"To będzie piekło". Kasjerzy już załamują ręce

"To będzie piekło". Kasjerzy już załamują ręce

- W niedzielę handlową nikt nie będzie miał wolnego - mówi pracownica Biedronki / zdjęcie poglądowe
- W niedzielę handlową nikt nie będzie miał wolnego - mówi pracownica Biedronki / zdjęcie poglądowe
Źródło zdjęć: © East News | Piotr Kamionka, REPORTER
Aleksandra Lewandowska
18.03.2024 06:00, aktualizacja: 18.03.2024 13:11

- W niedzielę handlową nikt nie będzie miał wolnego. Grafik już jest, mamy stawić się wszyscy. Kierownik powiedział, że nie chce słyszeć, że ktoś pyta o wolne, jest chory czy ma chore dziecko. Nie ma takiej możliwości - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka, pracownica Biedronki.

W 2024 roku zaplanowano jedynie siedem niedziel handlowych. Jedna z nich przypadnie 24 marca, tydzień przed świętami wielkanocnymi. Pracownicy dyskontów i galerii handlowych już dzielą się obawami dotyczącymi nie tylko oblężenia sklepów, ale przede wszystkim niewystarczającej liczby pracowników na zmianie. W większości z nich brakuje rąk do pracy. Spowodowane jest to kilkoma czynnikami - w szczególności zwolnieniami związanymi z brakiem podwyżek, jak i cięciami etatowymi.

Pracownica Biedronki: Nie ma aż tylu pracowników

Najtrudniejsza sytuacja przed zbliżającą się niedzielą handlową prawdopodobnie ma obecnie miejsce w sieci sklepów Biedronka. Jak poinformowała w rozmowie z WP Finanse Gabriela Kaim, przewodnicząca NSZZ "Solidarność" w Jeronimo Martins, za chwilę może zabraknąć osób do pracy.

- Dostajemy informacje od kierowników sklepów, że prawdopodobnie czekają nas cięcia etatowe. Pracownicy, którzy mieli mieć przedłużone umowy, nie dostają ich do podpisu. Firma nie przedłużyła umów zleceń, które wygasały z końcem lutego. Wstrzymane miało zostać także podpisywanie umów z kandydatami, którzy są już po badaniach medycyny pracy. Za chwilę nie będzie komu pracować, sklepy zwalniają kasjerów przed świętami -powiedziała.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Słowa Gabrieli Kaim potwierdza w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka, pracownica jednego ze sklepów Biedronki w Warszawie. Twierdzi, że na samą myśl o niedzieli handlowej zaczyna się denerwować.

- Każda niedziela handlowa przed świętami jest dla nas ciężka. Ruch jest wtedy kilkukrotnie większy, a my nie mamy nawet czasu zjeść czy skorzystać z toalety. Przed tegoroczną Wielkanocą może być jednak jeszcze gorzej, niż nam się wydaje. Nie ma aż tylu pracowników, żeby odpowiednio obsłużyć klientów. To będzie piekło - stwierdza Agnieszka.

Dodaje, że przy zwykłym ruchu pracownicy nie nadążają.

- Na zmianie jest za mało osób. Oprócz kas samoobsługowych, do których cały czas trzeba biegać, by pomagać klientom, otwarta jest zazwyczaj jedna kasa. Więcej być nie może, bo wtedy brakowałoby ludzi do rozkładania towaru - opowiada Agnieszka.

- Pracujemy więcej niż powinniśmy - po 9, 10 godzin dziennie. W niedzielę handlową nikt nie będzie miał wolnego. Grafik już jest, mamy stawić się wszyscy. Kierownik powiedział, że nie chce słyszeć, że ktoś pyta o wolne, jest chory czy ma chore dziecko. Nie ma takiej możliwości - ujawnia.

Po raz pierwszy nie wie, czego bardziej się boi - tego, że jest za mało osób do pracy, niedzieli handlowej, która "będzie tragedią", czy zachowań niezadowolonych klientów.

"Ja nawet nie chcę myśleć"

- Cięcia są cały czas, tak naprawdę od pandemii. Jak zobaczyli, że trzy osoby potrafią pracować za siedmiu, to zaczęli zwalniać ludzi. Tłumaczyli to jakimiś innymi rzeczami, że wygasły umowy najmu i musieli zamknąć kilka sklepów. Dla mnie to bzdura. Zwolnili już tyle osób, że nie ma kto pracować - tak odnosi się do zwolnień w dyskontach Małgorzata, pracownica sieci sklepów Carrefour w Gdańsku.

Według niej, nie tylko Biedronka zmaga się z poważnymi problemami.

- Ja nawet nie chcę myśleć, co będzie się działo w tę niedzielę. Pracujemy wszyscy, co do jednego. Jeżeli ktoś nie przyjdzie, może już w ogóle nie przychodzić. Mam wrażenie, że oni już sobie nie radzą z tym, do czego sami doprowadzili. A ktoś musi siedzieć na kasach, ktoś musi rozkładać towar. Co ja powiem klientom, którzy będą się denerwować, kłócić, wyżywać na mnie? Że przepraszam, ale co? - zauważa Małgorzata.

Choć w dyskontach pracuje od lat, coraz częściej zastanawia się nad zwolnieniem.

- Kiedyś dawało mi to radość. Dziś to tylko praca, do której chodzę z coraz większym stresem. Zaczęłam mieć z tego powodu problemy żołądkowe. Mam szczerze dość tego, że obrywam przez czyjeś widzimisię. W niedziele przed świętami - pomijając zwykłe dni, zawsze słyszę jakieś obelgi w swoją stronę. Do dziś pamiętam słowa klienta, który, widział, że nie mam już siły, ale powiedział: "myśli pani d**ą, nie mózgiem" - wspomina.

Dodaje, że "jeżeli przetrwa ten czas przed świętami, to chyba już przetrwa wszystko". - Ale nie zdziwię się, jak zwolnię się po świętach. Bo to może być kres mojej wytrzymałości - podsumowuje Małgorzata.

"W grafiku jesteśmy tylko we dwie"

Oblężenie w niedziele handlowe przeżywają nie tylko dyskonty. Podobne sytuacje mają miejsce w sklepach w galeriach handlowych, w których w najbliższą niedzielę handlową pojawi się z pewnością wielu klientów. Powodem będą nie tylko zakupy spożywcze, ale także "prezentowe".

Julia (imię zmienione na prośbę bohaterki - przyp. red.), która pracuje w popularnej sieci sklepów jubilerskich, oznajmia, że obecnie razem z nią w grafiku wpisana jest jeszcze tylko jedna pracownica. Kilka tygodni temu, w związku z niską płacą i brakiem podwyżki (która, jak mówi Julia, była już od dawna obiecywana), z pracy w sklepie jubilerskim zwolniły się dwie kobiety. Wypowiedzenie złożyły w tym samym czasie.

- Od kilku tygodni w grafiku jesteśmy tylko we dwie. Pracujemy na zmianę, po 12 godzin. Szef obiecał nam, że szybko zatrudni dwie osoby na te miejsca, ale rekrutacja cały czas trwa. Jemu to pewnie pasuje, bo my dwie pracujemy za kilka osób, a pensje mamy takie same - stwierdza w rozmowie z Wirtualną Polską.

W niedzielę handlową przed tegoroczną Wielkanocą to ona będzie stała na straży.

- Nie wiem, co będzie. Bez większego namysłu zgodziłam się na zmianę tego dnia, a chwilę później już żałowałam swojej decyzji. Pomyślałam, ilu będzie klientów, jaki będzie ruch - że nie dam sobie sama rady. A co usłyszałam od szefa? "Daj spokój, kto jak nie ty". Szkoda, że on sam nie stanie za kasą albo nie obsłuży ludzi - dodaje Julia.

- Psychicznie już przygotowuję się na to, że będę chodziła głodna, zmęczona, nie będę mogła wyjść do toalety. Będę nieżywa - mówi.

"Braki kadrowe są rozwiązywane na bieżąco"

W związku z trudną sytuacją pracowników dyskontów oraz zarzutami, jakie pojawiły się wobec sieci sklepów, Wirtualna Polska próbowała skontaktować się telefonicznie i mailowo z Polską Organizacją Handlu i Dystrybucji. Wciąż czekamy na odpowiedź.

Kilka dni temu redakcja WP Finanse otrzymała natomiast odpowiedź mailową ze stanowiskiem Tomasza Dejtrowskiego, dyrektora ds. wynagrodzeń i świadczeń w Jeronimo Martins, w którym napisał, że "braki kadrowe są rozwiązywane na bieżąco".

"Ewentualne potrzeby wzmocnienia obsady sklepów mogą wynikać z sytuacji incydentalnych, spowodowanych np. absencjami chorobowymi i są na bieżąco zarządzane" - brzmiała odpowiedź przedstawiciela sieci.

Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1840)
Zobacz także