Upiorni sąsiedzi. Potrafią uprzykrzyć życie jak nikt inny
29.10.2019 16:38, aktual.: 29.10.2019 21:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Wolnoć, Tomku, w swoim domku"? Nie zawsze. Śmieci na korytarzu, puszki wyrzucane przez okno czy przemeblowanie w środku nocy to dla wielu, nawet najbardziej wyrozumiałych sąsiadów, zbyt wiele.
25-letnia Kaja mieszkała z rodzicami na jednym z poznańskich osiedli. Kiedy miała 19 lat, do ich bloku wprowadziło się małżeństwo z dwójką małych dzieci. Wcześniej mieszkali na wsi, w domu jednorodzinnym. – Nie mieli świadomości, że sąsiedzi, którzy mieszkają w bloku, mogą czuć swoją obecność, a zdarza się nawet, że słyszą każdy swój ruch – mówi. Odgłosy dobiegające z mieszkania Kai – jej zdaniem w granicach normy – stały się przyczyną sąsiedzkich potyczek.
Ściany jak z papieru, przez które wszystko słychać
Raz na jakiś czas Kaja zapraszała znajomych, nie więcej niż pięć osób. Rozmawiali, oglądali telewizję. – Zaczęło się pukanie, zwracanie uwagi, że jesteśmy za głośno. I to nie było o 23, tylko znaczenie wcześniej. Nie było jeszcze ciszy nocnej – opowiada. – Kiedyś do naszych drzwi zapukała policja i zapytała, co się dzieje. A mój tata oglądał mecz. To było dość dziwne, bo nic się nie działo i była 21:50 – narzeka. Taką sytuację nietrudno sobie wyobrazić, zwłaszcza jeśli nie jest się miłośnikiem sportu – w końcu każdy wie, jak donośni mogą być kibice podczas śledzenia zmagań ukochanej drużyny.
Kaja przyznaje jednak, że za każdym razem, kiedy odwiedzały ją więcej niż dwie osoby, była zestresowana. Musiała ciągle uciszać gości, bo bała się, że znowu w jej progu stanie sąsiadka z pretensjami. Czy uzasadnionymi? To już kwestia sporna. W końcu to, co dla niej było normalną rozmową w przyjacielskim gronie, mogło być uciążliwe. Zwłaszcza w budownictwie, w którym słychać nawet zwykłe kichnięcie.
Miarka przebrała się w Wigilię, kiedy rodzina Kai wychodziła na pasterkę. Nikt nie przypuszczał, że rozmowy w takie święto mogą komuś przeszkadzać. – O 23:30 wszedł sąsiad, mąż tej pani z góry, mówiąc, że jest za głośno – opowiada. Od tej pory Kaja stała się bardziej wyczulona na to, co dzieje się u rodziny z góry i doszła do wniosku, że oni sami nie są przykładnymi sąsiadami. Wzięła przykład z sąsiadki i zaczęła się wsłuchiwać w odgłosy dobiegające z góry. Nie było to trudne.
– Sąsiadce ciężko było zapanować nad dziećmi. Doszło do sytuacji, kiedy dziecko nachlapało na podłogę, a ona nie wytrzymała nerwowo i zaczęła na nie krzyczeć. Padło kilka niecenzuralnych słów, które nie powinny paść w obecności dziecka – wspomina Kaja. Następnym razem, kiedy oglądała film ze znajomymi, sąsiadka znowu przyszła ich uciszyć. Ale wtedy miała już na nią haka. – Powiedziałam, że jeśli przyjdzie policja, to omówię z nią głośne, wulgarne krzyki w kierunku dzieci – relacjonuje dziewczyna. Od tego momentu sąsiadka nie przyszła już na skargę ani razu.
Jerzy Jabraszko z biura prasowego warszawskiej straży miejskiej tłumaczy, że przepisy dotyczące budynków mieszkalnych, na przykład te dotyczące ciszy nocnej, są zawarte w regulaminach poszczególnych osiedli. Zdarza się jednak, że sąsiedzi notorycznie hałasują w ciągu dnia, nie tylko po 22 czy innej wyznaczonej godzinie. W takiej sytuacji mieszkańcy mogą zgłosić skargę do spółdzielni lub, jak radzi Jabraszko, spróbować porozumieć się z sąsiadem polubownie.
Śmieci za oknem i nocne libacje
29-letnia Małgorzata Łaszkiewicz miała problem nie z jednym, a z kilkoma sąsiadami. Mieszka od dziewięciu lat na starym warszawskim osiedlu z lat 50-tych, które było wybudowane dla pracowników huty. – To dość specyficzna okolica – mówi dziewczyna. Sam blok nazywa "przeklętym" ze względu na sąsiadów, z którymi się tam zetknęła. – Nie mam zielonego pojęcia, jak wygląda sąsiadka naprzeciwko, natomiast wiem co je, ponieważ zostawia śmieci na klatce schodowej. Potrafią tam leżeć nawet dwa dni, zanim się zbierze, żeby je wyrzucić – narzeka.
Bardziej uciążliwa jest jednak kobieta, która mieszka obok niej. – Jej amstaf kiedyś wskoczył mi do mieszkania i zaatakował mojego kota. Nie miał kagańca ani obroży. A ona sama była tak nawalona, że nie była w stanie wejść do mieszkania i zabrać tego psa – opowiada. – Prawie codziennie były u niej libacje do późnych godzin nocnych, bijatyki na klatce schodowej – opowiada. A po imprezach opróżnione butelki i puszki, zamiast w koszu, lądowały za oknem.
Podobnie jak w przypadku ciszy nocnej, przepisy dotyczące pozostawiania śmieci czy rzeczy na klatce schodowej są zawarte w regulaminach. – Są one w gestii zarządców budynków – spółdzielni mieszkaniowej bądź wspólnoty – mówi Jabraszko. Dodaje, że w przypadku hałasu po 22.00 można wezwać straż miejską albo policję.
– Czasami wystarczy pouczenie, ale jeśli jest niezła balanga i nie ma z kim rozmawiać, to działanie musi być mniej wysublimowane – wyjaśnia. Mandat za zakłócanie ciszy nocnej może wynieść nawet 500 zł, ale jeśli sytuacja powtarza się notorycznie, to można sprawę skierować do sądu, który ma prawo nałożyć na głośnego sąsiada nawet 5000 zł kary.
"O Boże, tu nie da się wytrzymać"
24-letnia Monika, zanim wyprowadziła się do chłopaka, mieszkała z rodzicami w kamienicy na warszawskim Mokotowie. Jej koszmarem był smród, unoszący się w całym bloku, od kiedy była dzieckiem. Zawsze, kiedy robiła imprezy, musiała ostrzegać znajomych przed niemiłą niespodzianką, która ich czeka. Mimo tego, że wiedzieli, czego mogą się spodziewać, trudno było im to znieść. – Wychodzili na balkon zapalić i mówili: "O Boże, tu nie da się wytrzymać".
– Dwa piętra nad nami mieszkała starsza pani z kilkunastoma kotami. Na każdym zebraniu spółdzielni był poruszany ten temat, że po prostu śmierdzi – opowiada Monika. Problem nasilał się, gdy było gorąco. Wszędzie unosił się zapach kociego moczu. – Zamykaliśmy balkon i było to czuć. To jest stare budownictwo, więc wentylacja nie dawała rady – mówi. Spotkanie z "kociarą" w windzie też nie było łatwe. Śmierdziały nie tylko koty, ale też ich właścicielka.
Sąsiedzi niechętnie do niej podchodzili, z problemem woleli walczyć za jej plecami. Starali się ją wyeksmitować, ale ich prośby, skargi i petycje do spółdzielni nie przyniosły efektów. – Ona jest weteranką wojenną i jej to mieszkanie się po prostu należy. Nie można nic z tym zrobić. Mieszka tam do dziś i do dziś tam śmierdzi. Jak przyjeżdżam do rodziców i jest 30 stopni, to nie da się wyjść na balkon – mówi Monika.
Jabraszko radzi, by w sytuacji, gdy sąsiad ma wyjątkowo dużo kotów i czujemy nieprzyjemny zapach, zawiadomić Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. – Możemy zadzwonić też po Eko Patrol, bo być może te zwierzęta są na przykład źle przetrzymywane, niezgodnie z przepisami – mówi.
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle
25-letnia Natalia mieszka w warszawskiej kamienicy z narzeczonym. Na początku nikt nie zajmował mieszkania nad nimi, potem wprowadził się tam mężczyzna po pięćdziesiątce. Był spokojny, zadbany. Nic nie zapowiadało tego, że przez trzy lata będzie uprzykrzał życie sąsiadom.
– Na początku było spokojnie, ale po jakimś czasie zaczęły się jęki w nocy. Takie zwierzęce wycie, jakby mu się coś działo. Słyszeliśmy, że przewracały się butelki, przesuwał meble – opowiada Natalia. – Miałam wtedy egzaminy. Nie można było się na niczym skupić, bo on się noc w noc wydzierał – narzeka. W końcu para zadzwoniła po policję, jednak skończyło się na wyważeniu drzwi, wyzwiskach w stronę funkcjonariuszy i upomnieniu sąsiada.
Okazało się, że mężczyzna ma problemy z alkoholem. – Któregoś dnia mój Kuba wracał z pracy, a ten facet leżał pod schodami. Był tak pijany, że nie wszedł do mieszkania, tylko zasnął tuż przy wejściu na klatkę – opowiada Natalia. Po tej sytuacji para wielokrotnie interweniowała na policji. Byli też w spółdzielni mieszkaniowej, która wysyłała kontrole do mieszkania mężczyzny, ale w dzień był trzeźwy, więc mieli związane ręce.
W tym przypadku sprawdziło się powiedzenie: "Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle". Parze pomogła inna sąsiadka. – Nastraszyła go, że kogoś na niego naśle i od tamtej pory był spokój – mówi Natalia. Czasem wystarczy odrobina dobrej woli, by uniknąć interwencji osób trzecich. – Najprościej jest dogadać się z sąsiadem – radzi Jerzy Jabraszko ze straży miejskiej w Warszawie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl