Randkowa strona z anonsami Ukrainek prowokuje Polaków. Nie dajcie się nabrać [OPINIA]
Powiedzieć "budzi emocje" o facebookowej stronie randkowej dla Polaków i Ukrainek, którą w sieci polubiło już 17 tys. osób, to nie powiedzieć nic. Anonse ukraińskich kobiet, których prawdziwości nie sposób potwierdzić, stały się pretekstem do wojny na obelgi i komentarze. Walczących stron jest w niej co najmniej kilka, a przegrywa każdy, kto daje się ponieść emocjom i wpada w pułapkę manipulacji.
30.05.2022 06:54
Najpierw była grupa zrzeszająca Polaków szukających w sieci żony z Ukrainy. Powstała jeszcze przed rosyjską inwazją, ale z końcem lutego aktywność jej członków znacząco wzrosła. Tutaj to mężczyźni przejmowali pałeczkę, pisząc, co oferują (np. mieszkanie, stabilność finansową, wysportowaną sylwetkę) i czego oczekują w zamian.
Wyobrażenia kontra rzeczywistość
Zdecydowanej większości z nich partnerka z Ukrainy jawiła się jako "ideał" – kobieta piękna, pracowita, posłuszna i przede wszystkim realizująca model związku oparty na tzw. tradycyjnych wartościach: gotowa zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz zajmowania się domem, dziećmi i dogadzaniu mężczyźnie. Szybko okazało się jednak, że kobiet gotowych spełnić te oparte na mrzonkach założenia wcale nie ma tak wiele, a stereotyp nijak ma się do rzeczywistości.
Podobne rozczarowanie czekało wszystkich, którzy dali się sprowokować filmikowi na TikToku zamieszczonemu przez rosyjskojęzyczną Ukrainkę. Autorka sugeruje w nim, że jej samoocena znacznie wzrosła po przyjeździe do Polski. Na reakcje, najczęściej bardzo młodych, dziewczyn obu narodowości nie trzeba było długo czekać. Nie były jednak tak jednoznaczne, jak mogłoby się na początku wydawać.
Owszem, kilka Polek nagrało filmiki z przytykami pod adresem rówieśniczek z Ukrainy, kilka Ukrainek poszło w ślady pomysłodawczyni "akcji". Natychmiast pojawiły się jednak głosy rozjemcze z feministycznym przesłaniem, że, szczególnie w obliczu wojny, kobiety powinny się wspierać, a piękno tkwi w każdej z nich – niezależnie od pochodzenia, wieku, statusu materialnego czy rozmiaru.
Zobacz także
Uwaga! Propaganda
Z kolei eksperci błyskawicznie zwrócili uwagę na siłę prokremlowskiej propagandy. Choć nie udowodniono, że wspomniany filmik powstał z jej bezpośredniej inspiracji, wśród nagrań z tym samym przekazem znalazły się też te autorstwa Rosjanek podszywających się pod Ukrainki lub po prostu stworzone z tzw. fejkowych kont. Te drugie zostały założone wyłącznie do siania dezinformacji - jako narzędzie mające na celu podsycenie, a właściwie wytworzenie antyukraińskich nastrojów w kraju, który przecież do pomocy rzucił się jako pierwszy i robi wszystko, by w tej postawie trwać.
Z facebookowymi randkami polsko-ukraińskimi jest jednak inaczej. Mówiąc wprost: szambo się wylało, a liczba nienawistnych i prześmiewczych komentarzy pojawiających się pod każdym z anonsów każe głośno zapłakać nad moralną kondycją Polek i Polaków. Tylko czy naprawdę jesteśmy tacy źli? A może po prostu wpadliśmy w świetnie skonstruowaną pułapkę, której twórcy śmieją się nam teraz głośno w twarz, przeliczając zdobyty kapitał – ten finansowy, ale także (być może) ten polityczny?
Na każdym ze zdjęć młoda kobieta. Króciutkie szorty, głębokie dekolty, odsłonięta bielizna, mocny makijaż. Pod nimi bliźniaczo podobne do siebie opisy. Ukraińskie imię, czasem wiek, zainteresowania, niemal zawsze deklaracja dotycząca umiejętności kulinarnych, niewielkich wymagań i szacunku wobec przyszłego partnera. Łamany polski. Anonsów nie ma jeszcze zbyt wiele, ale nowe pojawiają się codziennie. Idealne ilustracje krzywdzącego stereotypu na temat Ukrainki. Skonstruowane tak, by podsycić zainteresowanie naiwnych mężczyzn i zazdrość u kobiet. Za iloma z nich (jeśli w ogóle) stoją prawdziwe autorki? Trudno powiedzieć. Sprawa śmierdzi jednak na kilometr prowokacją i – przede wszystkim – chęcią zysku.
Oszustwo w ładnym opakowaniu
Intuicja potwierdza się, gdy wchodzę w zamieszczony w profilu adres strony internetowej, która natychmiast przekierowuje na portal erotyczny. Z utworzenia konta rezygnuję. I choć tylko kilka kliknięć wystarczyło, żebym przekonała się, że to nie Ukrainki szukają na tej stronie miłości, a jej twórca łatwych pieniędzy, nadal nie mogę przejść nad tym, co przeczytałam, do porządku dziennego.
Komentarzy kobiet nie chcę cytować, dość powiedzieć, że roi się w nich od treści ksenofobicznych, często pod płaszczykiem moralności i nawoływania do znanego dobrze z innych grup kobiecych "szacunku do samej siebie" – w myśl przekonania, że krótka sukienka ten szacunek wyklucza. Ot, znana wojenka damsko-damska, tym razem jednak z narodowościowym wątkiem w tle.
Oczywiście, obraźliwych wiadomości nie pojawiłoby się aż tyle, gdyby nie prowokacyjne stwierdzenia panów, z których najłagodniejsze to "No drogie panie z Polski, konkurencja" czy "Idealna kobieta w przeciwieństwie do Polek". Znakomita większość z nich ufundowana jest na dotychczasowych rozczarowaniach w relacjach damsko-męskich i wyobrażeniu (sic!) idealnej partnerki zza wschodniej granicy bez podmiotowości i własnego zdania.
Osobna grupa to internauci, którzy otwierają popcorn i zacierają ręce. Fanpage odwiedzają, by się pośmiać, zostawić ironiczny komentarz, poobserwować "co tam znowu wypisują Sebki i Karynki".
Ta postawa, pozornie przecież niewinna, też jednak przyczynia się do umacniania dystansu wobec "innego", tyle, że w tym wypadku "innym" jest już nie Ukrainka, a gorzej wykształcona sąsiadka z parteru czy mieszkający na wsi kuzyn, który nie może ułożyć sobie życia.
W jednym i drugim przypadku ślepe podążanie za stereotypami prowadzi do ich umacniania. To z kolei otwiera drzwi do podsycania wzajemnej nienawiści, polaryzacji w obrębie społeczeństwa, a co za tym idzie - podatności na manipulacje. Szczególnie niebezpieczną teraz, gdy za wschodnią granicą toczy się wojna, a rosyjska propaganda nie przepuści żadnej okazji, by zaatakować.
Dlatego zanim dołączymy do festiwalu wzajemnych oskarżeń, oszczerstw i chóru głosów "przecież wiem swoje", zadajmy sobie pytanie: kto tak naprawdę na tym skorzysta? W przypadku tej konkretnej, rzekomo randkowej, grupy odpowiedź jest oczywista.
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski