Irena Dziedzic. Nie miała na życie, ale gwiazdą czuła się do samego końca

Irena Dziedzic była jedną z najpopularniejszych prezenterek w historii Telewizji Polskiej
Irena Dziedzic była jedną z najpopularniejszych prezenterek w historii Telewizji Polskiej
Źródło zdjęć: © AKPA | Prończyk

27.09.2024 14:59

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

O śmierci Ireny Dziedzic ksiądz Andrzej Luter, związany ze środowiskiem dziennikarskim, poinformował 12 stycznia 2019 roku, dwa dni przed pogrzebem. Dawna gwiazda telewizji nie żyła już jednak od listopada 2018 roku. Na niewielkim cmentarzu w podwarszawskich Laskach żegnała ją garstka osób.

To znane w stolicy miejsce – znajdują się tu groby przyjaciół, dobroczyńców i pracowników Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi oraz sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, a także wybitnych przedstawicieli katolickich kręgów warszawskiej inteligencji, najstarsze z czasów przedwojennych. Bardzo trudno uzyskać zgodę na pochówek w tym miejscu komuś z zewnątrz. Jak udało się to Irenie Dziedzic, osobie z całkiem innego świata?

Podobno sama wybrała miejsce swego pochówku. I podobno mówiła, że dla jej wrogów będzie to wielka sensacja. A miała ich wielu. Przez lata miała niezwykłe wpływy w telewizji polskiej, choć nigdy nie sprawowała tam kierowniczych funkcji. Odżegnywała się od znajomości na najwyższych szczeblach władzy. Ale z jakichś powodów respekt przed nią czuł wszechwładny prezes TVP w latach 70., Maciej Szczepański.

Do telewizji trafiła w 1956 roku dzięki Mirze Michałowskiej i Stanisławowi Cześninowi. Michałowska była autorką drukowanych w "Przekroju", pod pseudonimem Maria Zientarowa, felietonów i korespondencji z USA, Wielkiej Brytanii i Francji, gdzie przebywała na kolejnych placówkach wraz z mężem, ambasadorem Jerzym Michałowskim. Stanisław Cześnin to z kolei pierwszy redaktor naczelny "Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego", później szef "Dziennika Telewizyjnego", osoba wielce wpływowa w polskiej telewizji. To Michałowska podpatrzyła pewien talk show w telewizji francuskiej. I postanowiła przenieść pomysł do Polski. Tak narodziło się "Tele Echo". Pierwsze nadano 17 maja 1956 roku. Irena Dziedzic prowadziła program wespół z Edwardem Dziewońskim.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pierwszymi gośćmi byli Aleksandra Śląska oraz modny warszawski fryzjer Gabriel. Program reżyserował Jerzy Gruza. U Ireny Dziedzic goście nie odpowiadali na pytania. Musieli po prostu nauczyć się na pamięć odpowiedzi przygotowanych przez gospodynię. "Sterroryzowany rozmówca nie śmie się pomylić, nie może palnąć głupstwa ani popełnić nietaktu. A rozmówczyni nie przyciśnie do ściany, nie chwyci za słówko, przeciwnie, z kretyna zrobi mędrca, z aroganta – baranka. Nigdy na odwrót" – oceniał po latach Jacek Snopkiewicz. "Tele Echo" było emitowane w telewizji polskiej przez ćwierć wieku. Pierwsze dziesięć lat – na żywo. W latach 80. dziennikarka prowadziła "Rozmowy Ireny Dziedzic". Ostatnią wyemitowano w sierpniu 1991 roku. Ale przecież Irena Dziedzic robiła nie tylko wywiady. Prowadziła festiwale w Sopocie czy Opolu, miała prawo przysiadania się do stolika Janusza Minkiewicza w SPATiF-ie, co było przywilejem nielicznych.

Irena Dziedzic uchodziła za osobę bezwzględną. Kiedy zorientowała się, że Jan Suzin, z którym miała romans, interesuje się młodą aktorką Alicją Pawlicką, spakowała jego rzeczy i wystawiła za drzwi. Ale zachowała samochód, który wspólnie kupili na raty. Uzasadniała to tym, że skoro Suzin mieszkał i jadł u niej, samochód należy się jej jako rekompensata. Pan Jan honorowo spłacił raty i... poślubił Alicję Pawlicką. Kilka lat później dziennikarka zagięła parol na aktora Ignacego Gogolewskiego, żonatego wówczas z Katarzyną Łaniewską. Mieszkali w tej samej kamienicy, pewnego dnia słynny aktor po prostu przeprowadził się na inne piętro. W połowie lat 60. miała też romans z poznanym na wczasach nad Balatonem zachodnioniemieckim dziennikarzem. Jedna z plotek na jej temat głosiła, że jej synem jest znany w latach 80. dziennikarz "Dziennika Telewizyjnego" Grzegorz Woźniak. W rzeczywistości Irena Dziedzic nigdy nie miała dzieci.

Potrafiła zabiegać o swoje sprawy. Kiedy w 1967 roku usunięto ją z redakcji "Dziennika Telewizyjnego", napisała skargę do Zenona Kliszki, sekretarza KC PZPR i drugiej po Władysławie Gomułce osoby w partii. "Imputuje mi się uprawianie działalności niezgodnej z linią Partii. (...) Zawsze przekazuję stanowisko Partii, ponieważ nie zwykłam mieć innych przekonań". Przyzwyczaiła się do życia na wysokim poziomie. Kiedy brakowało jej pieniędzy, nie wahała się pożyczać od zakochanego w niej funkcjonariusza SB. Wiele lat później przed sądem będzie toczył się jej proces lustracyjny. Irena Dziedzic ostatecznie została oczyszczona z zarzutu, że była tajną i świadomą współpracowniczką bezpieki o pseudonimie Marlena.

Mieszkała samotnie w tzw. szeregowcu na Saskiej Kępie. Ponieważ nie miała bliskiej rodziny, jesienią 2012 roku podpisała umowę dożywocia z Bogdanem B. W zamian za przejęcie domu po jej śmierci mężczyzna zapłacił jej nieco ponad 230 tysięcy złotych oraz zobowiązał się do comiesięcznej wypłaty 4500 złotych – do końca jej życia. Kiedy jeszcze samodzielnie wychodziła z domu, odwiedzała zakład fryzjerski na ulicy Paryskiej, a w bibliotece przy Meksykańskiej przeglądała gazety. Wykupywała też egzemplarze swojej autobiograficznej książki z początku lat 90. "Teraz ja...", jakby żałując, że w ogóle zgodziła się ją wydać. Co niedziela bywała na mszy w kościele środowisk twórczych przy Placu Teatralnym. Tam poznała bliżej księdza Andrzeja Lutra. Wiele rozmawiali. Był jedną z nielicznych osób, którym opowiadała o sobie.

Od kiedy w 2018 złamała nogę, miała opiekunkę. W październiku 2019 roku trafiła do pobliskiego szpitala z niewydolnością krążenia. Najbliższą jej osobą była wtedy pani Basia, poznana w przychodni lekarskiej. Ona zatrudniła dwie kobiety z Ukrainy do codziennej pomocy słabnącej z dnia na dzień 93-latce. W mieszkaniu było brudno, brakowało najpotrzebniejszych rzeczy. Co jakiś czas zgłaszali się wierzyciele z żądaniem pieniędzy. Emeryturę Ireny Dziedzic zajął komornik. Do końca była świadoma. Miała poczucie bycia wielką gwiazdą, nadal żywiła żal, że na początku lat 90. z dnia na dzień pozbyto się jej z telewizji. Dokumenty podpisywała swoim pierwszym imieniem – Sylwia. Również to imię znajduje się na tabliczce jej mogiły. Prokuratura przez kilka miesięcy prowadziła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Sylwii Ireny Dziedzic. We wrześniu 2020 roku zostało ono umorzone.

Źródło artykułu:Magazyn Retro