Spędzili razem ponad 50 lat. Zdradzają, na czym polega ich sekret
Być razem przez pół wieku to nie lada wyczyn. A być razem tak długo w zgodzie i miłości to osiągnięcie godne Nobla. Barbara i Jerzy z Radomia pokazują, że w dobie rozwodów można zbudować trwały, harmonijny związek. Nawet jeśli jest się od siebie tak różnym, jak ogień i woda.
11.10.2019 | aktual.: 19.01.2022 09:49
Ok. 14 lat – mniej więcej tyle, według GUS-u, przeciętnie trwa polskie małżeństwo. Liczba zawieranych ślubów spada rokrocznie. Polacy rozwodzą się z różnych powodów. Przyczyną rozpadu związku małżeńskiego bywa: niedochowanie wierności, niezgodność charakterów, niedopasowanie seksualne, trudności finansowe i związane z tym nieporozumienia, naganny stosunek do członków rodziny, nadużywanie alkoholu czy dłuższa nieobecność jednego z partnerów.
To wszystko obce jest Barbarze i Jerzemu, którzy w 2016 roku odebrali medal za długoletnie pożycie małżeńskie – państwowe odznaczenie dla osób, które w związku małżeńskim przeżyły 50 lat. Jak podaje Wikipedia, łącznie do 1992 r. przyznano 445 070 Medali za Długoletnie Pożycie Małżeńskie, a w latach 1992-2009 dalszych 772 044.
Przeciwieństwa się przyciągają
Poznali się w 1963 roku w pracy. Oboje zatrudnieni byli w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Radomiu. Dzień, kiedy spotkali się po raz pierwszy, pamiętają do dziś. – Mieszkałam na terenie zakładu i wychodziłam do modystki kupić sobie kapelusz. Z Jurkiem minęłam się na schodach. Wybierał się na imieniny naszego wspólnego znajomego Janusza – wspomina Barbara.
Pozornie w ogóle do siebie nie pasowali. Ona – wysoka, elegancka kobieta, spokojna i taktowna. On – energiczny, wesoły, z głową pełną pomysłów i masą zainteresowań. Nie połączyła ich wspólna pasja, ale było coś, co ich do siebie przyciągnęło. – Koleżanki w pracy szybko się zorientowały, że coś się między nami kroi. Zajmowałam się księgowością i kiedy Jurek do mnie dzwonił pod byle pretekstem, cała się czerwieniłam – opowiada Barbara. – Na pierwszą randkę przyjechał po mnie Citroënem BL-11. Wystroił się w skórzany płaszcz.
Jerzy nigdy nie mógł wysiedzieć w miejscu. Na kolejne randki zabierał Barbarę "Osą" – słynnym skuterem. Później, już w małżeństwie, przemieszczali się Trabantem.
Ślub wzięli w 1965 roku w radomskiej katedrze. W następnym roku urodził im się syn Jacek, a po kolejnych siedmiu latach – Rafał. Nie były to łatwe czasy dla Polaków. Towary reglamentowane, w sklepach pustki, trzeba było się mocno nakombinować, żeby cokolwiek zdobyć. – Nawet z mlekiem dla noworodków był problem – wspomina Barbara.
Sposób na żonę
Oboje pracowali zawodowo, dlatego w opiece nad dziećmi pomagali im krewni. – Zaczynaliśmy pracę punkt siódma i o spóźnieniu nie mogło być mowy, bo każdy odbijał kartę. A wtedy pracowało się również w soboty. Kiedy urodził się Rafał, zawoziliśmy go skoro świt do babci na drugi koniec miasta i gnaliśmy do zakładu – mówi Jurek. Razem. Zawsze, przez pół wieku, byli razem. Może właśnie to okazało się kluczem do sukcesu?
Barbara i Jerzy przytakują. Choć są razem od ponad 50 lat, dzień w dzień, nie czują sobą przesytu. – Wydaje mi się, że znalazłem na Barbarę sposób. Ona łatwo ulega emocjom, lubi wyolbrzymiać. A ja mam naturę optymisty i często nie biorę jej słów na serio – wyznaje Jurek.
Chociaż w ich domu panował raczej tradycyjny model rodziny – Barbara zajmowała się gotowaniem, sprzątaniem, dbaniem o ciepło domowego ogniska, a Jurek brał na siebie drobne prace domowe, robił remonty itp. – to jednocześnie z niczego nie robił problemu i gdy trzeba było pomóc żonie, to pomagał. – Ugotować? Żaden problem. Zszyć coś, przerobić, zacerować? To mój konik – śmieje się Jerzy.
W życiu nie było u nich fachowca. – To były takie czasy, że mężczyzna musiał znać się na wszystkim i Jurek faktycznie się znał – opowiada Barbara.
By dobrze czuć się w swoim towarzystwie
Ich małżeństwo bardzo scaliły dzieci. W wychowanie synów zaangażowali się na sto procent. Barbara to typowa matka-Polka, która zawsze dbała o to, by maluchy były nakarmione i miały na głowie czapeczkę. Natomiast Jerzy odkrywał przed synami świat kawałek po kawałku.
– W każdą niedzielę zabierałem chłopców do lasu, gdzie wędrowaliśmy albo piekliśmy kiełbaski. Co roku wyjeżdżaliśmy nad morze lub w góry. Lubiliśmy spać pod namiotem. Kiedy tylko mogliśmy, spędzaliśmy czas na łonie natury, gdzie gotowaliśmy obiad na przenośnej kuchence. Mamy z tego okresu piękne wspomnienia. Dziś nasi synowie też chętnie podróżują ze swoimi dziećmi i to jest bardzo wzruszające – mówi Jerzy. Mają znakomity kontakt z wnukami.
Co jeszcze zadecydowało o tym, że przeżyli w zgodzie tyle lat? Oboje twierdzą, że podstawą udanego małżeństwa jest kompromis. – Gdy obserwuję młodsze pokolenia, odnoszę wrażenie, że często każda strona chce postawić na swoim. Nie potrafią iść na ustępstwa. A małżeństwo to związek dwóch zupełnie różnych osób. Żeby mogły się ze sobą dogadać, muszą nauczyć się trudnej sztuki kompromisu. Czasem też ktoś musi być mądrzejszy i ustąpić – twierdzi Jerzy.
Nigdy nie było między nimi zdrad, zresztą, jak zauważa Barbara, ciągle byli razem, więc byłoby to raczej trudne. W ich domu nie było też problemu alkoholowego, który potrafi zniszczyć rodzinę. Ani ciężkich chorób, które mogłyby negatywnie wpłynąć na atmosferę. Oczywiście bywały między nimi gorsze chwile – trudno ich uniknąć, jeśli spędziło się z kimś całe życie – jednak nikt nigdy nie myślał o rozwodzie.
Mogłoby się wydawać, że w związkach, w których para jest tak blisko, można zmęczyć się partnerem, ale Barbara i Jerzy twierdzą, że każde z nich zachowało niezależność. – Ja miałam swoje zainteresowania, a Jurek swoje. Nie zrezygnowaliśmy z nich – przyznaje Barbara. – Myślę, że to jest bardzo ważne, żeby mieć pasję i również, żeby sobie ufać – dodaje Jerzy.
Dla współczesnych małżeństw nasi bohaterowie nie mają jednej uniwersalnej rady. Jak każdy, sprzeczają się od czasu do czasu, ale równie szybko się godzą. – Niczego nie robimy na pokaz. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i po prostu się ze sobą dogadujemy – sumuje Jerzy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl