GwiazdyTrzydziestolatki: Wywiad z Magdaleną Schejbal

Trzydziestolatki: Wywiad z Magdaleną Schejbal

Ani słowa o karierze, serialach, zawodowych planach na przyszłość. Joanna Jałowiec (rocznik 1980) rozmawia z aktorką Magdaleną Schejbal (rocznik 1980) o pokoleniu przełomu.

Trzydziestolatki: Wywiad z Magdaleną Schejbal
Źródło zdjęć: © AKPA

19.04.2013 16:11

Ani słowa o karierze, serialach, zawodowych planach na przyszłość. Joanna Jałowiec (rocznik 1980) rozmawia z aktorką Magdaleną Schejbal (rocznik 1980) o pokoleniu przełomu.

Joanna Jałowiec: Nasze wczesne dzieciństwo to czas kupowania cukru na kartki, apeli ku czci „jedynych, słusznych” szkolnych patronów i pochody pierwszomajowe. Pamiętasz coś szczególnego z tego okresu?
Magdalena Schejbal: Pamiętam, że przez pierwsze trzy lata szkoły podstawowej chodziło się w fartuszkach i obowiązkowo nosiło godło szkoły. Patron szkoły musiał być odpowiedni. Potem nastąpiły zmiany: ulice generała Świerczewskiego stawały się ulicami Jana Pawła II. Dla nas dopiero teraz to ma znaczenie, wtedy kompletnie nie miało. Czasy PRL i zmiany ustrojowe nie kojarzą mi się negatywnie – było obowiązkowe zbieranie makulatury, a potem pierwsze lumpeksy i przeszywanie metek znanych firm na ubrania. Wcześniej nosiło się ubrania po starszym rodzeństwie, a nagle okazało się, że można było mieć całą szafę własnych.

W co bawiliście się na podwórku?

Bardziej pewne siebie dzieciaki siedziały na trzepaku. Skakało się w gumę, były zabawy w stylu „123, baba Jaga patrzy”. Dzięki tej ostatniej, mnie udało się połknąć muchę, a koledze wejść w ścianę… Wiosną pojawiały się cudowne, przelotne burze, po których ziemia pachniała w specyficzny sposób i wychodziły z niej setki dżdżownic. Co myśmy z nimi robili… Teraz tego w ogóle nie ma. W Warszawie nie ma takich podwórek, dzieci nie ma, bo albo siedzą w domach, albo bawią się w tzw. kojcach - zamkniętych i ogrodzonych placach zabaw. My przesiadywaliśmy na podwórkach od rana do późnego wieczora. Wszyscy się wszystkimi opiekowali. Nawet panie z mięsnego wiedziały, jak mamy na imię, gdzie kto mieszka, co robią rodzice. Potrafiły zapytać: „A ty dlaczego nie jesteś jeszcze w domu? Przecież rodzice już wrócili z pracy!”

Miałaś lalkę Barbie?

Nie miałam. I to była rozpacz (śmiech). Mieszkałam we Wrocławiu, wiec sporo rodzin pracowało za niemiecką granicą. Lalki Barbie przyjeżdżały do nas zza muru. Ja miałam ciocię w Londynie, która przysłała mi Cindy. Potem dostałam pana do pary, ale nie był tak fajny, jak Ken. Przy czym nie byłam z tego powodu jakoś szczególnie nieszczęśliwa, bo dzieci bawiły się całymi gromadami. Zabawki były wspólne, potrafiliśmy się nimi dzielić.

Co dostały dzieci z twojej klasy na pierwszą komunię?

To była katastrofa. Po pierwsze, poszłam do kościoła w białych tenisówkach, bo buty od cioci z Anglii – piękne, białe lakierki, okazały się za małe. Po drugie – piękne loki prosto z gofrownicy nie wyszły, w zamian miałam na głowie mało twarzowe siano. Po trzecie - wszystkie moje koleżanki z podwórka szyły sobie sukienki bezy, z welonami, kwiatami, z pięknych materiałów, a w naszej parafii dzieci szły do komunii w takich samych strojach. W prezencie dostałam rower i walkmana. Rodzice składali się na długopisy i zegarki elektroniczne dla wszystkich.

Oglądałaś pierwsze seriale, które przyszły do nas z Zachodu?

Oczywiście! To było wręcz konieczne, bo potem toczono dyskusje towarzyskie na temat losów bohaterów. Pamiętam, jak w latach 90. w porze emisji „Dynastii”, dzieci biegiem wracały do domów z podwórka. Mieszkaliśmy w blokach i przez cienkie ściany było słychać jak z kilkudziesięciu telewizorów Blake mówi „Kocham cię” do Krystle. Uwielbiałam serial „Siedem życzeń”, oglądałam wszystkie części „Pana Kleksa”, „Tęczowy Music Box”. Na feriach puszczano program „Teleferie”. Telewizja była jedynym medium, z którego można było dowiedzieć się czegoś o świecie. Dlatego, jako dzieci oglądaliśmy takie programy, jak „Siedem dni świat”, a szczytem nowoczesności był w tamtych czasach „Teleexpress”.

Czytałaś „Bravo Girl”?

Nie za bardzo, rodzice zabraniali. Były tam przecież seks-komiksy. Wolałam „Dziewczynę” i „Popcorn”. Prowadziłam zeszyt, do którego wklejałam swoich idoli, osobno filmowych, osobno muzycznych. Dopisywałam do tego antologię filmów, wydane płyty… Teraz zastanawiam się, skąd mieliśmy te wszystkie informacje.

Kto był twoim idolem?

Przeszłam płynnie od New Kids on The Block do Depeche Mode. Obcięłam włosy, nosiłam koszulkę DM z różą i buty depeszówki. Potem dostałam moje pierwsze martensy, których nie ściągałam przez kilka następnych lat. Pojechałam w nich nawet na wycieczkę do Włoch. Stopy miałam obtarte, ale stałam pod domem Julii w Weronie w glanach i byłam z siebie bardzo dumna. Potem był hip-hop i czarna muzyka. Zawsze byłam mocno określona: jak Depeche to czerń, jak hip-hop to spodnie z niskim krokiem i krótkie ulizane z boku włosy, a z tyłu szczota. Nie dziwię się, że w tym czasie chłopcy omijali mnie z daleka (śmiech).

Kiedy dostałaś swoją pierwszą komórkę, komputer?

Zastanawiam się, jak mogliśmy się umawiać na randki bez telefonów. Pierwszy komputer rodzice kupili dla mnie i siostry dopiero, gdy skończyłam 18 lat. Komputery były w szkole. Komórkę – Alcatela dostałam w liceum. Był wielki, ciężki… i na kartę. Wtedy wszędzie były budki telefoniczne. Moi koledzy opatentowali sposób na dzwonienie za darmo przez pierwszych pięć sekund rozmowy. Trzeba było dokładnie pamiętać ostatnie wypowiedziane zdanie.

Pamiętamy czasy, kiedy jedyną formą kontaktu z znajomymi z innych miast, były listy, ale z drugiej strony nie mamy problemu z mediami społecznościowymi. Jak podchodzisz do tych zmian?

Koleżanka opowiedziała mi, jak wyglądają imprezy nastolatek. Kilka dziewczyn spotkało się „na wino”, po czym usiadły na kanapie, każda ze swoim laptopem na kolanach i rozmawiały z ludźmi, którzy byli zupełnie gdzie indziej. Odzywały się do siebie raz na godzinę. Dla mnie i rówieśników to jakiś kosmos. Ja – owszem korzystam z internetu, ale nie mam konta na Facebooku. Niektórzy się dziwią, bo podobno, jeśli czegoś nie ma na fejsie, to przecież nie istnieje. O wiele gorzej radzę sobie z komputerem niż moja młodsza siostra, dla niej pewne rzeczy są oczywiste.

Czy jest coś, czego dziś już nie ma, a co zapamiętałaś z dzieciństwa?

Brakuje mi smaków, zapachów… Nie ma już pomidorów, jabłek smakujących tak, jak wtedy. Najbardziej brakuje mi jednak gumy do żucia Donald i Huby Buby. Doskonale robiło się z nich balony. Były też wafelki Kukuruku z naklejkami w środku, które kolekcjonowało się w klaserach.

Skąd zainteresowanie dzisiejszymi trzydziestolatkami i ich doświadczeniami?

Mamy 30 lat i mam wrażenie, że dopiero teraz wkraczamy w życie społeczne. Człowiek dwudziestokilkuletni koncentruje się na sobie i swoim rozwoju, szuka pomysłu na życie, rozwija zainteresowania, studiuje, zakłada rodzinę. Kiedy dobiega 30. zaczyna zastanawiać się, czego już dokonał, kim jest i chce to zweryfikować w oczach innych ludzi. Szuka siebie bardziej zbiorowo, chce się identyfikować. Pamiętam jak w latach młodzieńczych chciałam należeć do grupy, teraz znowu tego potrzebuję. Starsi i młodsi koledzy myślą zupełnie inaczej, bo wkraczali w młodość w innym momencie niż my.

Czy pokolenie 1980 istnieje? Czy to zjawisko socjologiczne, czy tylko poczucie pewnej wyjątkowości wśród osób urodzonych w tym czasie?

Nie mam gotowej odpowiedzi na to pytanie. Czy my, urodzeni na początku lat 80., jesteśmy pokoleniem? Czy jesteśmy głosem tego kraju, czy możemy liczyć na to, że ludzie z naszego rocznika zasiądą kiedyś na ważnych stanowiskach? Czy my w ogóle interesujemy się tym krajem? Czy przypadkiem nie jest tak, że znaczna część wyemigrowała i nie zamierza wracać? Czy odnajdziemy ludzi z naszego pokolenia w życiu publicznym i społecznym - idąc do lekarza, prawnika, urzędu? Jeśli tak, to będziemy czuć się bezpiecznie, będziemy mieli poczucie, że jesteśmy się na swoim miejscu.

Wyczuwam w twoim głosie pesymizm...

Bo obawiam się, że tak nie jest. Że nasze pokolenie się rozlazło. Nasi starsi koledzy w czasie transformacji stali na barykadach, a my bawiliśmy się w piaskownicy, nic nas nie interesowało. Cały szereg czynników spowodował, że jesteśmy pokoleniem bezpańskim. Chcemy realizować ambicje, ale nie za bardzo wiemy jak, bo nie mamy odpowiednich do tego narzędzi.

Ostatnio do 4 rano dyskutowałam z młodszym o kilka lat kolegą na temat wydarzeń w Jedwabnym. Omal nie poszło na ciupagi. Okazało się, że jest kosa, zresztą zupełnie niepotrzebnie, bo mamy zupełnie co innego w głowach. Pytanie, czy tej kosy nie będzie, kiedy na rynek pracy wejdzie młodsze o kilka lat pokolenie, które myśli zupełnie inaczej, jest bardzo ambitne, lepiej wykształcone. Kiedy patrzę na nas, myślę, że jesteśmy leniuchami. Wiedza przychodziła do nas sama, bo pootwierały się różne możliwości. Nasi młodsi koledzy są bardziej zdecydowani, wiedzą czego chcą, nawet kierunek studiów wybierają o wiele bardziej świadomie. Kiedy my zdawaliśmy maturę, mało kto wiedział, co chce robić w życiu. Dzieciaki, które przyjdą po nas, mają możliwości dane od razu, rodzice zbierają pieniądze na ich edukację. Oczywiście nie twierdzę, że nie ma wśród nas osób zdolnych, mądrych i ciekawych, ale mam wrażenie, że giną w tłumie.

Czego nam, dzisiejszym trzydziestolatkom, brakuje?

Przeszliśmy 10 lat transformacji, zajmując się sobą. Od dzieciństwa byliśmy uczeni samodzielności i mam wrażenie, że w dorosłym życiu każdy z nas żyje bardzo osobno, walczy o swoje. Nie nauczono nas pracować w grupie, nie mamy świadomości, że razem jest łatwiej. Młodsi nie mają z tym problemu. Nasze pokolenie miało poważne kłopoty związane z narkotykami. To nie był eksperyment ani jednorazowy wyskok, zabawianie się w ten sposób było oczywiste. Trochę na zasadzie – coś nagle stało się dostępne, to trzeba z tego korzystać… Straciłam przez to wielu znajomych. Wielu z nich uciekło przed nałogiem za granicę. Być może wynikało to z tego, że rodzice nie umieli przejść przez transformację i być może ta nieumiejętność przeszła na dzieci?

Co jest charakterystyczne dla pokolenia 1980?

Jesteśmy konformistyczni. Do świata podeszliśmy w ten sposób, że wzięliśmy to, co nam dawał. Myślę, że dzieciaki o dwadzieścia lat młodsze będą wybierały już tylko to, co będzie im potrzebne. My byliśmy przyzwyczajeni do tego, że trzeba się buntować, bo wszyscy dookoła się buntowali. Starsze rodzeństwo nosiło irokezy, rodzice długie włosy. Teraz wszystko wolno. Młodzi ludzie nie uciekają z domów! Po co? Przecież im tam dobrze. Wszystko już było, rodzice i nauczyciele też się już przyzwyczaili. „Kolczyk? Dobrze, zrób sobie”. Nawet muzyka dla młodzieży przeciwko niczemu się nie buntuje.

Ale może dzięki tym doświadczeniom jesteśmy bardziej oporni na konsumpcjonizm...

Jesteśmy bardziej odporni. Nie mieliśmy takich potrzeb, jak młodsze pokolenie. Człowiek był nauczony tego, że może sobie radzić inaczej. Na kasety VHS nagrywaliśmy teledyski z satelity. Potem umawialiśmy się całą grupą i oglądaliśmy kasety na video. Ja, dzięki oglądaniu tych klipów, nauczyłam się angielskiego.

Czy ludzie urodzeni rok przed stanem wojennym są pokoleniem pragnącym politycznych rozliczeń?

Jeśli lustracja miała mieć miejsce, to trzeba było przeprowadzić ją od razu. W tej chwili guzik mnie obchodzi, kogo i jak rozliczą. Nie można cały czas żyć przeszłością. Jesteśmy prawdopodobnie pierwszym pokoleniem, którego to nie interesuje. Interesuje mnie natomiast to, żeby ten kraj szedł do przodu. Boję się jednak, że czas naszego rozwoju i integracji społecznej umknie nam przez to, że nasi starsi koledzy jeszcze się o takie rzeczy biją. Musi minąć kolejne 10 – 20 lat zanim ci, którzy powinni być zlustrowani, przestaną być aktywni politycznie, społecznie, oddadzą stołki. A po nich wskoczy od razu pokolenie młodsze od nas, które będzie w tym czasie w szczycie swojego rozwoju.

Co ci się podoba w pokoleniu 1980, a co złości?

Trzydziestolatkowie to fajni, wartościowi ludzie z otwartymi głowami. To pokolenie z dużą wrażliwością. Można się różnie wypowiadać na temat naszej wiedzy, ale nie można odmówić nam wyobraźni, otwartości i umiejętności improwizacji, która pomaga nam w trudnych sytuacjach. Jeśli mam pretensje, to do pojedynczych osób, które idą z prądem. Nie próbują walczyć. Nie chciałabym zarzutu zaniechania, że odpuściliśmy, zgodziliśmy się na pewne rzeczy zgodnie z filozofią: „ Dajmy spokój, wyluzujmy”. Warto byłoby być jakimś głosem.

Dlatego wkurza mnie to, że nie chodzimy na wybory. Bo jest beznadziejnie, bo i tak nic się nie zmieni. A jeśli się zmieni, to zrobią to za nas inni. Jesteśmy bardzo pesymistyczni, ciągle na „nie”, wiecznie narzekamy. Moi rodzice żyli w ciemnych, ponurych czasach, ale mnóstwo ludzi pamięta tylko dobre rzeczy i bardzo pięknie mówi o przeszłości. Mówią, że ludzie byli bardziej dla siebie życzliwi, interesowali się sobą. Im bliżej w grupie, tym czuli się lepiej. My jesteśmy rozbici, kompletnie uciekamy od tego, żeby być razem.

Co nasze pokolenie przekaże następnemu?

Mamy lub będziemy mieć dzieci. Nie wiem, jak uchronić mojego synka przed ciągłym siedzeniem na Facebooku, grami… Byłam wychowana w zupełnie innym świecie. Byliśmy dziećmi, które miały więcej swobody, luzu, wolniej dorastaliśmy. Nasze dzieciństwo było piękne, kolorowe, wesołe. Pomimo transformacji nie było zakłócone, wręcz przeciwnie - pojawiło się wiele możliwości. Ale może dzieci nie wychowuje się w odniesieniu do czegoś, tylko „tu i teraz”? Myślę, że nasze dzieci poradzą sobie świetnie. Bardziej martwię się o nas.

Rozmawiała: Joanna Jałowiec

Źródło: EKS Magazyn

Polecamy w najnowszym EKS Magazynie: * Zdrowy seks*

Źródło artykułu:Eksmagazyn
magdalena schejbaldorastaniedzieciństwo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)