Blisko ludziRolnicy na łowach w miejskiej dżungli. Mówią, co ujmuje ich w kobietach z miasta

Rolnicy na łowach w miejskiej dżungli. Mówią, co ujmuje ich w kobietach z miasta

Na wsi nie można wybierać i przebierać w kobietach "do wzięcia". Często więc panowie udają się na łowy do miasta. To, co tam zastają, czasem ich zachwyca, a czasem odrzuca.

Rolnicy na łowach w miejskiej dżungli. Mówią, co ujmuje ich w kobietach z miasta
Źródło zdjęć: © 123RF

29.09.2019 | aktual.: 29.09.2019 20:20

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W mieście jest więcej możliwości

Kacper jest 30-letnim sołtysem jednej z podwarszawskich wsi, która liczy niecałe sto mieszkańców. Przez długi czas szukał miłości w stolicy, ale w końcu to miasto przyszło do niego – poznał swoją narzeczoną na imprezie, którą zrobił na działce jego kuzyn z Warszawy. Karolina pracuje w korporacji, wynajmuje mieszkanie w samym centrum stolicy. Po pracy chodzi na kawę z koleżankami, zakupy, siłownię. On w tym czasie kosi, orze, beluje albo daje jeść bykom.

Początki nie były łatwe, bo Karolina widziała więcej różnic niż rzeczy, które ich łączą. Dostał trzy razy kosza, ale wciąż się nie poddawał. – W pewnym momencie otworzyła się na tę znajomość. Musiała się przełamać. Spojrzeć po prostu na mnie jak na człowieka, a nie chłopaka ze wsi – tłumaczy Kacper. Teraz planują wesele i dzieci. Ale zanim poznał Karolinę, próbował swoich sił z innymi miastowymi dziewczynami.

Od stolicy dzieli go 50 km. To na tyle dużo, że nie widuje na co dzień wielu dziewczyn (w jego wsi są zaledwie dwie). Ale wystarczająco mało, żeby raz na jakiś czas wybrać się "na łowy" do Warszawy. Do dziewczyn ze swojej wsi nawet nie robił podchodów, bo mówi, że są brzydkie. – W mieście jest więcej dziewczyn, więc jest łatwiej jakąś znaleźć. Poza tym, na wsi dziewczyny były jakieś niechętne – mówi Kacper. Tłumaczy, że miały "wygórowane mniemanie o sobie". – Nie były modelkami, a same szukały księcia z bajki. Nie chciały chłopaka ze wsi. Czasami też za wszelką cenę chciały się wyrwać do miasta, bo się wstydzą tego, skąd pochodzą. I dla mnie to jest najgorsze – tłumaczy.

"Dobrze się tańczy, ale nie masz dyplomu prawnika"

Do warszawskich klubów Kacper wybierał się większą paczką - z trzema, czterema kolegami. Jak któraś dziewczyna wpadła mu w oko, to prosił ją do tańca. Specjalnych technik na podryw nie miał. – Jak chciała zatańczyć drugi raz, to zaczynałem rozmowę. Pytałem, skąd jest, czym się zajmuje – mówi. Nie krył się z tym, że jest ze wsi. Od początku mówił o tym otwarcie. Potencjalne kandydatki reagowały różnie. – Niektóre uciekały, a niektóre były zafascynowane. Były ciekawe, jak wygląda moje życie na wsi – opowiada. Były też takie, które od razu omijał szerokim łukiem. – Niektóre dziewczyny z miasta są po prostu puste. Takie typowe "plastiki" – mówi Kacper.

Część kobiet, które poznał, była przestraszona, gdy oznajmiał, że jest ze wsi. Co według niego myślały, jak wykładał kawę na ławę? Że jest prostakiem, nie ma kultury. Nie jest wychowany, obyty. – Po prostu przysłowiowy głupek – rzuca Kacper. Niektóre przekazywały mu to między słowami, inne były bardziej bezpośrednie. "E, ty jesteś wieśniak. Nie podobasz mi się. Dobrze się tańczyło, nic więcej. Nara!" – rzucały. Kiedyś poznał dziewczynę na Sylwestrze w Warszawie. Poprosił ją o numer telefonu. – Powiedziała, że jestem super chłopak, przystojny... Ale ona szuka chłopaka z dyplomem prawnika i pieniędzmi na koncie – wspomina.

Z kilkoma dziewczynami z klubu udało mu się umówić po imprezie, ale zazwyczaj kończyło się na dwóch, trzech spotkaniach. Potem wychodziły na jaw różnice w charakterze albo irytowało go zachowanie potencjalnych kandydatek na dziewczynę. – Chodziło nawet o takie codzienne czynności, na przykład porządek w domu. Jedna w ogóle nie gotowała, tylko jadła na mieście i powiedziała, że nigdy nie będzie stała w kuchni przy garach, bo ona jeszcze robi karierę. Inna stwierdziła, że nie planuje dzieci w ciągu najbliższych dziesięciu lat, bo dla niej praca jest najważniejsza – tłumaczy Kacper. Sam chce mieć czwórkę dzieci i to rodzinę stawia na pierwszym miejscu, więc były to dla niego różnice nie do pogodzenia.

W klubie "na raz", w kinie są te ogarnięte

Paweł wybierał się na łowy do warszawskich klubów, bo jak mówi, są "ciekawsze" od wiejskich dyskotek, gdzie jednak ciężko znaleźć jakieś "porządne dziewczyny". "Opiekuńcza, zaradna. Taka, żeby w trudnych sytuacjach nie usiadła i się nie rozpłakała" – tak opisuje swój ideał. Mówi, że dziewczyny, które poznawał na imprezach nie zwracały uwagi na to, skąd jest. Tłumaczy, że strategia podrywu przy kobietach ze wsi i miasta jest podobna. – Ale wiadomo, miastowe zwracają uwagę na takie małe szczegóły - na przykład, żeby nie robić błędów, jak się z nimi pisze – mówi Paweł.

W swoich poszukiwaniach nie ograniczał się jednak tylko do klubów. Uważa, że kluby czy bary są dobre, jeśli chce się poznać dziewczynę "na raz". Jeśli szukał dziewczyny bardziej na poważnie, to wybierał się do kina. – Wydaje mi się, że do takich miejsc chodzą dziewczyny już bardziej zdecydowane, ogarnięte – mówi. Na filmy chodził z kolegami, bo "zawsze jest raźniej". Przy okazji wypatrywał kobiety marzeń.

I udało mu się ją znaleźć. Chociaż to nie on tym razem zarzucił sieć – to ona pierwsza zagadała. Są już razem dwa lata i planują budowę domu na wsi. Przez rok mieszkał z nią w stolicy, ale ciężko było mu znaleźć dobrze płatną pracę i wrócił do siebie. – Na początku było bardzo ciężko w Warszawie – tłoczno, nie potrafiłem się odnaleźć – wyznaje Paweł.

"Dziewczyny z miasta są łatwiejsze"

Rafał mieszka na wsi, ale na roli pomaga rodzinie rzadko. Założył własną firmę budowlaną i to jej poświęca głównie swój czas. W wolnych chwilach idzie się odstresować w warszawskich klubach. Teraz ma dużo pracy i już nie ma tyle czasu na przyjemności, ale jeszcze trzy lata temu zdarzało mu się chodzić na imprezy w stolicy nawet dwa razy w tygodniu. – Dziewczyny z miasta są dużo łatwiejsze od dziewczyn ze wsi – mówi.

W sumie Rafał spotykał się z kilkunastoma kobietami poznanymi na imprezach. Miał swój upatrzony typ urody, na który polował w miejskiej dżungli. – Najbardziej lubię dziewczyny filigranowe, subtelne, delikatne – opowiada. Mówi, że na wsi takich dziewczyn nie ma. "Dziewczyny z miasta są bardziej przebojowe i otwarte" – mówi.

Na pierwszym spotkaniu? Nigdy!

Teraz pracuje na budowie w Warszawie i nie ma tyle czasu co wcześniej na zabawę w klubach, ale udaje mu się zawierać znajomości dzięki pracy. – Jedna kobieta na przykład sprzedawała pustaki i kupiłem je od niej – za 5 tys. zł. Chociaż w ogóle ich nie potrzebowałem. A potem zaprosiłem na obiad – mówi. Zdarza mu się też kogoś poznać, jak pojedzie na zakupy albo załatwić coś w urzędzie. Ostatnio poznał dziewczynę na stacji benzynowej i udało mu się zdobyć jej numer. Zabrał ją do stajni na konie. – Nie chciała jeździć, bo się bała – śmieje się.

Ma jedną, ważną zasadę: na pierwszym spotkaniu nigdy nie mówi dziewczynom, że mieszka na wsi. Nie dlatego, że się tego wstydzi. Woli, żeby skupiły się na tym, jakim jest człowiekiem, a nie na tym, skąd pochodzi. Jego najdłuższy związek z miastową przetrwał kilka miesięcy. – Dziewczyny ze wsi są bardziej konkretne. Z nimi się fajnie rozmawia. A te z miasta często gadają o kolorze paznokci, przedłużeniu włosów, solarium. Wszystko jest dla ludzi, tylko po co o tym mówić? – rzuca. Mówi, że są rzeczy ważne i te mniej istotne. I trzeba umieć je odróżnić, i skupić się na tym, co ważne. – A najgorsze są dziewczyny, które ze wsi przeprowadzają się do miasta i mówią, "co to nie one" – dodaje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (47)