Sekretne życie amerykańskiej niani
Wielu jest fotografów, którzy zajmowali się fotografią uliczną. Wśród gwiazd znalazła się ostatnio Vivian Maier. Nikomu nieznana wcześniej fotografka zachwyciła świat. Gdy żyła, nikomu nie pokazywała swoich prac. Z aparatem nie rozstawała się nigdy, rolki ze swojego aparatu owijała w papierki i chowała w pudłach na strychu.
Wielu jest fotografów, którzy zajmowali się fotografią uliczną. Wśród gwiazd znalazła się ostatnio Vivian Maier. Nikomu nieznana wcześniej fotografka zachwyciła świat. Gdy żyła, nikomu nie pokazywała swoich prac. Z aparatem nie rozstawała się nigdy, rolki ze swojego aparatu owijała w papierki i chowała w pudłach na strychu.
W 2007 roku zupełnie przez przypadek pudła te trafiły do Johna Maloofa, agenta nieruchomości i pasjonata historii. Pisał wtedy książkę o jednej z dzielnic Chicago, miał nadzieję, że na lokalnej aukcji trafi na jakieś niepublikowane wcześniej zdjęcia. I tak wpadł na zbiór negatywów z lat 60. Nie miał pojęcia, do kogo należały. Jak się później okazało, to był zakup życia. Za 30 tys. intrygujących zdjęć zapłacił 400 dolarów.
Poszukiwania autora fotografii stało się jego obsesją, którą postanowił sfilmować.
Nie spodziewał się, że jego zapał przyniesie takie skutki. Podpowiedzią była tylko koperta znaleziona na stosie kupionych szpargałów. Widniał na niej tylko napis: "dla Vivian Maier".
Kim była?
- Vivian Maier, dumna córka Francji, a od półwiecza mieszkanka Chicago, zmarła w poniedziałek. Druga matka dla Johna, Lane’a i Matthew. Wolny i serdeczny duch, który magicznie odmieniał życia wszystkich, którzy ją znali. Zawsze gotowa służyć radą i opinią. Krytyczka filmowa i utalentowała fotografka. Wyjątkowa osoba, za którą będziemy tęsknić, ale której długie i wspaniałe życie będziemy zawsze wspominać - pisano w jednej z gazet, której wycinek znalazł Maloof.
Dzięki niemu wiadomo, że tajemnicza posiadaczka negatywów urodziła się 1 lutego 1926 roku w Nowym Jorku. Matka była Francuzką, ojciec pochodził z Austro-Węgier. Pewnego dnia zniknął i zostawił rodzinę. Vivian razem z bratem i matką mieszkają u fotografki Jeanne Bertrand we Francji. Wychowuje się więc w towarzystwie kobiet, w dodatku emigrantek, które nie mają grosza przy duszy. Paniom Maier nie podoba się jednak życie na wsi. Szczególnie cierpi mała Vivian, która narzeka na zwierzęta i brud dookoła.
- Była ze Stanów Zjednoczonych, a to znaczyło tyle, że mogła być równie dobrze z kosmosu. Według nas, dzieci górali, zadzierała nosa. Brzydziła się kurami. Kiedy zobaczyła, że dziobią na brudnym podwórzu, przestała jeść jajka - mówiła jedna z jej koleżanek ze szkoły w materiale dla BBC.
Utalentowana niania
Vivian, gdy dorosła, przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Zatrudniła się w fabryce, ale to nie była praca dla niej. Nie miała czasu na to, by spacerować i robić zdjęcia, a właśnie to było jej największą pasją. Doszła do wniosku, że jedynym zajęciem, które zagwarantuje jej mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, będzie niańczenie dzieci.
Wiedziała, że najlepiej będzie zatrudnić się u bogatszych rodzin, bo to tak jak awansować na drabinie społecznej. W 1956 roku zamieszkała z żydowską rodziną Gensburgów. U nich czuła się wreszcie swobodnie. Kiedy ich opuści, już nigdy nikt nie zaproponuje jej takich warunków. Tu mogła wywoływać swoje zdjęcia, miała prywatny pokój z łazienką, nikt też nie zwracał uwagi, że jpudła z jej szpargałami zaczęły formować się w tunele. Maier była bowiem chorobliwą zbieraczką. Nie wyrzucała absolutnie nic. Jej byli wychowankowie w filmie "Szukając Vivian Maier" opowiadają, że zatrzymywała wszystkie zdjęcia, wycinki z gazet, rachunki. - To było tak bardzo dziwne. Wszedłem na jej strych może ze trzy razy w czasie, gdy była moją nianią i stosy gazet, które tam się piętrzyły, były większe ode mnie. To było jak wejście w inny świat - mówił po latach Joe Matthews, którym się opiekowała.
Kosmitka, podglądaczka
- Myślę, że ona tak naprawdę to nie lubiła dzieci. Lubiła obrazki. Kiedy coś zobaczyła, chciała to uchwycić na zdjęciu. Tak jak zbierała gazety, tak kolekcjonowała kadry. Mojego brata zawsze traktowała lepiej, bo był ułożony i nie przeszkadzał jej. Ona tylko chciała robić zdjęcia, my byliśmy "tylko" obowiązkiem - wspomina Matthews.
Maier spędzała czas tylko z malcami. Nie miała przyjaciół ani krewnych. Rodziców też wymazała ze swojego życiorysu i to dosłownie, bo w paszporcie kazała wpisać, że nie żyją. Jej życie prywatne to fotografowanie. A to doprowadziła do perfekcji.
Była mistrzynią zatrzymywania codziennego życia w kadrach. Mogła wejść do luksusowego sklepu i podglądać pracę sprzedawczyń i nikt nie zwróciłby jej uwagi. W biednych dzielnicach Chicago też nikt nie miał nic przeciwko, by robiła zdjęcia. Postawną kobietę o niezbyt kobiecych kształtach traktowano jak swoją.
Ona sama unikała tylko kontaktu cielesnego z mężczyznami. Podobno, kiedy któregoś dnia sąsiad chciał jej pomóc na klatce schodowej, uderzyła go w twarz. - Musiała mieć jakąś traumę. Może ktoś ją molestował, nie wiem. Ale musiała zostać jakoś skrzywdzona przez mężczyznę. Inaczej nie reagowałaby tak gwałtownie - sugeruje jedna z bohaterek "Szukając Vivian Maier".
Czarownica
- Czasem, kiedy widziałem, jak pędzi na swoim motorowerze, z rozwianymi połami płaszcza i z aparatem obijającym się o brzuch, wyobrażałem sobie, że jest moją osobistą czarownicą - wspominają Gensburgowie.
W 1972 roku musi opuścić swoich wychowanków. Zaszywa się w niewielkiej kawalerce z dala od ludzi. Cały czas obsesyjnie podejrzewa, że ktoś ją śledzi i chce zrobić jej krzywdę. Wreszcie w latach 80. przestaje fotografować. W 2008 roku upada niefortunnie na lodzie i zostaje przewieziona do szpitala. Uraz głowy jest na tyle poważny, że już go nie opuści. Umiera samotnie 21 kwietnia 2009 roku.
- Cóż, przypuszczam, że nic nie trwa wiecznie. Trzeba zrobić miejsce dla innych. To jak wielkie koło. Wsiadasz i jedziesz do końca. Potem ktoś inny ma taką samą szansę. Tak toczy się życie - mówiła Vivian.