Najgorsze są niepracujące młode matki. "Miałam nieprzyjemną sytuację"
- Brud był obrzydliwy, a w nim pająki. Pani była bardzo roszczeniowa. Kiedy powiedziałam jej, że niektórych rzeczy nie pozbędziemy się przy pierwszym podejściu, odpowiedziała, że na pewno możemy, ale nie jestem pewnie kompetentną osobą - opowiada WP Joanna, która zajmuje się sprzątaniem.
29.11.2024 | aktual.: 29.11.2024 08:59
Koniec listopada i początek grudnia to czas, kiedy większość osób zabiera się za świąteczne porządki. Dla części z nas niewystarczające jest przetarcie kurzu ścierką czy odkurzenie powierzchni domu. Niektórzy decydują się na wynajęcie pomocy.
- Sprzątam domy od 10 lat. Mam wrażenie, że widziałam już wszystko - mówi WP Stefania Adamus.
"Chodzi o to, żeby 'pokazać się' przed rodziną"
Zaznacza, że okres przedświąteczny jest jednocześnie jej ulubionym, ale i znienawidzonym. To właśnie wtedy ma najwięcej zleceń i natrafia na widoki, które nie dla każdego są przyjemne.
- Nie powiedziałabym, że porządek zależy od wielkości mieszkania czy domu. Raczej od osób, które w nich mieszkają. Są osoby, które potrafią utrzymać porządek w ogromnym domu, a są też takie, które całkowicie "zapuszczą" małe mieszkanie. Przed świętami pracuję w jednych, jak i w drugich - opowiada.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie zlecenia trafiają się najczęściej przed świętami Bożego Narodzenia?
- Nie są to gruntowne porządki. Skupiam się przede wszystkim na czystości okien, podłóg, mebli. Rzadko kiedy ktoś prosi o to, żebym zrobiła porządek np. w garderobie. To nie ten czas. Tu chodzi o to, żeby "pokazać się" przed rodziną. Pokazać, że potrafimy zadbać o dom, że mamy czysto. Żeby podziwiali ten porządek - dodaje.
Test białej rękawiczki
- W połowie listopada miałam już ostatnie wolne terminy na sprzątanie. Jeżeli ktoś chciałby zapisać się w grudniu, nie znalazłabym żadnego miejsca. Przed świętami obowiązuje zasada "kto pierwszy, ten lepszy". Choć czasem trafiam na takich klientów, którzy dadzą mi popalić - ujawnia Stefania Adamus.
O jakich klientów dokładnie jej chodzi?
- Numerem jeden są ci, którzy wynajmują kogoś do sprzątania, a później traktują go z góry. W zeszłym roku sprzątałam przed świętami u pewnej pani, która obserwowała przez kilka godzin moją pracę. Na koniec zrobiła mi "test białej rękawiczki". Nałożyła białą rękawiczkę i sprawdzała, czy na meblach nie ma kurzu - wspomina.
- Na drugim miejscu stawiam osoby, które chcą, żeby ktoś im posprzątał, ale po "taniości", szczególnie przed świętami. Za posprzątanie całego domu chcą zapłacić np. 100 zł. Moje stawki i tak nie są wysokie. Za duży dom biorę 300 zł. Dla kogoś, kto taki posiada, nie jest to raczej wielka kwota - stwierdza.
Trzecia grupa to osoby, które mają "wyjątkowy nieporządek". Stefania nie chce jednak do końca ujawnić, z czym najgorszym miała do czynienia.
- Ludzie mają różne sytuacje życiowe, zawsze staram się to zrozumieć. Dlatego też nie oceniam. Mogę jednak powiedzieć, że często trafia się na pluskwy czy inne robaki, które są oznaką tego, że w domu ten nieporządek jest już od pewnego czasu. Zdarzyło się z dwa lub trzy lata temu, że pewien klient miał pretensje, iż nie potrafię się ich pozbyć. Mówił, że przyjeżdża do niego na święta rodzina i "przeze mnie będą pogryzieni" - zdradza.
"Brud był obrzydliwy"
Profesjonalnym sprzątaniem zajmuje się także Joanna. Podobnie jak Stefania, przed świętami ma pełne ręce roboty i jej grafik pęka w szwach. Ma wielu stałych klientów.
I dodaje, że od czasu wojny w Ukrainie sprzątaniem zajęło się także wiele Ukrainek. - Z tego, co wiem, stawki mają bardzo podobne do naszych, jak nie takie same - oznajmia.
W rozmowie z Wirtualną Polską opowiada, że ostatnio miała zlecenie przedświąteczne, które nieco ją zszokowało. Dom, choć piękny, był bardzo zaniedbany.
- Mam wrażenie, że ci państwo w nim nie sprzątali, od kiedy zdecydowali się kogoś do tego wynająć - mówi.
- Brud był obrzydliwy, a w nim pająki. Pani była bardzo roszczeniowa. Kiedy powiedziałam jej, że niektórych rzeczy nie pozbędziemy się przy pierwszym podejściu, odpowiedziała, że na pewno możemy, ale jestem pewnie niekompetentną osobą. Gdyby nie to, że to koleżanka znajomej, po takich słowach zapewne bym wyszła. Nie chciałabym nawet za to pieniędzy - dodaje.
Najgorsi klienci? Niepracujące młode matki
Zdaniem Joanny, najgorszym typem klientów są "niepracujące młode matki". Zlecenia od nich spływają głównie przed Bożym Narodzeniem.
- W zeszłym roku miałam bardzo nieprzyjemną sytuację u jednej z takich młodych pań. Oprócz tego, że z niechęcią zapłaciła mi za pracę, dzień później zadzwoniła z pretensjami, że zniszczyłam jedną rzecz w łazience. Stało się to niby przez środek, którego użyłam. Byłam pewna, że nie mogło mieć to miejsca, bo doskonale wiedziałam, co robię; to nie był zresztą pierwszy raz, kiedy go użyłam - opowiada Joanna.
- Umówiłyśmy się w jej domu, tym razem obecny był także jej mąż. Kiedy na spokojnie chciałam wyjaśnić sytuację, krzyczeli na mnie oboje. Chciała, żebym zapłaciła za szkodę 2 tys. zł. Nie zgodziłam się. Konflikt między nami trwał chwilę. Ostatecznie otrzymałam przeprosiny od jej męża, bo okazało się, że to pani użyła później środka, który dokonał zniszczenia. Chciała jednak to ukryć przed mężem i zrzucić całą winę na mnie - wspomina.
Inne sytuacje były związane z nieprzyjemnymi słowami powiedzianymi "za plecami".
- Sytuacja już z tego roku, sprzed kilku dni. Całe mieszkanie posprzątane, byłam bardzo dumna z wykonanej pracy. Liczyłam, że moi klienci również będą. Pan był, przez dłuższy czas zachwalał, że jest tak czysto i bardzo dziękuje. Młoda pani, z dzieckiem na ręku, powiedziała natomiast: "Nie przesadzaj, ja też bym to tak zrobiła. Nawet lepiej". Miałam na końcu języka: "To czemu nie zrobiłaś?". Straciłabym jednak zlecenie, bo przed świętami byłyśmy umówione jeszcze raz - oznajmia.
"O 100, 200 zł więcej"
Zarówno Stefania, jak i Joanna zauważają, że wśród klientów większość jest wdzięczna za pomoc oraz szanuje ich pracę. Jak mówi Stefania, praktycznie każdego roku zdarza jej się przed świętami Bożego Narodzenia przynajmniej kilka osób, które płacą jej znacznie więcej, niż powinny. Nazywają to "premiami".
- O 100, 200 zł więcej. Kilka razy było też 500 zł. Wraz z tym podziękowanie, uścisk. To naprawdę bardzo miłe. Z częścią klientek po wszystkim piję kawę, rozmawiam. Nie czuję się w żaden sposób "gorsza" od nich. Nie dają mi czegoś takiego odczuć - stwierdza.
Joanna, oprócz dodatkowych pieniędzy, otrzymuje od wielu klientek drobne upominki.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.