"To maraton, a nie sprint". Tak wyglądają relokacje rodzin z Ukrainy
Iwona wyszukuje kontakty do osób, które chcą pomóc uchodźcom przez fora internetowe oraz dzwoniąc do gmin i ośrodków pomocy. Marianna stworzyła projekt zajmujący się wynajmem zakwaterowań dla rodzin z Ukrainy. Obie kobiety podkreślają, że w relokacjach ważne są dwie rzeczy: czas oraz zrozumienie wymagań zarówno przybyłych rodzin, jak i gospodarzy, którzy zdecydowali się je ugościć. - My sobie trochę idealizujemy uchodźców. Zrozumiałam, że wysyłanie uchodźcy gdziekolwiek do kogokolwiek, jest błędem - zauważa Iwona i przytacza przykłady nieudanych relokacji.
Iwona i Marianna poznały się przypadkowo poprzez pomocową grupę na Facebooku. Obydwie od samego początku angażują się w pomoc uchodźcom, choć działają w nieco inny sposób. Kobiety doskonale zdają sobie sprawę z podstawowych problemów, jakie mogą pojawić się przy relokacji uchodźców. "Trzeba dokładnie precyzować, kogo chcemy przyjąć i na jakich warunkach" - mówi Iwona, która pomaga uchodźcom z hal w Nadarzynie. "Często mówi się o daniu wędki. Moim zdaniem potrzebne są również kalosze i kubeł na ryby" - dodaje Marianna.
"Hala Ptak Expo była wypchana po brzegi"
Iwona rozpoczęła pomoc uchodźcom od pracy nad projektem Domu Samodzielnych Matek, który obecnie prowadzi Fundacja Otwarty Dialog. Kiedy odbierała jedną rodzinę z Nadarzyna, zdała sobie sprawę, że to przedsięwzięcie nie wystarczy, bo ludzi potrzebujących długoterminowej pomocy jest zdecydowanie więcej.
- Był początek wojny. Do Ptaka pojechałam razem z moim synem. Założyliśmy kamizelki wolontariuszy. Na halach znajdowało się dziesięć tysięcy kompletnie zagubionych osób.
Na miejscu panował kompletny chaos. Punkt informacyjny dopiero powstawał. Tłumy gromadziły się już przed halami. W pewnym momencie stało się coś zaskakującego. Odblaskowe kamizelki Iwony i jej syna przyciągnęły uwagę. Przed nimi zaczęła ustawiać się kolejka potrzebujących. Z pomocą chłopca, który zna język rosyjski, Iwona zrozumiała podstawowe problemy przybyłych Ukraińców. Większość z nich nie wiedziała, jak wydostać się z Nadarzyna, nie znała również języka polskiego, a co najważniejsze – nie miała się gdzie podziać.
Podczas pracy w Nadarzynie Iwona poznała starsze małżeństwo, które bardzo chciało dołączyć do swojej córki w Radomsku. Niestety w miejscu, gdzie przebywała kobieta, nie było już możliwości ulokowania kolejnych osób. Wolontariuszka postawiła sobie za cel, że pomoże parze być jak najbliżej rodziny. Z pomocą siostry zadzwoniła do gminy miejscowości i znalazła małżeństwu lokum blisko ich córki. Tak zaczęła się jej przygoda z relokacjami.
"Trzeba rozumieć oczekiwania po obu stronach"
Kiedy na hali pojawia się rodzina, którą można relokować, Iwona dzwoni po gminach, czasem pisze wiadomość na powstałych grupach pomocowych w mediach społecznościowych. Stara się dopasować potencjalnych gospodarzy do konkretnych uchodźców w ten sposób, aby oczekiwania obu stron się nie rozmijały.
- My sobie trochę idealizujemy uchodźców. Zrozumiałam, że wysyłanie uchodźcy gdziekolwiek do kogokolwiek, jest błędem. Po drugiej stronie też są wymagania i należy to zaakceptować - podkreśla.
Dodaje również, że zdarzają się sytuacje, kiedy osoba goszcząca zupełnie inaczej wyobrażała sobie rodzinę, którą przyjęła.
- Gospodarz tak samo ma prawo mieć wymagania. Może oczekiwać, że np. osoba, którą przyjmuje, pójdzie do pracy, a jej dzieci do szkoły. A nie wszyscy przyjeżdżający chcą pracować. Nie każdy jest gotowy na przyjmowanie nieznajomych. To mogą być ludzie z różnymi problemami.
W trakcie relokacji Iwona poznała uchodźców, którzy nie byli zadowoleni z przedstawionej im propozycji. Każdy, kto uciekł z objętej wojną Ukrainy, wywodzi się z innego środowiska, posiada odmienne przyzwyczajenia. Iwona stara się brać jak najwięcej czynników pod uwagę.
"Nie zawsze jest uchodźca, którego się chce"
Obecnie praktycznie każda relokacja kończy się sukcesem. Początkowo zdarzały się różne nieprzewidziane sytuacje. To sprawiło, że Iwona zaczęła działać w bardziej przemyślany sposób.
- Zgłosiła się do mnie osoba, która stworzyła dom dla uchodźczyń. Bardzo chciała przyjąć mamę z niemowlakiem. Nie miałam dla niej nikogo, kto spełniałby te warunki. Pod koniec dnia podeszła do mnie roztrzęsiona kobieta, że nie może tutaj zostać z dwójką małych dzieci. W Ptaku znalazła się dzień lub dwa wcześniej. Uprosiłam gospodynię domu, aby przyjęła tą rodzinę. Została odebrana tego samego dnia i to był błąd - mówi.
Iwona tłumaczy, że Ukrainka nie została dobrze zweryfikowana. Później okazało się, że jest uzależniona od alkoholu. Kobieta znalazła butelkę z alkoholem i zaczęła wygrażać innym uchodźczyniom. Problemy pojawiały się już do końca dnia.
- Nie wiedziałam, co robić. Czy fundować dzieciom kolejną traumę? Chciałam jej załatwić rozmowę z psychologiem i przewieźć do miejsca, gdzie mogłaby walczyć z nałogiem. Nie zdążyłam. Wyjechała do koleżanki do Iławy, urwał się z nią kontakt.
Praca na cały etat
Obecnie weryfikacja uchodźców trwa kilka dni. Dzięki temu można wyłapać ich zachowania, to, w jaki sposób traktują dzieci i czy nie mają żadnych uzależnień. Relokacje działają wówczas znacznie sprawniej. Każdy, kto chce przyjąć rodzinę z Ukrainy, jest dokładnie sprawdzany. Osoba, która przyjeżdża odebrać uchodźców, również jest sprawdzana. Spisywane są dane z dowodu, a Iwona otrzymuje numer telefonu do gospodarzy, aby być w stałym kontakcie.
W trakcie ostatnich miesięcy Iwona relokowała nawet kilkanaście osób dziennie. Zdarzały się również szczególnie trudne przypadki.
- Dowiedziałam się o mamie z dwójką dzieci, która przechodzi przez terapię, bo jest uzależniona od heroiny. Kończył jej się lek i nie miała go więcej przy sobie. Musi mieć specjalistyczną opiekę, żeby nie wróciła do uzależnienia. Pomogła jedna z grup na Facebooku. Pani Adriana Porowska z Kamiliańskiego Ośrodka Pomocy Społecznej wysłała mi wiadomość i zaoferowała pomoc. Uzależniona kobieta zamieszkała w ośrodku wraz z dziećmi, gdzie kontynuuje terapię - mówi Iwona.
Wśród uchodźców zdecydowana większość to kobiety i dzieci. Występują jednak szczególne sytuacje, kiedy zakwaterowania szukał mężczyzna. Tak było w przypadku 40-letniego niedowidzącego obywatela Ukrainy. Mężczyzna potrafił się sobą zająć, ale nie mógł podjąć pracy zawodowej. Post na grupie przeczytała osoba z fundacji Ari Ari, która przedstawiła rozwiązanie. 40-latek wraz z innym niedowidzącym uchodźcą znalazł się w Danii w specjalnym ośrodku. Oczywiście wszystko zostało wcześniej sprawdzone przez ambasadę.
Nikt nie chciał jej przyjąć ze względu na urodę
Kiedy Iwona szukała zakwaterowania dla jednej z uchodźczyń, poznała Mariannę. To ona pomogła znaleźć zakwaterowanie dla kobiety, której przez dwa tygodnie nikt nie chciał do siebie przyjąć ze względu na typ urody. Wszyscy bowiem myśleli, że jest Romką. W trakcie rozmowy z wolontariuszką okazało się, że ma ukraiński paszport, a do Ukrainy przyjechała 32 lata temu. Marianna zapewniła kobiecie i jej dzieciom miejsce, a sama nawiązała znajomość z Iwoną. Od tamtej pory działają razem - Marianna organizuje zakwaterowania, a Iwona wyszukuje potrzebujące rodziny.
"Potrzebne są miejsca na start"
Marianna dzięki swoim zdolnościom organizacyjnym stworzyła świetnie działający system. Obecnie zajmuje się wyszukiwaniem oraz wynajmowaniem lokali na dłużej. Rodziny, które przyjeżdżają w te konkretne miejsca, mają zapewniony nie tylko dom, lecz także wszelkie potrzebne sprzęty, wyposażenie, oferty pracy oraz potrzebne dokumenty. W pomoc zaangażowane są również gminy, a środki na utrzymanie uchodźców pozyskiwane są od zewnętrznych sponsorów z całego świata.
- Nasze działanie opiera się na tym, że pomagamy wybranej rodzinie i pozyskujemy środki na to, aby jej pomóc od A do Z. Dzięki temu w przeciągu kilku miesięcy może stanąć na nogi. Sponsorzy wysyłają pieniądze na konkretne cele, mają dokładny wgląd w to, na co przeznaczają pieniądze - podreśla Marianna.
Wszystko jest poddawane dokładnej dokumentacji, za zgodą rodziny wysyłane są również jej zdjęcia. Najważniejszy w działaniach zdaje się czas. Im szybciej uchodźcy dostaną dokumenty oraz zakwaterowanie, tym szybciej będą mogli się usamodzielnić i asymilować w społeczeństwie. Opłacone z góry lokum otrzymują na rok, czasem nawet na dwa lata. W tym momencie pod opieką projektu znajduje się 16 rodzin z Ukrainy.
Zobacz też: Rzuciły wszystko, aby pomóc samotnym kobietom z Ukrainy. "Chcemy, aby były bezpieczne i niezależne"
Niezbędny jest długoterminowy system
Marianna podkreśla, że gdyby więcej polskich przedsiębiorców podjęło się podobnego przedsięwzięcia, pomoc mogłaby odbywać się na szerszą skalę. Najważniejsze jest to, aby być dobrze zorganizowanym - trzeba stawiać na konkrety, podkreślać, na co są potrzebne pieniądze.
Iwona dodaje, że część Polaków robi "reklamacje" uchodźców, bo są już zmęczeni pomaganiem. Brak świadomości, że relokacje są długoterminowe, a także brak odpowiedniego systemu pomocowego może sprawić, że w pewnym momencie możemy mieć problem z dużą liczbą bezdomnych kobiet z dziećmi.
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!