Blisko ludziSłowenia chce wrócić do normalności. "Choć Słoweńcy krytykują rząd, robią to w domowym zaciszu"

Słowenia chce wrócić do normalności. "Choć Słoweńcy krytykują rząd, robią to w domowym zaciszu"

Już przed świętami rząd Słowenii zapowiedział rozluźnienie części obostrzeń wprowadzonych ze względu na epidemię koronawirusa. – Optymistycznie patrzymy w przyszłość, licząc, że już wkrótce wrócimy do normalności, a jak na razie wszystko na to wskazuje – mówi Liliana Wiadrowska, Polka mieszkająca w Słowenii. W rozmowie z WP Kobieta opowiedziała o tym, jak wygląda tam życie w dobie koronawirusa.

Słowenia chce wrócić do normalności. "Choć Słoweńcy krytykują rząd, robią to w domowym zaciszu"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

Pierwszy potwierdzony przypadek koronawirusa odnotowano w Słowenii 4 marca, dokładnie wtedy, kiedy i w Polsce. Był to mężczyzna, który wrócił z Włoch, już wtedy uznawanych za europejskie epicentrum pandemii. Teraz Słowenia powoli szykuje się na powrót do normalności, a krzywa zachorowań stopniowo się spłaszcza. – Słoweńcy, przerażeni sytuacją u sąsiadów, zaczęli dmuchać na zimne, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do powtórzenia włoskiego scenariusza – mówi Liliana Wiadrowska, Polka od czterech lat mieszkająca w Mariborze.

Koronawirus w Słowenii

– Uważam, że paradoksalnie to, że jesteśmy tak blisko epicentrum epidemii, zadziałało na naszą korzyść. Uzmysłowiło ludziom, że skoro zagrożenie jest tak blisko, jest tak realne – to trzeba sobie wziąć do serca zalecenia władzy i samemu robić wszystko, by zdusić epidemię w zarodku – dodaje Liliana w rozmowie z WP Kobieta.

Od 4 marca do 15 kwietnia w Słowenii odnotowano 1248 potwierdzonych przypadków zachorowań na COVID-19. – Przed świętami liczba przypadków zaczęła z każdym dniem spadać, co nastawiło nas bardzo optymistycznie. Nie chcemy jednak zapeszać, więc staramy się nie cieszyć za wcześnie – zaznacza.

Jak mówi Liliana, stosunkowo mała liczba zakażeń koronawirusem wynika przede wszystkim z surowych obostrzeń, jakie wprowadzono, ale i podejścia Słoweńców, którzy od początku potraktowali sprawę bardzo poważnie. – Oczywiście, Słowenia jest małym krajem i ktoś może powiedzieć, że to właśnie z tego wynika mała liczba zachorowań. W rzeczywistości jednak uważamy, że jest to efekt błyskawicznie wprowadzonych obostrzeń i dyscypliny Słoweńców – twierdzi.

W Słowenii już w styczniu w kościołach zrezygnowano z przekazywania sobie "znaku pokoju", co było pierwszą zauważalną zmianą w sposobie zachowania obywateli. – To bardzo ważny element nabożeństwa dla Słoweńców, którzy są z natury bardzo serdeczni. Nierzadko niemal wypadają z ławki, chcąc dosięgnąć kolejnej osoby, by uścisnąć jej dłoń. Brak tego elementu stał się więc naprawdę odczuwalny i był pierwszym zwiastunem zbliżającej się epidemii.

Zamknięte kościoły

Kościoły zresztą zdecydowały się na radykalny krok i już na początku marca część parafii zupełnie zamknięto, a wkrótce dołączyły do nich pozostałe. – Zdecydowano się całkowicie zamknąć wszystkie kościoły, na pewien czas rezygnując z nabożeństw. Pewnej niedzieli podczas spaceru zorientowałam się, że czegoś brakuje... Okazało się, że tego dnia nie zabił w mieście żaden kościelny dzwon. Przedziwne uczucie, którego nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Zupełna cisza – opowiada Liliana, która życie w Słowenii opisuje także w social mediach, gdzie działa pod pseudonimem "Polka na Bałkanach". – Wkrótce znów zaczęliśmy słyszeć dzwony. Z tym że teraz nawołują one do nabożeństw online – dodaje.

Z zaskoczeniem spotkała się też decyzja o odwołaniu Mistrzostw Świata w lotach w Planicy. – Czekaliśmy na to wydarzenie, a sytuacja na tamten moment nie wydawała się jeszcze tak poważna, dlatego decyzja o odwołaniu mistrzostw, jeszcze przed wprowadzeniem stanu epidemii, wielu z nas naprawdę zaskoczyła. W tym roku obiecałam sobie, że nie zabraknie mnie na tym wydarzeniu, a jak się okazało, zabrakło samej imprezy. Wiemy jednak, że była to dobra decyzja – wspomina Liliana.

Stan epidemii w Słowenii ogłoszono 16 marca, już po zamknięciu granic z Włochami, wprowadzając tym samym kolejne, surowe obostrzenia. – Zamknięto szkoły, centra handlowe, punkty usługowe. Czynne pozostały jedynie sklepy spożywcze i apteki. Nie zrobiono wyjątków dla marketów budowlanych, więc Słoweńcy nie mogą, tak jak Polacy, wykorzystać czasu kwarantanny na remonty – mówi Wiadrowska.

Rządowe obostrzenia miały zatrzymać Słoweńców w domach i jak najbardziej ograniczyć ich przemieszczanie się. Z tego powodu zdecydowano się także wstrzymać transport publiczny. – Proszę to sobie wyobrazić: w jednym dniu zostaje zatrzymany cały transport miejski i międzymiastowy. Nie kursuje żaden pociąg, autobus, na autostradach nie ma prawie żadnych samochodów, gdyż zabronione jest opuszczanie miejsc zamieszkania – opisuje blogerka.

I jak podkreśla, to właśnie ten zakaz wzbudza najwięcej kontrowersji. – Nie możemy przemieszczać się pomiędzy gminami, które w Słowenii są naprawdę bardzo małe, jest to więc mocno uciążliwe. Bardzo rzadko znajdują się osoby, które chcą oferować prywatne przejazdy, jeśli jednak się na to decydują, spotykają się z krytyką ze strony społeczeństwa. Bo Słoweńcy, choć krytykują rządzących, robią to w domowym zaciszu, dla dobra ogółu stosując się do odgórnych zaleceń – opowiada.

Pustki w sklepach

Rząd nie zdecydował się jednak na zamknięcie parków czy lasów. – Wciąż możemy chodzić na spacery, oczywiście z zachowaniem odpowiedniej odległości. Są też zalecenia, by nie korzystać z ławek i nie oddalać się od miejsca zamieszkania. Mimo że wiele osób korzysta z tego przywileju, Słoweńcy starają się jednak jak najwięcej czasu spędzać w domach, a ulice świecą pustkami – relacjonuje Liliana.

Pustkami świecą także sklepy, i to nie ze względu na brak produktów. – Przed ogłoszeniem stanu epidemii ludzie tłumnie wyruszyli do sklepów po zapasy. Sytuacja jednak błyskawicznie się uspokoiła, a ludzie zgodnie z zaleceniami zamknęli się w domach. Teraz w sklepach nie brakuje towarów, jak się początkowo obawiano, a klientów, którzy starają się robić zakupy jak najrzadziej – tłumaczy.

Wynika to także z tego, że sklepy stały się swego rodzaju "punktem krytycznym", w którym jest największe prawdopodobieństwo zakażenia. – Sklepy wprowadziły więc wiele restrykcji. Tak jak i w Polsce ograniczono liczbę klientów, która może przebywać w środku, są to trzy osoby na kasę. Z kolei wózek wydaje ochroniarz, który pilnuje, byśmy wcześniej założyli rękawiczki, a także zasłonili nos i usta. Jeśli tego nie zrobimy, nie wpuści nas do środka. Po zakupach oddajemy mu wózek, który on dokładnie dezynfekuje. Ludzie starają się stosować do tych zasad z troski o dobro ogółu – opisuje.

Rozluźnianie restrykcji

Bo, jak przyznaje Liliana, Słoweńcy się boją. – Starają się podchodzić do wszystkiego ze spokojem, mimo wszystko zachowując pozytywne usposobienie. Słowenia jest częścią byłej Jugosławii i jak tutaj żartują – "były i większe problemy, których również nie rozwiązali". Nie ukrywają jednak, że się boją. Najbardziej tego, że czeka nas podobny los, co sąsiadujące Włochy, dlatego przestrzegają zaleceń rządu, mimo że nie ze wszystkim się zgadzają. Każdy z nas z utęsknieniem czeka na powrót do normalności, ale też obawia się drugiej fali epidemii – wyjaśnia.

Już przed świętami rząd zapowiedział powolne łagodzenie restrykcji. – Od 15 kwietnia do pracy powrócili pracownicy serwisów samochodowych. Planowano też otworzyć sklepy z materiałami budowlanymi i niektóre z punktów usługowych. Ostatecznie jednak rząd zdecydował się z tym wstrzymać.

Jak tłumaczy, rząd, zanim podejmie ostateczne decyzje, zwołuje konferencje prasowe, które transmitowane są w telewizji. – Podczas nich omawiane są potencjalne rozwiązania i wysuwane hipotezy. Ostateczne decyzje podejmowane są dopiero po sprawdzeniu reakcji społeczeństwa – relacjonuje Liliana.

– Dziś nasze nastroje są zdecydowanie lepsze niż były na początku epidemii. Optymistycznie patrzymy w przyszłość, licząc, że już wkrótce wrócimy do normalności, a jak na razie wszystko na to wskazuje – dodaje.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (189)