Seks w kinie PRL. Nagie kobiety i mężczyźni w pancerzach
Polska ludowa – choć oparta o ideały Rewolucji, była pod wieloma względami niezwykle powściągliwa. Jeśli chodzi o pokazywanie erotyki w filmie – widzieliśmy jej mało, ale na dokładkę to, co dostawaliśmy, skierowane było tylko na jeden rodzaj fantazji, do tego męskiej: fantazję o erotycznym turyście.
01.02.2019 | aktual.: 10.03.2019 17:31
Niektórzy twierdzą, że to niezwykle pamiętna scena z filmu, którego nikt nie pamięta. Nie mogę się z tym zgodzić. Widok krasnala Ola (Jacek Chmielnik) wspinającego się po boskich krągłościach Ali (Kasia Figura), to zaledwie niezapomniana scena z pamiętnego filmu. Przypomnijmy: w filmie Juliusza Machulskiego o krasnoludkach, żyją one w swoim świecie, marzą jednak o przejściu do Kingsajzu, czyli do Polski Ludowej. Jednym z takich uciekinierów jest Olo, który pewnego dnia budzi się w domu pełnowymiarowej Ali – Kasi Figury.
Krasnoludek jak seksturysta
Obudziwszy się w jej pantoflu, wspina się po opuszczonym kocu, a potem po nagiej postaci. Przemierza jej wzgórki i doliny. Figura gra, jak na seksbombę przystało. Lekko się rozbudza, delikatny uśmieszek podniecenia wygina jej wargi, oddech przyspiesza. "Musimy coś zrobić, żebyś znowu był king size", szepcze.
Ten rodzaj spojrzenia na kobiece ciało jest charakterystyczny dla polskiego kina lat 80. i szerzej – dla tego, jak w PRL-u pokazywano erotykę. Filmowa Ala, grana przez Figurę, jest przede wszystkim kociakiem. Wobec jej seksu i seksualności portretowany mężczyzna przybiera rolę obserwatora. Turysty, jak krasnoludek Olo, który zwiedza ciało swojej partnerki.
Połowa lat 80. to nie tylko Kingsajz, ale i – nieznacznie wcześniejsza – komedia Och, Karol!, reklamowana jako... film erotyczny (do tej pory w takiej kategorii figuruje w serwisie Filmweb). Tytułowy Karol jest kobieciarzem, flirtującym na raz z kilkoma kobietami. Nie może się oprzeć żadnej – mimo ich rozmaitych oczekiwań – bo "to tak zabawnie dzielić grzech na pół".
Typowa scena: Karol po pracy umawia się z dziewczyną. Spóźnia się (jest 13 po czwartej) i obiecuje, że "jakoś nadrobimy te 13 minut". Irenka odrywa się od pracy (nad papierami siedzi w peniuarku). Karol zdejmuje jej okulary i kładzie się obok niej na łóżku, które jeszcze przed chwilą służyło za biurko. Teraz kamera pokazuje już tylko damskie nogi (gorączkowo zrzucające cielistego koloru majtki) oraz damskie dłonie, głaszczące po karku wijące się na niej męskie ciało.
Orgazm delikatnie tylko zasugerowany jest przyspieszonym oddechem i wyrazem twarzy łagodzącym napięcie rysów. Irenka patrzy prosto w kamerę – w oczy widza. Nawiązuje z nami kontakt, wyzywająco, rzeczywiście jak aktorka w filmie porno: to jej ciało jest w centrum uwagi, a aktor często pozbawiony jest twarzy. W następnej scenie jesteśmy już wieczorem w mieszkaniu Karola, którego próbuje uwodzić jego własna żona.
ZOBACZ TEŻ: Dwa wcielenia kobieciarza
Karol jest znudzonym, zblazowanym chłopcem. Choć wygląda doroślej niż jego rówieśnicy dzisiaj, w środku jest po prostu dzieciakiem, który potrzebuje z kobiet robić sobie zabawki. To oczywiście nie jest konieczny wątek. Czasem mężczyzna jest zupełnie poważnie uwikłany w miłość, jak Łukasz Niepołomski (Jerzy Zelnik) w "Dziejach grzechu". Reżyser filmu Walerian Borowczyk uważany jest za jednego z najwybitniejszych europejskich reżyserów kina erotycznego, ale myliłby się ten, kto oczekiwałby w związku z tym po "Dziejach grzechu" obrazów dosłownie rozumianego grzechu.
Dłoń zza kadru
Zakochana w Łukaszu Ewa Pobratyńska (Grażyna Długołęcka) szaleje z miłości i tęsknoty, nie chce być – i nie jest – traktowana jako kociak, zabawka, pozycja "do zaliczenia". A jednak jej rola też jest rolą bierną. Zgubiwszy swojego ukochanego, nie wie, jak go szukać. Jeśli zaczyna, to dzięki innemu mężczyźnie, który daje jej pieniądze i wskazówki. Jeśli uprawia seks z Łukaszem, to tak, jak on jej wskazuje (polecając tylko palcem, którą pozycję z książki chce przećwiczyć na łóżku). Jeśli uprawia seks nie z Łukaszem, to robi to przez Łukasza, do Łukasza uczuciami targana.
Tego rodzaju relacje też mają w sobie coś ze "zwiedzania": każdy turysta, wyruszając czy to do kurortu, czy na safari, myśli przede wszystkim o swoim bezpieczeństwie. Ważne jest dla niego, by doświadczyć czegoś autentycznego, ale samemu nie narażając się na szwank. Podobnie w kinie PRL mężczyźni podchodzą do kobiet: sami są bezpieczni, zdystansowani, sprawują nad nimi władzę lub bawią się nimi, czasem zwiedzają je dosłownie – jak Olo w "Kingsajzie".
W "Kronice wypadków miłosnych", filmie Andrzeja Wajdy z 1985 roku, Cecylia i Olimpia (Joanna Szczepkowska i Gabriela Kownacka), marzą rozciągnięte na trawie w towarzystwie dwóch chłopaków. Kiedy rozmawiają, popijając drinki, jakaś anonimowa męska dłoń dotyka piersi Olimpii. Bezpiecznie, bo spoza kadru – znów nie widzimy mężczyzny, widzimy roznegliżowaną kobietę jako obiekt erotyczny.
Cała scena wyraźnie nawiązuje do Śniadania na trawie Maneta – nie tylko upozowaniem ciał i atmosferą pikniku, lecz także tym, ze i tam mężczyźni są pod krawatem, a kobiety w negliżu. To wyraźne nawiązanie to również rodzaj zabezpieczenia, kostiumu.
Bo takie to już były te nasze "czasy słusznie minione". To, co ludzkie, usiłowały zasłaniać, chronić ludzi przed nimi samymi. Erotyczne zabawki sprzedawać jako "przyrządy do masażu", a erotyczne obrazki dawać ludziom w "przyzwoitym" opakowaniu. Szczęście, że oprócz przyzwoitości, opakowanie to niosło ze sobą walor dobrego kina.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl