiedy się ściemnia, zamykamy dom na klucz.
Wierzy pani w niepoczytalność męża?
Nie. Zrobił, co chciał.
Czy według pani powinien trafić do więzienia?
Tak.
Od tamtej nocy miała pani jakikolwiek kontakt z mężem?
Nie. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Jak Olek o nim mówi?
W ogóle o nim nie mówi. Jest bardzo dzielny i mądry. Ale też go nie lubi.
Co daje pani teraz największą nadzieję w życiu?
Synek. I to, że zacznę chodzić.
"Powiedział, że przeprasza"
Wstrząs urazowy. Liczne rany rąbane twarzoczaszki, karku, tułowia, kończyn górnych. Stłuczenia struktur głębokich mózgowia. Śpiączka. Złamanie kręgu C1. Poród martwego płodu przez cięcie cesarskie. Tracheotomia.
Rozpoznanie sformułowane w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu, które opisuje rany zadane siekierą, jest wstrząsające, ale nie oddaje ogromu tragedii.
Najlepiej świadczył o nim widok lekarzy wychodzących z sali operacyjnej, na którą 37-letnia Anita trafiła wprost z karetki. Chirurdzy zasłaniali twarze i powtarzali, że nigdy czegoś takiego nie widzieli.
- Pamiętam to doskonale. Nie sądziliśmy, że jest aż tak źle – mówi Monika Szpilska, siostra Anity, która po tragedii jest jej najbliższą osobą, drugą matką.
I dodaje: - Cały czas w głowie miałam myśl, że to była próba morderstwa. A przecież Paweł mówił, że zabił. Tak myślał, kiedy gasił światła, wychodząc z domu. Tylko cud i lekarze sprawili, że Anitka przeżyła. Nigdy bym nie przypuszczała, że stać go na coś takiego. Nikt z nas nie przypuszczał.
Anita długo była w stanie określanym w opisach lekarskich jako ciężki. Śpiączka trwała dwa miesiące.
- Widać było, że walczy. Nawet kiedy spała. Prawa ręka szarpała non stop. Nieświadomie chwytała nas za gardło czy za bluzkę. Uścisk był silny. W jej organizmie trwała potężna walka o życie – opowiada Szpilska.
Gdy Anita była w szpitalu, rozpoczął się proces jej męża. Do sądu chodziła właśnie Monika.
Siostra Anity widziała wcześniej miejsce zdarzenia. Była tam po trzech dniach, gdy przyjechała zabrać podręczniki szkolne dla Olka. Był przecież wrzesień, od trzech tygodni trwał rok szkolny.
- Każdy kolejny krok uświadamiał mi ogrom tej tragedii. Krew była wszędzie. Zaraz po wejściu zobaczyłam rozbryzgi na ścianach. Czyli wszystko zaczęło się już na ganku. Potem kolejne ślady, aż do brunatnoczerwonej kałuży w pokoju. Wszystko przeżyłam jeszcze raz, od nowa – mówi Monika.
Tylko ona z całej rodziny widziała Pawła po tragedii. Na rozprawie milczał.
- Zaczęłam się trząść, kiedy uświadomiłam sobie, że zobaczę go po tym wszystkim. Na sali nie patrzył na mnie. Ja na niego zresztą też. Czasem tylko mimo woli, kiedy zerkałam na sędziego. Na koniec padło pytanie, czy Paweł chce coś powiedzieć. Odparł, że nie – wspomina Monika.
- Po minucie zmienił zdanie. Powiedział, że przeprasza i że nie on to zrobił tylko jego choroba. Wychodząc z sali, zapytał mnie, czy może zadzwonić. Nie zrozumiałam, czy do mnie, czy Anity, czy do Olka. Choć o dziecku nie wspominał. Odpowiedziałam, że nie. Potem napisał krótki list, dosłownie dwa zdania. Przeprasza i twierdzi, że był manipulowany. Przez kogo, dlaczego, kiedy? Nie wiem. Więcej kontaktu nie było – twierdzi Szpilska.
Sprawę szybko umorzono. Biegli uznali, że mężczyzna jest niepoczytalny. Obecnie przebywa w zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego.
Jak wygląda pani dzień?
Rano wstaję wtedy, kiedy siostra. Potem ona wychodzi do pracy, więc czasem przyjeżdża Judyta, druga siostra. Jem. Idę do toalety. Ćwiczę. Czekam na synka. Kiedy przychodzi, odrabiamy lekcje, jemy. Potem jest już wieczór. Idę spać. Zdarza mi się modlić.
Co mówi pani Bogu?
Dziękuję, że żyję. Że nie umarłam.
Strach nie zniknął
Paweł może opuścić szpital. Nie ma określonego czasu pobytu w zakładzie. Wystarczy, że wyniki leczenia będą dawały wysokie prawdopodobieństwo, że po opuszczeniu szpitala wojskowy nie popełni kolejnego przestępstwa.
- Jeżeli lekarze dostrzegają poprawę stanu zdrowia osoby umieszczonej w szpitalu psychiatrycznym, wówczas biegli psychiatra i psycholog sporządzają opinię. Postanowienie w przedmiocie zwolnienia ze szpitala psychiatrycznego podejmuje sąd, który wykonywał orzeczenie w oparciu o opinie biegłych. Sąd, zwalniając osobę z pobytu w szpitalu psychiatrycznym, może orzec o jej dalszym leczeniu w warunkach wolnościowych – prawniczym językiem wyjaśnia sędzia Arkadiusz Guza, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Radomiu.
Dyrektor szpitala może udzielić przepustki pod nadzorem osoby najbliższej. Guza przekonuje jednak, że takie sytuacje zdarzają się wyjątkowo rzadko. Opuszczenie warunkowe natomiast jest niemożliwe.
- Nie wiem, czy będzie tam siedział rok, czy pięć lat. A może kilkanaście? – Monice Szpilskiej drży głos. - Boję się o Anitę. Boję się o siebie i swoją rodzinę. Na wszystkich dokumentach widnieje moje nazwisko. Skoro był zdolny do tego, żeby niemal zabić ciężarną żonę, to może zrobić wszystko.
Jak nazywa pani to, co się stało?
To był wypadek.
Jak teraz się pani czuje?
Dobrze. Chodzę już prawie sama. Używam balkonika, czasami chodzę o kulach. Na razie jestem w stanie pokonać bardzo krótkie odległości. Ale jest coraz lepiej.
Marzy pani o czymś?
Nie.
Wyobraża sobie pani, jak będzie wyglądać przyszłość?
Nie.
Wyznaczyła sobie pani cel na najbliższe lata?
Tak. Chcę chodzić.
Mężczyzna idealny
Rok 2011. Zaproszenie na grilla. Wspólni znajomi. Tak poznali się Anita i Paweł. Miłość wybuchła szybko. Wystarczył rok. Oświadczyny, ślub, syn. Potem przenosiny do kolejnych mieszkań, aż wreszcie wymarzony dom.
Wybrali zaniedbany, niewielki budynek. Wzięli kredyt. W lutym 2019 r. zakup i remont. Wreszcie przygotowania na przyjście na świat Blanki. To Olek wybrał imię. Rodzicom się spodobało.
Monika Szpilska opowiada, że kiedy któregoś razu przyjechała do Lisowa, żeby spisać liczniki, podeszła do niej młoda kobieta. Zaczęła wyrzucać z siebie potok słów. Mówiła, że nie wierzy w to, co się stało. Opisywała, że kiedy małżonkowie byli u niej na kawie, pytała Anitę, gdzie znalazła takiego idealnego mężczyznę. Pamiętała, że nawet papierosa nie zapalił przy ciężarnej żonie, że spełniał jej zachcianki, że kupował wszystko, czego tylko potrzebowała.
- W moich oczach też taki był – nie ukrywa Monika Szpilska.
I dodaje, że Anita nigdy nie żaliła się na męża. Był opiekuńczym ojcem. Kiedy trzeba było, to za Olkiem chodził krok w krok. O Anicie mówił, że "jest najładniejszą, najlepiej gotującą super żoną".
Nigdy nie podniósł głosu na dziecko. Nie stronił od bliskich Anity. Często przyjeżdżali razem do teścia. Nie tylko na święta.
- W Afganistanie był jako młody człowiek. Pewnego dnia pod transporterem, którym jechał, wybuchła mina. Zdarzenie było dramatyczne, ale on został tylko nieznacznie ranny. Jego kolega skończył na wózku. Nie wydaje mi się jednak, żeby to zdarzenie mocno na niego wpłynęło. Potem służył w wojsku jako żołnierz zawodowy. Cenił swoją pracę. Nic nie wskazywało na to, żeby miał uraz psychiczny wynikający z tego zdarzenia – tłumaczy Szpilska, która wierzy w niepoczytalność Pawła.
- Długo nie wiedziałam o wielu sprawach. Opowiadała o nich koleżanka Anity z Siedlec, w których siostra mieszkała przed przeprowadzką do Lisowa – zaznacza Monika.
- Twierdziła, że od trzech lat Paweł dokuczał mojej siostrze, że zdarzyło mu się podkładać jej nogi czy przebić opony w samochodzie. Z tego, co wiem, Anita była gotowa wziąć z nim rozwód, ale ostatecznie nigdy się na to nie zdecydowała. Paweł miał przepisane leki od psychiatry, ale prawdopodobnie ich nie przyjmował. Gdybyśmy wiedzieli o tym wszystkim wcześniej, do tragedii może nigdy by nie doszło. Nie polemizuję z opinią biegłych. Uważam, że był i jest chory – wyznaje Szpilska.
Pierwsze spojrzenie w lustro
Przedmieścia Radomia. Mijam stadion, wjeżdżam na wąskie asfaltowe uliczki. Niewielki lasek, szereg domów. Cisza.
Dojeżdżam na miejsce. Po chwili otwiera się brama. Nie muszę dzwonić. Za chwilę spotkam się z Anitą Lewandowską, z którą dotychczas tylko korespondowałem. Wita mnie Monika Szpilska. Obok niej skacze mały kundelek.
Anita czeka w kuchni. Siedzi w wózku.
Zwyczajnie, po ludzku obawiałem się tego, w jakim stanie jest jej twarz. Nie chciałem zareagować w niewłaściwy sposób, sztucznie, udawać, że jest dobrze.
Wszystko zmienia już pierwsze spojrzenie. Szwy są widoczne, ale twarz Anity zachowała swój kontur, integralność. No i ten uśmiech. Widzę promienną piękną kobietę ze zdjęć sprzed wypadku. Anita wciąż mówi bardzo niewyraźnie, ale często się śmieje.
Siadamy przy stole w kuchni. Czuję, że Anita mi ufa. Jej siostra potrzebuje kilku minut, aby się otworzyć.
- Teraz naszym celem jest to, aby Anita chodziła. No i kosmetyka jej twarzy, która będzie wykonana w klinice medycyny estetycznej. Wiadomo, coś tam zostanie, ale jeszcze dużo można poprawić – tłumaczy Monika. - Niezależnie od tego na pierwszym miejscu jest rehabilitacja.
Anita będzie mogła chodzić samodzielnie, ale nie odzyska sprawności sprzed wypadku. Nie będzie jednak potrzebować kul ani balkonika. Je już sama. Nie potrzebuje pomocy w toalecie i łazience.
- Nigdy nie mówiłam, że będzie źle. Zawsze wierzyłam. Nawet kiedy lekarze podczas śpiączki nie dawali Anitce żadnych szans – oczy Szpilskiej wypełniają się łzami. – Wierzyłam nawet wtedy, gdy przy wypisie ze szpitala dostałam namiar na dom pomocy, w którym mogłabym umieścić Anitkę.
Anita dwa razy wybucha płaczem. Pierwszy raz, kiedy siostra opowiada o tym, jakie było jej małżeństwo sprzed zdarzenia. Drugi, kiedy rozmawiamy o jej wyglądzie.
- Bardzo długo nie widziała się w lustrze. Pierwszy raz chyba w sanatorium. Nie rozpaczała długo, ale widać było, że przeżyła szok. Wcześniej tylko palcami wyczuwała szwy – opowiada Szpilska. – We wrześniu mieliśmy w rodzinie komunię. Zapytałam jaką fryzurę jej zrobić, czy robimy kręcone włosy, czy wiążemy kucyk. Zaczęła płakać. Powiedziała, żebym zrobiła, jak chcę, a ona i tak wygląda tak, jak wygląda.
Do kuchni wchodzi młoda rehabilitantka, którą rodzina poznała jeszcze w szpitalu. Do dziś zajmuje się Anitą, dopinguje do walki o zdrowie. Siada przy pacjentce, a może raczej już przyjaciółce. Głaszcze jej ramię, pociesza.
Poza wsparciem duchowym potrzebne są też pieniądze na dalsze leczenie. Tydzień rehabilitacji w domu to 300 zł, a koszt dwutygodniowej rehabilitacji poza domem, która pozwoliłaby na skuteczniejszą pomoc Anicie, to około 7 tys. zł. A przecież na dwóch tygodniach się nie skończy.
Dlatego zorganizowano zbiórkę. Na portalu Zrzutka.pl do zebrania jest 100 tys. zł. Zbiórkę potwierdzono wszelkimi potrzebnymi dokumentami. Na razie wpłacono zaledwie 20 tys.
Anitą opiekuje się Fundacja Dietering. Jej szefowa zorganizowała darmową operację w klinice medycyny estetycznej.
"Od czasu do czasu łam zasady"
Żegnam się z Anitą. Do przedsionka odprowadza mnie Monika. Zamyka drzwi. Jesteśmy sami.
- Proszę pana, możliwe, że to nasza wina. Gdybyśmy bardziej wtrącali się do życia Anity, pytali o wszystko, może dowiedzielibyśmy się tego, co się u niej działo. Może rozwiedliby się, nie doszłoby do tragedii – teraz nie hamuje łez.
Wyznanie wydaje się absurdalne. Próbuję znaleźć słowa, które obaliły jej teorię zbudowaną wyłącznie na siostrzanych emocjach. Przecież mówi to kobieta, która poświęca siostrze swoje życie.
- Nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, że mogłabym zrobić inaczej! Ale przechodziłam chwile załamania. Ciężko było, kiedy robiliśmy pogrzeb Blanki. Ubierałam to dziecko, kładłam do trumienki. To był ósmy miesiąc, ona mogła żyć. Wyglądała jak noworodek – wyrzuca z siebie Monika.
- Anitka nie poznała mnie, kiedy wybudzała się ze śpiączki. Nikogo nie poznawała, ale to i tak nie było łatwe. Jesteśmy bardzo zżytą rodziną, trzymamy się razem. Oprócz mnie i Anity jest jeszcze siostra i pięciu braci. Mama nie żyje, tatusia często odwiedzamy. Bywa, że Anitka wścieka się na mnie, kiedy każę jej ćwiczyć. Rehabilitacja wymaga od niej ogromnej siły, ale przecież, że to jedyna droga do normalności. Będzie mieszkać z nami tak długo, jak tylko będzie potrzebować – zapewnia Monika.
- Ona potrzebuje swojego życia. Przed tragedią była niezwykle otwartą i pewną siebie osobą. Wszystko załatwiała sama. Teraz nie ma nic. Straciła dosłownie wszystko. Ma 38 lat i życie zaczyna zupełnie od nowa. Wszyscy powinniśmy jej pomóc. Zasługuje na to, by być szczęśliwa.
Podczas rozmowy, co kilka chwil zerkałem na duży napis, który umieszczono na ścianie przy wejściu do domu. Dopiero teraz mam chwilę, aby przeczytać go w całości.
"Zasady tego domu. Kochajmy się wzajemnie. Dużo się śmiej. Mów proszę i dziękuję. Sprzątaj po sobie. Nigdy się nie poddawaj. Zawsze mów prawdę. Miej szacunek. Rób to, co kochasz. Od czasu do czasu łam zasady".