List od Czytelniczki: "Poznajcie moją starszą sąsiadkę z piekła rodem"
Sąsiedzi z piekła rodem to nie tylko imprezowi studenci, miłośnicy małych, ujadających piesków czy młode małżeństwo z bliźniętami, które męczą nocne kolki. Na pozór nieszkodliwa, powolna i zamyślona starsza pani potrafi skutecznie uprzykrzyć życie.
18.02.2018 | aktual.: 20.02.2018 08:12
Redakcjo,
Od kilku miesięcy toczę walkę, tak, prawdziwą walkę. Walczą moja wyniesiona z domu rodzinnego kultura osobista i szacunek do starszych z rynsztokowym zacięciem do wygarniania najgorszego. Bo jak tu być spokojną, gdy w twojej kamienicy mieszka diabelna babcia? A dokładniej starsza pani, która lubi mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. Poznajcie moją starszą sąsiadkę z piekła rodem.
Starsza pani nie lubi, jak dzieje się coś, o czym nie wie. Denerwuje się, kiedy do klatki wchodzi ktoś, a ona nie wie, kto to. Kiedy tylko usłyszy dźwięk domofonu lub trzask drzwi wejściowych, wtedy szybko biegnie do wizjera i patrzy. Gdyby okazało się, że to jest akurat ktoś, z kim MUSI porozmawiać, wtedy otwiera drzwi i zatrzymuje delikwenta. Współmieszkańcy wiedzą, czy delikwent naraził się, czy też starsza pani "prosi go" o interwencję w sprawie innych uciążliwych (no a jakże!) sąsiadów. Fonia wypowiedzi sąsiadki rośnie bowiem z każdym wypowiadanym słowem. Kiedy jest to prośba, wtedy starsza pani lamentuje. Kiedy dorwie tego, co jej się naraził, wtedy niech przysłowiowy szewc czerwieni się, bo on takich przekleństw nie zna.
Tolerowany przez starszą panią sąsiad musi: być cicho, szybko iść spać, nie tupać, nie trzaskać drzwiami i cicho oddychać, nie robić remontów ("skąd oni na to mają??"). Dodam jeszcze, że chodzi w tzw. cichobiegach, co pozwala jej bezszelestnie przemieszczać się między piętrami i podsłuchiwać pod drzwiami sąsiadów. Trudno uwierzyć, jakie potrafi z podsłuchanych słów stworzyć historie.
Starsza pani charakterystycznie pachnie. Wiecie, jaki ma zapach witamina B? No to tak właśnie pachnie starsza pani nasmarowana na twarzy kremami. Przechodząc obok niej, ma się niezatarte wrażenia zapachowo-estetyczne.
Balkon sąsiadki jest nad moim tarasem, a więc koniec końców często mamy do przegadania niektóre sprawy. Czy to obficie sypiące się iglaki i kwiaty, czy zaspy śniegu wymieszane ze wszystkim, co wiatr na balkon starszej pani przyniósł. Któregoś razu pukam, uśmiecham się i grzecznie tłumaczę, z czym tym razem przyszłam. I co słyszę w środku prośby? - A na tej tablicy tam na dole te kartki, to co to ma być? Pytam, jakie kartki. A ona mi, że "tam piszą, żeby po 22:00 nie włączać pralek". No to ja grzecznie, że przecież ta kartka nie dotyczy ich, tylko ludzi, którzy w nocy włączają pralki i zmywarki. No i że ja nie przyszłam o tym rozmawiać, jak ma coś do kartek, to niech idzie do administracji. To ona się pyta, kto to powiesił. Grzecznie odpowiadam, że jest pieczątka, że to administracja. Przypominam, że przyszłam prosić w innej sprawie. A babcia na to: "Ta spod czwórki z drugiej klatki to się kąpie o drugiej w nocy!". Po kilkukrotnych argumentach pralkowych i moich przekonywaniach, że proszę o spełnienie mojej prośby w tym roku, żeby problem nie pojawiał się w kolejnym, usłyszałam ni to groźbę, ni to zapowiedź: "W przyszłym roku to ja już mogę nie żyć".
Wyjątkowe spotkanie ze wścibską i wszechwiedzącą starszą panią miałam ostatniego lata. Słyszałam, że na balkonie wyżej starsza pani krząta się, co jakiś czas wychyla się przez barierkę i nagle... bach! Okulary spadły jej na nasz taras. Starsza pani chwilę wychyla się, zagląda i mamrocze coś pod nosem, ale że na tarasie obok naszego dostrzega sąsiada, to zagaduje słodko do niego. Pyta, czy nie mógłby dosięgnąć jej tych nieszczęsnych okularów. Sąsiad popatrzył i stwierdził, że nie sięgnie, bo za daleko, ale przecież może zejść na dół i zapukać do nas. Ona na to, że nie, że wolałabym nie robić tego sugerując, że obawia się trochę nas ("Pan ich nie zna..."). Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas. Starsza pani przekonywała sąsiada, że przecież może po cichu wejść przez furtkę i nikt nie zauważy. Sąsiad zdecydowanie odmawia, gdyż sam nie chciałby, aby ktoś bez pytania wchodził na jego teren. Starsza pani posapała, powzdychała i zeszła z balkonu. Po chwili widzimy ją, jak podchodzi pod ogrodzenie i zagląda do nas. Miała pecha: ktoś był w domu. Nie było wyjścia, bo bez okularów nie da się przecież obserwować sąsiadów. Zapukała do drzwi i z paniką w oczach oraz sztucznym uśmiechem poprosiła grzecznie o podanie zguby. Tłumaczyła się przy tym, że uszko luźne, że musi do optyka i tak dalej. Gdyby nie zaglądała tak bezczelnie, to okulary pozostałyby na nosie. Odpuściłam jednak komentarze i oddałam zgubę. Pani wylewnie podziękowała i życząc miłego dnia, dużo zdrowia i wszystkiego najlepszego (myśląc coś odwrotnego), pogalopowała do siebie.
Na ubiegłotygodniowym zebraniu zarządu wspólnoty z administratorem uzgodniliśmy, że zostanie skierowany do sądu pozew przeciwko Starszej Pani. Zebrała się dość gruba teczka skarg na nią i przez nią pisanych. Prezes firmy administrującej naszą wspólnotą stwierdził, że mało miał w swojej karierze (a jest to pan przed emeryturą)
tak "trudnych lokatorów" jak ona. Największe zdziwienie i jednocześnie rozbawienie wzbudziło pismo od tej kobiety nakazującej administracji "przesiedlenia dokuczliwych sąsiadów" czyli generalnie około 75 proc. lokatorów. Podczas dość częstych zebrań naszego zarządu zawsze temat schodzi na nią. Kobieta zalazła za skórę każdemu, z kim ma kontakt. Wszystko wymusza histerią i tekstem, że ona jest starszą i chorą kobietą.
Prawda jest taka, że starsza pani nie ma znajomych, a jedyna córka odwiedza ją raz w roku. Małżonek starszej pani przesiaduje całe dnie w piwnicy, a charakter ma zbliżony do zacięcia żony. Zastanawiacie się, czy nie próbowałam zaprzyjaźniać się czy pomóc? Po kilkudziesięciu próbach rozważam na poważnie sprzedaż mieszkania, rzucenia wszystkiego i wyprowadzkę w Bieszczady. A że mieszkam w Poznaniu, to kawałek drogi będzie mnie dzielić od uciążliwej starszej sąsiadki.