W takim stanie pojawiała się na próbach. Ekipa czekała godzinami
Na polską scenę wkroczyła przebojem. Zaraz po skończeniu szkoły aktorskiej w 1969 r. Stanisława Celińska zdobyła w Opolu nagrodę za piosenkę "Ptakom podobni". Wkrótce potem zaangażował ją do swojego teatru słynny reżyser Erwin Axer. Gdy pytała go, jak ma grać, odpowiedział, że na pewno sobie poradzi bez podpowiedzi. Miał rację...
W tym samym roku zwrócił na nią uwagę Andrzej Wajda. Zaufał debiutantce i, jak zwykle, reżyserski instynkt go nie zawiódł. Zagrała z Danielem Olbrychskim w "Krajobrazie po bitwie". Film odniósł sukces na festiwalu w Cannes, a krytycy uznali młodą polską aktorkę za wschodzącą gwiazdę. Trochę się tego wystraszyła. Wydawało się jej, że wszystko dzieje się za szybko, a ona sama zdecydowanie za mało umie, żeby zdobywać nagrody, przyjmować gratulacje i udzielać wywiadów. - Sukces trudniej unieść niż klęskę. Klęska mobilizuje, a sukces może rozbestwić – mówiła.
Wydawało się jednak, że wszystko jest na właściwej drodze. Zaczynała nowy rozdział życia, wreszcie miała szansę na ucieczkę od wspomnień o dzieciństwie spędzonym w zrujnowanych kamienicach warszawskiej Pragi. Oboje rodziców Stasi boleśnie doświadczył los. Matka była półsierotą, wychowaną przez macochę. Ojciec aktorki, przedwojenny dyrektor szkoły muzycznej w Łowiczu, stracił pierwszą żonę w czasie wojny. Drugą poznał w Warszawie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
On był pianistą, ona – skrzypaczką. Nie mieli jednak stałej pracy, o którą było trudno w zrujnowanej stolicy, i w domu bywało biednie. Matka grała na podwórkach, a ludzie z okien i rzucali jej drobne do czapki położonej na ziemi. Ojciec zachorował i osierocił Stasię, gdy miała trzy lata. Jej mama się nie poddała i w bardzo trudnych warunkach ukończyła konserwatorium. By utrzymać siebie i dziecko, uczyła potem w dwóch szkołach i grała w filharmonii. W domu była gościem. Nie wyszła drugi raz za mąż, bo bała się, że ojczym może nie być dobry dla Stasi. Aktorka wspomina, że bardzo brakowało jej zainteresowania dorosłych i uczucia.
Jako kilkulatka buntowała się, mówiono, że jest dzika. Jedyną pociechą okazało się pojawienie się w domu babci Janeczki. - Bardzo mnie rozpieściła. Stąd potem to poczucie, że mi się wszystko należy – wspominała. W szkole była prymuską, a jej uzdolnienia artystyczne, przede wszystkim muzyczne, zwracały uwagę nauczycieli i koleżanek.
Gdy miała 12 lat, zdecydowała, kim chce być. - Czytałam wówczas książkę o Helenie Modrzejewskiej – mówiła. – Zafascynowała mnie. Myślę, że to pod jej wpływem podjęłam ostateczną decyzję. Mam śmieszny pamiętnik, muszę go gdzieś wygrzebać. Napisałam wtedy: Chcę być aktorką. Ale czy podołam?.
Kolejny rodzinny dramat Stanisława Celińska przeżyła jeszcze przed maturą: jej matka zachorowała na nowotwór. Lekarze zlecili radioterapię, ale dawki promieniowania były za duże i doszło do rozległych, trudno gojących się poparzeń. Efektem była amputacja ręki. To była dla chorej skrzypaczki podwójna tragedia, straciła wszak możliwość wykonywania pracy.
- Świat mi się wtedy zawalił i zaczęłam chorować z moją matką – wspominała aktorka. – Ale ja niszczyłam siebie w inny sposób. Było mi wstyd, że jestem taka zdrowa, silna, wszyscy mnie chwalą, gdy mama cierpi. Pojawiła się destrukcja. Rozrabiałam, zaczęłam pić alkohol, palić, wylądowałam w internacie.
Z tego życiowego wirażu wyszła cało. Zdała maturę, dostała się do szkoły aktorskiej. Sztuka ją pochłonęła. Z natury impulsywna, na scenie stawała się cierpliwa i uważna, mogła bez końca doskonalić każdy szczegół roli – gest, spojrzenie, intonację.
- Nie znoszę kupować sobie tzw. ciuchów, ale mogę godzinami stać i mierzyć kostium, wymyślać najdrobniejsze fałdki. Bo to jest stwarzanie nowego człowieka – mówi. Na początku lat 70. na próbach do spektaklu "Wesele" w Teatrze Telewizji poznała Andrzeja Mrowca.
- Trzymałam go na dystans, ale ujął mnie, gdy pewnego razu czekał na mnie kilka godzin pod salą, gdzie ćwiczyłam rolę – wspominała. Pobrali się i tak, jak sobie wymarzyła, urodziła dwoje dzieci: syna i córkę. Wiodło się jej też w zawodzie. Były ważne role: Zosi w "Pannach z Wilka" u Andrzeja Wajdy, Agnieszki Niechcicówny w "Nocach i dniach", oraz mniejsze, ale pokazujące skalę talentu – w komediach Stanisława Barei.
Czy czegoś mogło jej brakować do szczęścia? Okazało się, że czasu. Próbowała godzić karierę z obowiązkami matki, ale doba była za krótka. Czuła, że niezależnie od tego, jak się spieszy, coś ważnego traci, w pracy lub w domu. W małżeństwie pojawiły się napięcia, tym większe, że mąż miał osobowość równie silną jak ona. Może byłoby łatwiej, gdyby był mężczyzną drobnym, cichym, zagubionym, bo tacy budzili w niej instynkty opiekuńcze. Ale on do nich nie należał, dom stawał się więc polem kolejnych starć. Nie umiała odpocząć, wyciszyć się. Żyła w ciągłym napięciu. Lekarstwem na nie stał się alkohol.
Po kieliszku problemy znikały, przybywało odwagi. Przez pięć lat stopniowo schodziła coraz niżej, do podłych knajp i nałogowego picia ukradkiem. Zawalała terminy. Bywało, że cała ekipa musiała godzinami czekać na nią na planie filmowym. Czasami na próby do teatru, który był dla niej wcześniej niemal swego rodzaju świątynią, przyjeżdżała tak pijana, że koleżanki, bojąc się, że upadnie, radziły jej, by stała przy ścianie.
- Długo tkwiła we mnie pycha. Mówiłam jak każdy alkoholik, że mogę w każdej chwili przestać pić – wspominała w wywiadzie-rzece z Karoliną Prewęcką "Niejedno przeszłam". – Pycha to straszny grzech. Przeszkadza w porozumieniu z Bogiem, ofiarowaniu się, akcie otwarcia. Zawsze byłam "mądra", każdemu potrafiłam doradzić. Aż nadszedł moment, kiedy nie zmierzyłam się z własnym problemem. Czułam zaciskającą się obręcz oraz autentyczne istnienie piekła, a jednocześnie dobra, które może je zwyciężyć, tylko trzeba w nie uwierzyć. Miałam uczucie, że toczy się walka o mnie, ale poza mną. Z nizin zaczęłam wołać do Boga: "Pomóż mi! Podnieś mnie! Sama nie dam rady! Tylko dzięki tobie mogę zaistnieć".
- I w końcu cud się stał. Miałam wypić jeszcze jedno piwo i... już nie wypiłam. Nie tknęłam alkoholu do tej pory. Nagle zrozumiałam, że nałóg został mi odjęty. Wymodliłam to. Na prostą wyszła z dnia na dzień w wieku 41 lat. Dla lekarzy zajmujących się terapią uzależnień jest przypadkiem niezwykłym. Stało się to bez kuracji odwykowych, leków, psychoterapii i grup wsparcia. Jej uleczenie trudno racjonalnie uzasadnić. Od lipca 1988 r. jest stale trzeźwa.
- Do tej pory nie wypiję neospasminy, nerwosolu czy kropli żołądkowych – niczego, co zawiera alkohol – mówi. – Nie używam też perfum na jego bazie. Wolę nie przyglądać się kształtom butelek – bestia nie śpi.
Odnalazła się w rolach nowego typu: kobiet w średnim wieku, boleśnie doświadczonych przez życie, jak podstarzała tancerka erotyczna ze spektaklu "Oczyszczeni" Krzysztofa Warlikowskiego.
- Staszka była pierwszym wielkim nazwiskiem, które brało odpowiedzialność za moje przedstawienia. Ona niosła tę postać i uwiarygodniała głębię przedsięwzięcia, bardzo wówczas kontrowersyjnego – opowiadał reżyser. Wiele osób pamięta także jej "lżejsze" wcielenia: panią Alę z "Pieniądze to nie wszystko" czy Goździkową z "Galimatias, czyli kogel-mogel".
(...) Wiele osób ze środowiska aktorskiego ma jej za złe, że zbyt otwarcie opowiada o swych problemach z alkoholem. Stanisława Celińska mówi, że powiedzenie całej gorzkiej prawdy o upadku i powrocie do normalnego życia dzięki wierze to jej obowiązek. Świadectwo, które może dać nadzieję tym wszystkim, którzy zmagają się z nałogiem.