Wsi spokojna, wsi bez kobiet. Jak rolnicy szukają miłości na agro-tinderze
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na portalach randkowych dla osób ze wsi w rubryczce „cechy partnerki” najczęściej pojawiają się słowa „zwyczajna” i „sympatyczna”. Wielkomiejska singielka mogłaby się oburzyć na taką charakterystykę, ale na agro-tinderze nikomu to nie przeszkadza.
Miasto i wieś szukają drugich połówek inaczej. I gdzie indziej. Na wsiach nie są to już remizy i dyskoteki, ale portale randkowe dla rolników. Agro-tindery.
Z przeprowadzonego w 2018 roku Monitoringu Rozwoju Obszarów Wiejskich, koordynowanego przez Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN wynika, że na 100 mężczyzn zamieszkujących tereny wiejskie przypada 91 kobiet.
Rolnicy nie są w stanie znaleźć partnerek, bo kobiet na wsiach jest po prostu za mało. Więc szukają. W sieci.
Miejsc, w których można wypatrywać żony „zwyczajnej i sympatycznej”, jest sporo. W ostatnich latach w sieci pojawiały się i znikały portale randkowe dla rolników: razemnawsi.pl, AgroRandka.pl, miłosna-zagroda.pl, czy ilove.agrobiz.pl. Dla tradycjonalistów pozostaje działający od kilkunastu lat Kącik Samotnych Serc „Tygodnika Poradnika Rolniczego”, gdzie w zawieraniu znajomości pośredniczy redakcja.
Wystarczy wysłać na jej adres list i dołączyć znaczek, który poniesie wyznanie dalej, do tajemniczego autora anonsu. O znaczku, mimo że wystarczy taki najzwyklejszy, za 2,60 zł, piszący często zapominają. Pani Małgosia, która zajmuje się działem, i tak wysyła listy do adresatów. A nuż nadawcą jest ten jedyny?
Skojarzyła już kilka małżeństw i kilkadziesiąt par. Anonse nie mogą być za długie, a że niektórzy piszą nawet po kilkanaście stron, pani Małgosia je redaguje. Zdarzają się też niemoralne propozycje, ale tych "Tygodnik Poradnik Rolniczy" nie drukuje. Często w imieniu samotnych synów piszą matki.
- Bywa, że na banalne, konkretne ogłoszenie odpowiada nawet 30 osób, a te oryginalne, kwieciste przepadają. Zajmuję się tym działem od kilku lat i nadal nie do końca rozumiem, z czego to wynika - śmieje się pani Małgosia.
Wchodzę na stronę "Tygodnika Poradnika Rolniczy" i czytam ogłoszenia z Kącika Samotnych Serc.
„Nie jestem księżniczką, nie szukam księcia”
„Witam drogie Panie!” - zaczyna szarmancko, ale i z werwą „miły chłopak z Kujaw”. O sobie pisze tylko tyle, że jest wierzący, nieśmiały i bez nałogów. Czeka na tę jedną, jedyną, już na całe życie – akcentuje po trzykroć.
O pół wieku starszy "Samotny z Podkarpacia” pasjonuje się zbieraniem grzybów. Uprawia zaś pomidory. Szuka pani w "stosownym" wieku. Pożądane cechy: szczerość, uczciwość, prawdomówność. Taka pani może u niego nawet zamieszkać. "Na jesieni życia czas jest krótki, nie chcę go zmarnować” - podsumowuje.
Jest i kilka ogłoszeń pisanych przez kobiety, choć pojawiają się rzadziej.
Ania zaznacza, że "nie jest księżniczką, więc nie szuka księcia". Mimo wszystko fajnie byłoby, gdyby nie-książę był wysoki. Chciałaby, żeby chłopak przeprowadził się na gospodarkę do niej i rodziców. Miejsca wystarczy. Marzenia? Zgodnie żyć i pracować ramię w ramię.
Kawaler z Mazowsza przyznaje, że nie ma szczęścia w miłości. Ma za to 46 lat i 4 hektary. Chce poznać pannę i katoliczkę, koniecznie po trzydziestce. "Może być biedna, lecz uczciwa” - dodaje.
Porównuję bon mot kawalera z Mazowsza z tinderowym klasykiem: "ONS, pasztetom dziękuję” (ONS – z ang. one night stand, czyli przygodny seks). Zaczynam myśleć, że randki z rolnikami mogłyby mi przypaść do gustu.
Cuda miłości
Romantyzm „Kącika Samotnych Serc” nie opiera się nie na kliszach i frazesach wyprodukowanych w studiach 20th Century Fox, ale na wierze w prostolinijność miłości.
Miłości, do której trzeba: 1 zwyczajnej kobiety, 1 mężczyzny bez nałogów oraz garści szczerych chęci. Chcę odpowiedzieć na któryś z anonsów, ale pani Małgosia mówi, że na list mogę czekać i dwa tygodnie.
"Trudno" – myślę. Zamiast pisać list do kawalera z Mazowsza, postanawiam wypróbować jeden z agro-tinderów. Żeby się zarejestrować, muszę wypełnić kwestionariusz. Stan cywilny (panna), dzieci (brak), uprawy (kwiatki).
Dodaję też zdjęcie: ja z koniem i głupią miną. Po namyśle zmieniam je na zwykłe selfie. W końcu chcę z kimś tylko porozmawiać, a nie udawać bywalczynię stadnin.
Zaznaczam, że „szukam przyjaciół i znajomych”. Przeglądam chwilę profile, a potem dzwoni telefon i zapominam o agro-tinderze. Przypomnę sobie dopiero wieczorem.
Małżonka feudalna
Z wnikliwszej lektury wymagań rolników wynika, że ich lista jest jednak ciut dłuższa niż imperatyw "zwyczajno-sympatyczny". U kandydatek na żony mile widziana jest także religijność i rodzinność.
Zestawienie tradycyjnego wachlarza wartości z bądź co bądź nowoczesnym medium, jakim są portale randkowe, kłóci się tylko pozornie. Rolnicy logujący się na agro-tinderach nie szukają romansu ani nawet dziewczyny. Szukają żony.
- Większość mieszkańców wsi ceni wartości rodzinne. Kobieta powinna być przede wszystkim dobrą matką, żoną i gospodynią. Nadal na relacje wpływa model tradycyjnej rodziny chłopskiej, ukształtowany jeszcze w czasach postfeudalnych - mówi dr Sylwia Michalska adiunkt w Zakładzie Socjologii Wsi Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN.
Dodaje, że jeśli chodzi o role rodzinne, trzymamy się tego, co znamy. W Polsce, a już zwłaszcza na wsiach, nie ma różnorodności wyznaniowej, seksualnej czy etnicznej. Nie ma skąd czerpać alternatywnych wzorców dla relacji, a te prezentowane w mediach wydają się zbyt odległe, by je realizować.
Paradoksalnie dla mieszkańców wsi szukania partnera online jest całkiem naturalne. Na wsiach jeszcze po wojnie funkcjonowała instytucja swata. Wielu rolników w średnim wieku może mieć rodziców, którzy pamiętają pary skojarzone właśnie w ten sposób.
Popyt utajony
Agro-tinder nie pojawił się wraz z emisją pierwszego odcinka „Rolnik szuka żony”. Fala popularności programu zaledwie obmyła solidniejsze fundamenty tej koniunktury.
Wydawać by się mogło, że 91 do 100 nie jest olbrzymią dysproporcją. Tyle że kobiety, niezależnie od miejsca zamieszkania, żyją średnio 10 lat dłużej niż mężczyźni. Co za tym idzie, najstarsi mieszkańcy wsi to tak naprawdę mieszkanki. Statystyczną liczbę kobiet przypadającą na 100 mężczyzn podbijają matki i babki kawalerów do wzięcia. W 88 proc. gmin wiejskich kobiet w przedziale wiekowym 25-34 jest mniej niż mężczyzn.
Przyczyn jest kilka. Młode Polki, niezależnie od miejsca zamieszkania, częściej niż mężczyźni kontynuują edukację. Wieś nie jest tu wyjątkiem. Wyjazd na studia do miasta często kończy się przeprowadzką na stałe. Tym bardziej, jeśli w rodzinnych stronach trudno o pracę, która odpowiadałaby nowym kwalifikacjom. Nic nie wskazuje na to, żeby ta tendencja miała się odwrócić. Na gospodarce zostawali i zostają synowie.
- Problem braku potencjalnych żon dla rolników nie jest wcale nowy. Już w latach 70. kobiet było na wsiach mniej niż mężczyzn. Żeby temu zaradzić wprowadzano tzw. „podatek bykowy”. W Polsce od 1946 do listopada 1956 bezdzietni i nieżonaci mężczyźni powyżej 21. roku życia płacili podwyższoną kwotę podatku dochodowego.
W 1973 roku "podatek bykowy" objął osóby po 25. roku życia. Miał motywować do aktywniejszego poszukiwania partnerów - wyjaśnia dr Sylwia Michalska. Wyśmiewany niedawno pomysł "opodatkowania singli", w Polsce Ludowej miało się całkiem dobrze.
Rolnik a mieszkaniec wsi
Z agro-tinderów korzysta wielu mężczyzn, którzy nie utrzymują się z rolnictwa. Posiadanie ziemi i miejsce zamieszkania sprawiają jednak, że myślą o sobie jako o rolnikach. W naszych głowach pokutuje stereotyp Polski jako kraju łanów pszenicy i sadów, tymczasem dziś zaledwie 20 proc. mieszkańców wsi utrzymuje się z prowadzenia gospodarstw.
-To olbrzymi przeskok, w 20-leciu międzywojennym około 80 proc. Polaków mieszkało na wsi i utrzymywało się z pracy na roli. I do tych 80 proc. zaliczali się przodkowie większości z nas. Duża część Polaków, którzy mieli miejskie korzenie, zginęła w czasie drugiej wojny światowej. Dlatego dziwi mnie łatwość w stereotypizacja wsi i lekceważenia jej mieszkańców - dodaje dr Michalska.
Polska wieś wyludniła się po raz pierwszy po wojnie. Zaczęła się masowa migracja do powstającego przemysłu. Mieszkańcy wsi nie byli już rolnikami, ale chłoporobotnikami. Jednak po 1989 roku byli zmuszeni wrócić na wieś. Chłoporobotnicy byli pierwszymi, których zwalniano z fabryk, uznając, że mają inne źródła utrzymania. Rolnictwo było przechowalnią transformacji ustrojowej, złagodziło cały proces. A przy okazji - powiększyło ówczesną dysproporcję kobiet i mężczyzn na wsiach.
- Problem ze znalezieniem partnera na stałe nie dotyczy dziś wyłącznie wsi, ale całego polskiego społeczeństwa. Inna jest otoczka, a nie sedno zjawiska. Młodzi ludzie w mieście żyją szybko, poznają mnóstwo ludzi i trudno im się zdecydować – i na partnera i na małżeństwo. Rolnicy chcieliby się zdecydować, ale często mają ograniczone możliwości ze względu na przywiązanie do miejsca zamieszkania i pracy. Nie róbmy ze wsi skansenu. Równie dobrze moglibyśmy zająć się wielkomiejskimi informatykami, którzy często są singlami i nakręcić program „Informatyk szuka żony” – mówi dr Konrad Burdyka z Zakładu Antropologii Kultury Wsi PAN.
Helena szuka rolnika
Wieczorem ponownie loguję się na agro-tindera. Piszę do chłopaka o pseudonimie Szaman Ziemi. Interesuje się permakulturą i hoduje ekologiczne kury, które znoszą ekologiczne jajka. Rozmawiamy o adopcji kóz, co jest nieco dziwaczne, ale całkiem interesujące.
Szaman Ziemi to rolnik z misją. Nie chce truć ludzi ani męczyć zwierząt. Jest dumny ze swoich kur i rachitycznych eko warzyw. O szukaniu żony online raczej z nim nie pogadam. Woli dyskutować o „oświeceniu”. Nie jest go co prawda w stanie opisać, ale tak to już chyba jest z oświeceniami. Szaman Ziemi to pseudonim, który przybrał po swojej przemianie. Tak naprawdę ma na imię Tomek. Kiedy pyta, czy wiem, że "żyjemy w świecie logosu" , trochę wymiękam.
Szaman Ziemi aka Tomek to właściwie jedyny z kilkunastu młodych rolników, który chętnie opowiada mi o swojej pracy. Reszta wykręca się, zmienia temat, albo stwierdza, że „to nic ciekawego”. Jak gdyby, mimo kont na portalu dla rolników, trochę wstydzili się tego, czym się zajmują.
- Młodzi rolnicy mają świadomość negatywnych stereotypów na temat swojego zawodu i być może z tego wynika pewna nieśmiałość. Z drugiej strony nie sądzę, żeby mieli kompleksy. Przeczą temu choćby badania Olgi Rodak, która przygląda się ich aktywności na Twitterze i na portalu Agrofoto. To coś w rodzaj kolektywnego, rolniczego Instagramu, gdzie nie ma prywatnych kont. Zdjęcia publikuje się we wspólnych albumach posegregowanych tematycznie. Są zdjęcia maszyn, roślin, oprysków, "AgroSelfie". Niektórzy kupują drony, żeby robić zdjęcia uprawom z lotu ptaka, chwalą się drogimi maszynami rolniczymi, a niektórzy robią im nawet profesjonalne sesje zdjęciowe. To nie są symptomy wstydu - komentuje dr Michalska z PAN.
W końcu rolnicy zaczynają odzywać się do mnie sami. Dostaję nawet kilka wirtualnych bukietów. Dariusz z Łochowa, na oko w wieku mojego ojca, pyta, czy chciałabym mieć dzieci. Odpisuję, że owszem, a Dariusz drąży: ile i kiedy. Czuję się trochę jak młoda jałówka, więc kończę rozmowę, pisząc, że idę w jakość, nie w ilość.
Przystojnego hodowcę świń pytam wprost: dlaczego agro-tinder, a nie inny portal bez tak silnego profilowania. Powód jest prozaiczny – nie wyobraża sobie opuszczenia gospodarstwa, a nie chce mu się tłumaczyć tego kolejnej dziewczynie. Na agro-tinderach wszyscy wiedzą jak to działa. Bycie z rolnikiem wymaga poświęceń, najczęściej właśnie w postaci zmiany miejsca zamieszkania. Hodowca świń sugeruje, że jest majętny i zaprasza na szampana, a ja zaczynam pisać z dziewczyną, dla której przeprowadzka na wieś to raczej marzenie niż poświęcenie.
Panna pozna gospodarza
22-latka z Wrocławia nigdy nie mieszkała na wsi, ale jest pewna, że została do tego stworzona: "Jestem z natury wrażliwa, ale nie nadwrażliwa. Uwielbiam przyrodę, do niej należą nie tylko pola, ale również zwierzęta, ptaki, kwiaty. Jest to piękny pejzaż natury. Dobrze wiesz, że nie każdy przecież ją rozumie, a rolnicy akurat tak".
Trzymam kciuki, żeby trafiła na agro-tinderze na Szamana Ziemi, mam przeczucie, że nieźle by się dogadali.
Do 3 w nocy rozmawiam ze swoją o kilka lat starszą imienniczką. Nie śpi, bo nie śpi też jej córka. Rozmowa nie do końca się klei, ale widać, że ta druga Helena chce z kimś pogadać.
Napomykam, że piszę artykuł o agro-tinderach, ale widać jej to nie przeszkadza. Chwilę później wyznaje, że została sama z dzieckiem i wypytuje, czy ktoś mi się tu podoba. Odpisuje, że z kilkoma chłopakami miło się gada. Ostrzega mnie – jej były też miał gadane. Tacy są najgorsi.
Moja imienniczka mieszkała wcześniej w dużych miastach, ale tam faceci są źli. Liczy, że spotka wreszcie kogoś "zwykłego i miłego". W końcu daje mi numer do poznanego na portalu rolnika. "Ja mam dziecko i on nie jest zainteresowany, ale może tobie się poszczęści".
Samotnych matek jest na agro-tinderach sporo. Panowie w sile wieku zaznaczają, że nie mają nic przeciwko pannie z dzieckiem. Młodzi narzekają, że dziewczyny często zatajają, że są już matkami. A że kłamstwa nie tolerują, znajomość się urywa.
Na agro-tinderze nie ma miejsca na chamski podryw, a komplementy są wyważone. W tej kwestii miastowi mogliby się sporo nauczyć od rolników. Rozmowy o ulach i uprawie kapusty okazują się nieporównywalnie ciekawsze niż wysłuchiwanie o zaletach treningów interwałowych i "przypałach" z imprez. Młodzi rolnicy słuchają tak, jak często nie potrafią ich rówieśnicy z miast. Jakby chcieli kogoś poznać. Nie ma tu miejsca na konkurs na to, kto jest fajniejszy, zabawniejszy i bardziej ironiczny.
Dziad i baba
Oprócz młodych chłopaków, którzy szukają żon i matek dla swoich dzieci, prężną grupą szukających miłości na agro-tinderach są wdowcy i rozwodnicy.
- W czasach, w których dzieci rolników były jeszcze zainteresowane przejęciem schedy, powtórne znalezienie partnerki życiowej było znacznie trudniejsze. Nowa kobieta w gospodarstwie mogła nie być mile widziana. Wiara w znalezienie miłości po 60. jest na wsiach nowym zjawiskiem, które niesłychanie mnie cieszy. Samotni panowie na wsi znajdują się często w dramatycznym położeniu, bo całe życie zajmowały się nimi kobiety. Czują się bezradni, ale i niepotrzebni – komentuje dr Michalska.
- Starsi mężczyźni mieszkający na wsi to też grupa demograficzna wśród której najczęściej dochodzi do samobójstw – dodaje dr Burdyka.
Opieka nad starszymi przez lata była na wsi normą społeczną. Normą, na której osłabienie wpłynęło wprowadzenie w 1974 roku emerytur rolniczych. Były wypłacane w zamian za zrzeczenie się ziemi na rzecz Skarbu Państwa. Gierkowi chodziło oczywiście o dalszą kolektywizację rolnictwa, ale ta decyzja miała też inne skutki. Młodzi nie czuli już tak silnego obowiązku opieki nad rodzicami. Nie było pola do obrobienia, a mimo to było za co żyć. Młodzież z terenów wiejskich zaczęła przenosić się do miast na większą skalę.
Pytam dr Konrada Burdykę, jakie mogą być konsekwencje permanentnego niedoboru kobiet, które chciałyby związać się z rolnikami.
- Nie będzie komu przejmować gospodarstw i ziemi. Z czasem polska wieś może przypominać tę amerykańską – ogromne areały skupowane pod przemysłowe hodowle i uprawy. Wieś już się starzeje, a będzie starzała się coraz bardziej. A to pociągnie za sobą olbrzymie koszty usług publicznych np. opieki medycznej w miejscowościach oddalonych od ośrodka zdrowia. Ktoś przecież tymi osamotnionymi ludźmi będzie musiał się zająć z ramienia instytucji państwowych. Problemem staną się nawet prozaiczne zakupy. Już teraz na ścianie wschodniej sklepy są zamykane, raz na kilka dni pojawia się sklep obwoźny – komentuje dr Konrad Budryka.
Sceny opisane przez Reymonta w „Chłopach”, gdzie stare, samotne kobiety tułają się i żebrzą, często mieszkają w obórkach i są uważane za balast, nie były bynajmniej fikcją literacką. Dla starych panien nie było miejsca w społeczności wiejskiej. Były traktowane pogardliwie. Starzy kawalerowie mieli raczej łatkę dziwaków, nieudaczników.
Te stereotypy wciąż pokutują w społecznościach wiejskich. Zawarcie małżeństwa nadal jest celem życiowym, a niepowodzenie w tej sferze - powodem do wstydu. Często nie chodzi o miłość romantyczną, ale racjonalny wybór. Dziś kwestie majątkowe schodzą na dalszy plan, racjonalna jest sama instytucja małżeństwa.
Kiedy na anteny wszedł program "Rolnik szuka żony", wielu komentujących oburzało się, że uczestniczki są traktowane przez goszczących ich rolników jak tania siła robocza.
Wertując portale randkowe skierowane do tej grupy, szybko można dojść do wniosku, że mieszkający na wsi mężczyźni wcale nie oczekują dziś pomocy tego typu od potencjalnych partnerek.
Choćby dlatego, że wieś się zmechanizowała. Wykopki, sianokosy czy żniwa nie wymagają już wielodniowej pracy w pocie czoła. O przednówku nikt już tu nawet nie pamięta.
"Ona sama bydło liczy, kiedy z pola idąc ryczy" – pisał Kochanowski o żonie rolnika, rozwodząc się przy okazji nad urokami wsi.
Wieś jest dziś zdecydowanie weselsza i spokojniejsza, niż za Kochanowskiego. Problem tylko z tymi żonami.
Wylogowuję się z agro-tindera. Zdążę jeszcze wymienić kilka wiadomości z Janem, emerytem w typie organizatora, który wysłał mi wcześniej wirtualne tulipany, a teraz chce się ze mną podzielić jak najbardziej realnymi bylinami. Biorę też numer od Kuby, który co prawda trochę gniewa się, że najpierw wypytuję go przez godzinę o pszczoły, a potem mówię, że piszę artykuł o rolnikach, ale dawno nie poznałam ciekawszej osoby.