Uratowała dzieci z Zamojszczyzny. "Gestapowcy pukali się w czoło"

Szwedzka śpiewaczka zjawiła się w Polsce na dwutygodniowe występy gościnne w operetkach i pozostała... 22 lata. Pokochała Polskę i nie opuściła jej nawet w czasie wojny, choć mogła wrócić do Szwecji. Uratowała dzieci z Zamojszczyzny, pomogła wielu znanym aktorom, zatrudniając ich w kawiarni przy Nowym Świecie.

Elna Gistedt
Elna Gistedt
Źródło zdjęć: © NAC

Po powrocie do Szwecji tęskniła za swoją drugą ojczyzną – krajem odważnych ludzi i najlepszych na świecie... szewców.

"Nauczyłam się kochać stolicę oraz moich nowych rodaków" – napisała we wspomnieniach. Ale początki nie były obiecujące. Przyjechała do Warszawy z Berlina 2 lutego 1922 r. Miasto zrobiło na niej beznadziejne wrażenie: odrażające, brzydkie i ponure. W hotelu dostała pokój... kąpielowy z wanną.

"Dobrze, że nie muszę w niej spać" – nie kryła ironii. 27-letnia artystka miała już za sobą występy na scenach Sztokholmu, Helsinek, Petersburga i Moskwy. "Mała, wątła dziewczyna. Ale temperamentu ma za całą Szwecję" – głosiły recenzje. W Warszawie miała śpiewać w popularnej "Księżniczce czardasza". Na miejscu okazało się, że wystąpi w mniej efektownej "Nitouche". Za tą zmianą stała Lucyna Messal, wpływowa primadonna operetki warszawskiej. Widziała Elnę w Petersburgu, doceniała jej klasę, i nie chciała ułatwiać rywalce startu w popisowej roli. Jakby przeciwności było mało, śpiewaczkę dopadła gorączka. Podczas premierowego występu ledwie słyszała orkiestrę, ale utrzymała tonację. Kiedy intryga Messalki wyszła na jaw, publiczność współczuła Elnie i tym bardziej ją polubiła.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz też: "Pasja jest kobietą". Marta Lech-Maciejewska o biznesie, rodzinie, chorobie i pasji

Przez pierwsze dni Gistedt czuła lęk przed nowym, obcym krajem, w którym prawie nic jej się nie podobało. Nie przyjmowała żadnych wizyt, nikogo nie życzyła sobie poznawać. Tymczasem ustawiała się do niej kolejka chętnych do nawiązania znajomości. Wśród zaciekawionych był Witold Kiltynowicz, przedsiębiorca, właściciel fabryki dywanów. Zabiegał o względy szwedzkiej śpiewaczki wytrwale. W większym towarzystwie spotkali się na wycieczce w Wilanowie. Elna stanęła na jakimś kamieniu, a on dostrzegł nie tylko zgrabne nogi. Opowiadał później: "Co za wspaniała dziewczyna, żadna z moich znajomych nie wyszłaby na spacer w cerowanych pończochach".

Anegdota głosi, że Kiltynowicz postanowił przekonać się, jak Gistedt wygląda w... pełnej rzeczywistości. W tym celu opłacił woźnego operetki i ten, w tej krótkiej chwili, kiedy Gistedt się przebierała, wskazał mu jej garderobę. On, nie pukając, otworzył drzwi na oścież i zobaczył w lustrze Elnę w stroju Ewy. Popatrzył chwilę, ona krzyknęła, on powiedział "przepraszam" i zamknął drzwi. Kilka miesięcy później amator wdzięków Elny został jej mężem.

Ślub odbył się w samo południe już 24 sierpnia 1922 r. Pospiesznie i w tajemnicy. Elna nie chciała pompy, a dowiedziała się wcześniej, że koledzy z teatru przygotowują orszak z muzyką. Pastor znał niemiecki, jednak Elna chciała, aby ceremonia była dopełniona po polsku. Sama koszmarnie trudne do wypowiedzenia słowo "ślubuję" ćwiczyła dwa dni. W podroż poślubną wybrali się przez Berlin do Paryża. W Polsce pani Gistedt-Kiltynowicz czuła się coraz lepiej. Poznawała język, kulturę i obyczaje nowej ojczyzny. Uczyła się szybko, obserwatorką była bystrą.

Co ją zaskoczyło? Na przykład klaka w teatrze. Tego w Szwecji nie doświadczyła. Płacić za brawa? "Uważałam, że publiczność sama powinna decydować, kogo ma obdarzyć brawami. Cały ten obyczaj opłacanej klaki wydawał mi się niedorzeczny".

Po jednym z jej pierwszych występów w Krakowie publiczność tupała i gwizdała. "Ależ wstyd!" – czuła się fatalnie. Dyrektor teatru przeciwnie, pokraśniał z zadowolenia. Dopiero on wyjaśnił Elnie, że tak publiczność wyrażała entuzjazm.

Obawy Lucyny Messal okazały się na wyrost. Na scenach teatrów niepodległej Rzeczpospolitej dość było miejsca dla obu artystek. Ale Messalka nie ustawała w intrygach. Gistedt opisuje, jak Witold spotkał ją w biurze paszportowym. Powiedział, że załatwia paszporty, bo jadą do Rygi. Wkrótce potem stolicę obiegła wieść: Elna Gistedt już się rozwodzi. Mąż wysył ją do Rygi... W rzeczywistości byli dobranym małżeństwem, szanującym nawzajem swoje zawody i pasje. Elna poznała myślistwo i brydża, pokochała życie na swobodzie. "Mąż mi pokazał, że w każdej godzinie dnia i nocy w naturze jest co podziwiać i czym się rozkoszować" – wspominała z wdzięcznością.

Latem Elna odwiedzała matkę w Szwecji. W 1939 roku też. Wróciła 15 sierpnia, pojechała na Hel. Ledwie dojechała, telefon: "Pakuj się i wracaj do Warszawy". W stolicy niepokój. Czy będzie wojna? 8 września uciekli z Warszawy nad Bug. Wrócili w listopadzie. Mieszkanie ocalało, ale trzy sklepy spalone. Fabryka za miastem zniszczona. Z czego żyć? Ludzie szukali się w kawiarniach. Czemu nie założyć własnej?

W realizacji pomysłu pomogły jej szwedzkie znajomości. Od lutego 1940 r. lokal na Nowym Świecie 18 nazywał się "U Elny Gistedt". Kelnerowali śpiewacy i aktorzy, suflerka była kasjerką. Szwedka nie odmówiła pomocy i Lucynie Messal, zostały przyjaciółkami. Terror niemieckiego okupanta przerażał. Elna była świadkiem egzekucji cywilów z zagipsowanymi ustami. Nie mogła im pomóc, ale gdy dowiedziała się o tragicznym losie dzieci z Zamojszczyzny, wynajęła ciężarówkę z ambasady i pojechała na ratunek. Płaciła biżuterią za chore, zabiedzone dzieci, wykupując je z rąk Niemców. Gestapowcy pukali się czoło. 34 maluchów przywiozła do Warszawy i rozlokowała po rodzinach. W powstaniu w kawiarnię trafiła bomba. Marszu z ruin Warszawy nie przeżył mąż Elny. Jej kazano występować w niemieckim teatrze frontowym. Wtedy ostatecznie postanowiła uciec z Polski.

Z powrotem była już w sierpniu 1945 r. jako przedstawicielka szwedzkich organizacji pomocowych. "Polacy to naród ambitny, nieskłonny do kompromisów, naród prawdziwie bohaterski, wielki w nieszczęściu, zapalczywy, uparty, może kłótliwy, ale także ofiarny i mężny" – wystawiła nam dobre świadectwo w swoich wspomnieniach "Od operetki do tragedii". Jako kobieta i artystka podziwiała... buty. Ceniła szewców – takich jak w Polsce, nie ma nigdzie. "Wiosną 1945 kiedy oddałam w Sztokholmie do naprawy jedyne buciki, jakie wyniosłam z powojennej Warszawy, szwedzki szewc powiedział z podziwem: Cóż to za piękne buty!".

Elna Gistedt śpiewała jeszcze przez wiele lat, także nad Wisłą. W testamencie przeznaczyła majątek na dzieci uratowane przez nią w Polsce. Nie wiadomo, jaki był ich los, dokumenty zaginęły w powstaniu. Zmarła w Sztokholmie 29 października 1982 r.

Źródło artykułu:Magazyn Retro

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (7)