To, co ważne
Potężne wydarzenie wstrząsnęło naszym krajem, poruszyło, dotknęło wiele osób na przeróżne sposoby. Tego rodzaju sytuacja jest wyjątkowa, szczególnie dlatego, że nagle świat okazuje się być inny, niż się nam wydawało. To nie jest już świat, który do tej pory znaliśmy.
Potężne wydarzenie wstrząsnęło naszym krajem, poruszyło i dotknęło wiele osób na przeróżne sposoby. Tego rodzaju sytuacja jest wyjątkowa, szczególnie dlatego, że nagle świat okazuje się być inny, niż się nam wydawało. To nie jest już świat, który do tej pory znaliśmy. Nieoczekiwanie stajemy twarzą w twarz z wydarzeniem, które jest niemal nie do objęcia... "nie dociera to jeszcze do mnie", "nie sposób uwierzyć".
Katastrofy na dużą skalę poruszają ludźmi. Solidaryzujemy się, wspieramy, pomagamy, wyrażamy współczucie, odczuwamy smutek i żal. Jednak katastrofy najczęściej dotykają anonimowe osoby, które nie są nam - jako grupie, społeczeństwu - znane. Wówczas emocje opadają szybciej i trochę łatwiej jest sobie z tym poradzić. Gdy jakaś tragedia dotyka nas bezpośrednio, najczęściej dotyczy ona jednej, konkretnej osoby, która odeszła z naszego życia.
W przypadku katastrofy w Smoleńsku, sytuacja jest o tyle szczególna, że nie dość, że zginęło tak wiele osób, to na dodatek większość z nich w pewnym sensie znaliśmy. To nie były anonimowe osoby, znaliśmy ich twarze, ich głosy, ich gesty, pojawiali się czasem w naszych domach - co prawda na ekranach telewizorów, ale i tak przyzwyczailiśmy się do ich obecności. Z jednymi się zgadzaliśmy, z innymi mniej, a jeszcze inni irytowali nas odmiennością poglądów. Jednak to, co ludzi ze sobą wiąże to emocje, także te trudne i nie zawsze pozytywne. Oczywiście, największą tragedię przeżywają rodziny i przyjaciele ofiar. Nieporównywalnie większą niż to, co mógł poczuć nieznający osobiście nikogo z pasażerów obywatel, a jednak - porusza nas to.
Łączy się siła rozmiaru katastrofy z siłą poczucia znajomości tych, którzy zginęli, co powoduje, że trudniej jest nam przejść nad całym zdarzeniem do porządku dziennego. Poczucie, że straciliśmy tyle, w pewnym stopniu, bliskich osób jednocześnie, jest niezwykle trudne do przyjęcia. Takie rzeczy nie mają się prawa wydarzać, są nieprawdopodobne - to wstrząsa naszym światem aż do fundamentów. Oczywiście, katastrofy, kataklizmy i inne nieszczęścia wydarzają się każdego dnia na całym świecie, ale zazwyczaj jesteśmy od nich oddaleni. W natłoku informacji, w dobie stopniowego znieczulania przez media, wszystko to powszednieje. Gdy umiera ktoś bliski, śmierć przestaje być tylko słowem, abstrakcyjnym pojęciem, a staje się konkretnym doświadczeniem. Stąd, pośrednio, realność śmierci ujawniła swe oblicze dużej części społeczeństwa. Zostaliśmy zmuszeni przez los zatrzymać się na chwilę i pomyśleć nad kruchością życia, nad tym czym jest śmierć i w konsekwencji - czym jest nasze życie. Jedna z pierwszych refleksji, które
pojawiły się w mojej głowie po wypadku brzmiała bardzo banalnie: "nie znasz dnia ani godziny". Ponieważ umrzeć możemy w każdej chwili, to każdy moment życia jest zwycięstwem. W pewnej rozmowie radiowej, której się przysłuchiwałam, padło stwierdzenie, że śmierć jest cały czas obecna, a nam w każdym kolejnym momencie życia udaje się jej umykać. To może brzmieć bardzo przygnębiająco, ale dla mnie w tych rozważaniach leży bardzo ważne przesłanie. Skoro każda chwila życia jest uniknięciem śmierci, to nie warto marnować tych cennych chwil.
Ciekawe jest to, że tego rodzaju refleksje przychodzą właśnie w takich tragicznych momentach - na co dzień biegniemy i pędzimy przez życie, odkładając różne sprawy na jutro, nie podejmując decyzji, które powinny zostać podjęte, tracąc czas na sprawy, które niewiele wnoszą do naszego życia, a często - na sprawy, które odbierają nam kontakt z tym, co naprawdę ważne. I dopiero w obliczu tego rodzaju tragedii słowa w rodzaju cytatu księdza Twardowskiego - "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" - nabierają mocy i dostrzegamy ich głęboki sens.
W naturze ludzkiej jednak leży (i spierać można się czy to dobre, czy niekoniecznie) dość słaba pamięć. To naturalne, że to, co dziś ściska za gardło i wywołuje łzy smutku czy wzruszenia, za kilka tygodni nie będzie już niosło takiego ładunku emocjonalnego. To dobrze, życie toczy się dalej, a my powinniśmy zajmować się raczej tym, co tu i teraz. Jednak w takich trudnych chwilach warto poświęcić czas na refleksję i wyciągnąć wnioski, które może odbiją się mimo wszystko pozytywnie na stosunku do naszego własnego, cennego życia oraz na relacjach z innymi ludźmi. Nie chodzi o to, by obsesyjnie myśleć o śmierci i żyć w strachu przed nią, ale nie ma co tracić życia na rzeczy, które są nieistotne. Szukajmy tego, co ważne i wyraźmy to swoim życiem.