Ślub w czasach koronawirusa trwa 7 minut. Adrianna i jej mąż powiedzieli sobie "tak" w maseczkach
4 kwietnia Adrianna Żyta i jej mąż zjawili się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Olsztynie i powiedzieli sobie "tak". Bardziej kameralnego ślubu nie mogli sobie wymarzyć. Tylko oni, świadkowie i kierowniczka urzędu. W rozmowie z WP Kobieta Adrianna opowiedziała o tym, jak to jest wyjść za mąż w czasach koronawirusa.
12.04.2020 | aktual.: 12.04.2020 11:02
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Nieczęsto nowożeńcy wychodzą z Urzędu Stanu Cywilnego w maseczkach. Opublikowałaś zdjęcie z waszego ślubu w mediach społecznościowych. Z jakim odzewem się spotkało?
Adrianna Żyta, panna młoda: Napisało do mnie kilka osób. To były pojedyncze wiadomości w stylu: "Jak ci nie wstyd? Narażasz nas wszystkich. Wszyscy siedzą w domu, a ty wychodzisz". Przyznałam się do tego ślubu w dwóch miejscach w sieci. Pierwsze to Facebook, gdzie każdy komentuje pod swoim nazwiskiem i tam odbiór był pozytywny. Natomiast przed ślubem udzielałam się na jednym z forów internetowych w sprawach związanych z organizacją ceremonii w tych trudnych czasach i gdy tam się pochwaliłam, kilka dziewczyn mnie skrytykowało. Zgaduję, że to przez złudzenie anonimowości.
Dlaczego zależało wam, żeby ślub odbył się właśnie teraz?
W Olsztynie jest duży problem z terminami. Pierwszy raz byliśmy w Urzędzie Stanu Cywilnego w sierpniu 2019 r. i wtedy dowiedzieliśmy się, że do końca roku nie ma szans na ślub. Potem spróbowaliśmy jeszcze raz pod koniec listopada. Wyznaczono nam datę na 4 kwietnia 2020 r. Baliśmy się zmienić termin, bo nie wiedzieliśmy, jak długo obecna sytuacja może potrwać. Było ryzyko, że dużo osób skorzysta z pokusy przełożenia ceremonii i jeszcze trudniej będzie wyznaczyć kolejny termin.
Drugi argument: Sytuacja jest bardzo trudna, są większe szanse trafienia do szpitala. Przed ślubem byliśmy traktowani jak kompletnie obce dla siebie osoby wobec prawa i gdyby coś się stało, partner nie mógłby mieć wglądu w moją dokumentację medyczną. To też było jednym z argumentów, dlaczego nie chcieliśmy przekładać.
Pierwotnie planowaliście wesele?
Nigdy nie planowaliśmy wesela. Mieliśmy zrobić skromny, rodzinny obiad dla 30 osób i imprezę w lokalu dla kilkudziesięciu znajomych. Nie rezygnujemy z tego całkiem. Po prostu zrealizujemy nasze plany, gdy sytuacja się uspokoi.
Kiedy zorientowaliście się, że legną w gruzach?
Tak naprawdę to było jakieś 2 - 3 tygodnie przed ślubem. Szczerze mówiąc, to nie spodziewaliśmy się aż tak ostrej reakcji ze strony naszego rządu. Obserwowaliśmy, co się dzieje w Niemczech, we Włoszech. Tam tak naprawdę poczekali na zamknięcie wszystkiego, kiedy już naprawdę było dużo przypadków. Mieliśmy nadzieję, że może do tego kwietnia damy radę. Potem docierały do nas kolejne wiadomości: tu zamknięcie szkół, tu ograniczenia do 5 osób, tu zamykają restauracje. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że nie będzie tak łatwo.
Zobacz także
Goście nie byli rozczarowani?
To było tak, że w sumie wszyscy bardzo nam współczuli i nas wspierali. Wiedzieli, jaka jest sytuacja. Ze znajomymi póki co nie rozmawialiśmy, bo mieliśmy stronę wydarzenia na Facebooku i tam opublikowaliśmy informację o odwołaniu imprezy. Do rodziny dzwoniliśmy z informacją, że spotkamy się później, żeby nie przyjeżdżali, bo i tak nie będziemy mogli ich wpuścić. Nikt nie miał z tym większego problemu.
Nie zdziwiło ich to, że nie przełożyliście ceremonii?
Rodzina męża była trochę bardziej sceptyczna. Myśleli, że może nie chcemy mieć ich w ogóle na ślubie. Wytłumaczyliśmy im, że to zupełnie nie o to chodzi, że po prostu bardzo nam zależy, żeby już sformalizować związek. Ze strony mojej rodziny nie było żadnych problemów.
Urząd Stanu Cywilnego dał wam jakieś specjalne wytyczne? Musieliście się specjalnie przygotować?
Nie ma jednych dokładnych wytycznych dla urzędów, więc jest to pozostawione interpretacji poszczególnych placówek. U nas byliśmy tylko my i świadkowie, nikogo więcej. Wykorzystaliśmy to, co można było zrobić. Zadzwoniliśmy wcześniej jeszcze się upewnić, czy na pewno nasz ślub się odbędzie, a urząd dzień przed ślubem skontaktował się z nami, żeby to potwierdzić. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy go nie odwołają.
Jak wyglądała ceremonia?
Wszystko odbyło się bardzo szybko, bo najbardziej czasochłonne są zwykle rytuały związane z rodziną tj. gratulacje, rozmowy itd. W tym przypadku tego nie było. Czekaliśmy przed urzędem. Do środka zaprosił nas ochroniarz i powiedział, gdzie mamy się udać. Później przejęła nas kierowniczka urzędu. Poprosiła, żebyśmy położyli na stoliku dowody. Wszystko odbyło się bezdotykowo. Zobaczyła, że my to my, a następnie wypełniliśmy wniosek, żeby wysłali nam akt ślubu. Obecnie obsługują petentów jedynie przez internet. To było tak naprawdę tyle, bo już potem nas zaprosiła, udzieliła nam ślubu, podpisaliśmy się, wszystko w odpowiednich odległościach od siebie. Trwało to jakieś 7 minut.
Mówisz o odległościach, czyli w trakcie ceremonii też musieliście być 2 metry od siebie?
My mieliśmy krzesła koło siebie. Świadkowie byli 2 metry od nas. Za stołem, na podwyższeniu była pani kierowniczka. Ją dzieliła od nas największa odległość.
Widziałam na zdjęciu, że włożyliście maseczki. Takie było zalecenie?
Ja byłam w maseczce, mąż zdjął. Pytałam w urzędzie, czy jest to wymagane, ale powiedzieli, że ze względu na to, że oni nie mogą nam zapewnić tych środków, to nie mogą też tego wymagać. Jest problem z dostaniem maseczek. Sama o to zadbałam, bo bałam się, że rozsiewam i kogoś zarażę.
Świadkowie nie bali się wam towarzyszyć?
Moją świadkową była moja siostra. Mieszka na tym samym osiedlu, więc uznałyśmy, że i tak mamy kontakt z tymi samymi patogenami. Chodzimy do tych samych sklepów, macamy te same klamki itd. Natomiast mąż musiał zmienić swojego świadka. Miał nim być kuzyn z Poznania, ale tak naprawdę to my się bardziej baliśmy. On uznał, że mógłby spokojnie przyjechać, ale to duże ryzyko. Tym bardziej, że wtedy już rekomendowano, żeby się nie przemieszczać. Ostatecznie świadkiem męża został kolega z pracy.
Ślub to wielkie wydarzenie w życiu każdej pary. Nie było ci smutno, że bliscy nie mogą tego dnia ci towarzyszyć?
Później uznaliśmy, że trzeba bardzo uważać, czego sobie człowiek życzy. Zawsze rozmawialiśmy o kameralnym ślubie, bez wesela na 200 osób. No i był szalenie kameralny. Szczerze mówiąc, ciężko wyobrazić sobie, żeby wydarzyło się to z mniejszą liczbą osób. Nie zależało nam na wielkiej celebracji tego dnia. Ślub był dla nas. Chcieliśmy po prostu być ze sobą, również na papierze.
A co myślisz o komentarzach, że kogoś naraziliście biorąc ślub?
Myślę, że bardzo łatwo jest ocenić kogoś z własnego domu. Równie dobrze mogłabym teraz wyjrzeć za okno i zobaczyć, że jakiś pan chodzi z plecakiem i też bym mogła powiedzieć, że kogoś zaraża. Byliśmy bardzo ostrożni i wiem, że dopilnowaliśmy wszystkiego, czego mogliśmy dopilnować, żeby nikogo nie zarazić.