Wieczór skończyli w łóżku. Cenę płaciła jeszcze przez trzy lata
Związek kryptonitowy to relacja angażująca emocjonalnie i bez szczęśliwego zakończenia. Choć wyniszcza psychicznie, trudno się od niej uwolnić. – Naprawdę wierzyłam, że on się odezwie. Próbowałam go odszukać, całymi dniami chodziłam po okolicy, gdzie mieszkał - zwierza się Marta.
05.07.2024 | aktual.: 05.07.2024 19:03
Nazwę zaczerpnięto z komiksów o Supermanie – kryptonit był jedyną rzeczą, która mogła pozbawić mocy słynnego bohatera. Dokładnie tak jak związek kryptonitowy pozbawia energii osobę, która jest w niego uwikłana.
Mowa tu na przykład o niewygaszonym uczuciu do byłego partnera, który już dawno zaczął sobie układać życie. Może to być uczucie żywione do przyjaciela, który chce, by relacja pozostała czysto platoniczna. Zauroczenie poznanym w klubie chłopakiem, który następnego ranka zniknął. Wzdychanie do nieosiągalnego mężczyzny, na przykład żonatego kolegi z pracy. Od takiej osoby nie można się odciąć emocjonalnie, czasem przez długie lata, co uniemożliwia wejście w inną, normalną i zdrową relację.
"Miałam obsesję"
– Z Marcinem rozstałam się sześć lat temu – wspomina Julia. – To on odszedł, ale ponieważ chciał jakoś złagodzić ten cios, zaproponował, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Oczywiście nie było mowy o żadnej przyjaźni, jednak wciąż mieliśmy ze sobą kontakt. Na początku intensywniejszy, potem on odzywał się coraz rzadziej. Podglądałam go na portalach społecznościowych, widziałam więc, że chodzi na imprezy, jeździ na wycieczki, a potem na jego zdjęciach zaczęła pojawiać się jakaś dziewczyna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
– Byłam szaleńczo zazdrosna, ale zamiast odpuścić, zająć się własnym życiem, wciąż obsesyjnie myślałam o tej relacji. Sądziłam, że jesteśmy sobie przeznaczeni, że jeśli będę walczyć o ten związek, uda nam się do siebie wrócić. Dlatego pisałam do niego, niby czysto koleżeńsko, bo wiedziałam, że jego nowa dziewczyna będzie zazdrosna, i liczyłam, że z nim zerwie. Prosiłam go o spotkania, wydzwaniałam, aż mnie zablokował – wspomina Julia.
Wreszcie przyjaciółka namówiła ją na terapię. Martwiła się, bo Julia "stała się cieniem samej siebie".
– Całe szczęście posłuchałam. Na początku wypierałam wszystko, nie chciałam zaakceptować prawdy. Z czasem jednak zdołałam spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Zrozumiałam, że niestety mam nieprzepracowane problemy z dzieciństwa, które na mnie dalej rzutują. Że ta niedostępność emocjonalna mnie uzależniła. A najlepsze jest to, że nasz związek wcale nie był udany. Nie pasowaliśmy do siebie, dużo się kłóciliśmy. Tęskniłam za jakąś mrzonką, straciłam sześć lat życia, bo nie mogłam wyrwać się z tej relacji. Miałam obsesję. Zrezygnowałam z siebie, z hobby, zaniedbałam przyjaźnie, straciłam tyle szans na inne związki.
"Naprawdę wierzyłam, że on się odezwie"
Marta poznała Adama przez internet. Pisali ze sobą przez tydzień, potem umówili się na randkę.
– Już na etapie pisania wiedziałam, że to niezwykły mężczyzna, inteligentny, zabawny. Kiedy go zobaczyłam na żywo, byłam pod ogromnym wrażeniem. Poszliśmy na obiad, potem na drinka, wieczór zakończył się w łóżku. Nie miałam żadnych obaw, uważałam, że idealnie do siebie pasujemy. Poranek był wspaniały, a potem on wyszedł, obiecując, że się znowu spotkamy. Okłamał mnie. Koleżanki mówiły, żebym sama nie pisała, bo gdyby chciał, to by się odezwał. Miały rację, ale nie posłuchałam. Moje wiadomości odczytał, ale zignorował. I w tym momencie powinnam go wyrzucić z głowy, ale… nie mogłam – przyznaje.
Marta przyznaje, że wpadła wtedy w dziwny stan. Całymi dniami analizowała, co zrobiła źle i dlaczego Adam się już nie odezwał. Wspominała spędzony razem wieczór, idealizowała chłopaka, snuła wizje ich wspólnej przyszłości. Przerzuciła na ten nieistniejący obraz niedoszłego partnera swoje marzenia i pragnienia. Choć praktycznie nie znała Adama, zrobiła z niego swój ideał, a ta pobieżna relacja stała się dla niej bardzo ważna. Tak ważna, że nie potrafiła się od niej odciąć.
– Naprawdę wierzyłam, że on się odezwie, że to tylko nieporozumienie. Próbowałam go odszukać, całymi dniami chodziłam po okolicy, gdzie mieszkał. Minęły trzy lata, a mnie do tej pory serce zaczyna bić szybciej, kiedy widzę mężczyznę podobnego do niego… – dodaje ze smutkiem.
Karolina Rybus-Przeniosło, socjolożka i dyplomowana coachka, zwraca uwagę, że dużą rolę odgrywa tu też popkultura, która często kreuje toksyczny wzorzec relacji czy miłości.
– Posłuchajmy piosenek i zerknijmy na listę hitów kinowych czy bestsellerowych książek: wszystkie, a z pewnością większość, traktują o niespełnionej, trudnej miłości pełnej łez, namiętności, niezrozumienia. O miłości kończącej się złamanym sercem, często tragedią, miłości niedostępnej, nieakceptowanej przez otoczenie – mówi.
– A więc twórcy sami niejako stymulują w społeczeństwie "modę" na takie zjawisko. "Pokuta", "Titanic", "Gdzie śpiewają raki", "Motyle", "Romeo i Julia", "Wielki Gatsby" i wiele innych tytułów, które pokazują relacje właśnie z perspektywy kryptonitowej, utwierdzają nas tylko w przekonaniu, że tego rodzaju związki są częścią naszego świata, jakimś nieodłącznym, "normalnym" elementem – wyjaśnia.
Dodaje też, że niełatwo jest wyjść samemu z relacji kryptonitowej ze względu na jej wielowymiarowość oraz przyczynowość.
– Trzeba poszukać i zdefiniować źródła podatności na wchodzenie w tego typu związki, a to wymaga wsparcia specjalisty, psychologa, psychoterapeuty – wyjaśnia. – To jest głęboka praca nad sobą, nad relacjami społecznymi a przede wszystkim na tą najważniejszą relacją, relacja do samego siebie. A tutaj autorefleksja to za mało.
Emocjonalny rollercoaster
Karolina Rybus-Przeniosło zauważa, że związek kryptonitowy to emocjonalny rollercoaster, toksyczny układ, w którym wiemy, że nigdy nie będziemy z daną osobą, a jednak lokujemy w niej uczucia, które często nas niszczą i powodują niestabilność emocjonalną. Taka miłość to udręka, a jednak jest w niej to "coś", co powoduje, że niektóre osoby się w niej zatracają.
Według ekspertki istnieje kilka elementów, które sprawiają, że takie relacje wydają nam się pociągające i podniecające.
– Po pierwsze: nasze doświadczenia. Z punktu widzenia neuronauki musimy zdawać sobie sprawę, że nasz mózg porównuje i szuka wzorców oraz schematów, które są mu znane. Te wzorce i schematy, których doświadczyliśmy lub które zaobserwowaliśmy w przeszłości, np. wychowując się w rodzinie, gdzie byliśmy świadkami nieszczęśliwej miłość, stają się naszym punktem odniesienia. One nie muszą być nawet nasze, możemy je przyjąć na poziomie nieświadomym i zaadoptować – wyjaśnia.
Drugim powodem może być niskie poczucie własnej wartości.
– Osoby, które mają obniżone poczucie własnej wartości, uważają, że nie zasługują na "normalną", spokojną miłość, na akceptację drugiej osoby (bo same mają problem z akceptacją i miłością do siebie). Dlatego są bardziej podatne na związki kryptonitowe. Uruchamia się u nich samosabotaż i wejście w rolę ofiary – tłumaczy.
Trzeci powód to uzależnienie od emocji; a związki kryptonitowe dostarczają wyjątkowo skrajnych emocji.
– Z jednej strony niszczą, sprawiają, że czujemy się źle, myślimy, że jesteśmy niewystarczający, nie zasługujemy na prawdziwą miłość, a z drugiej strony powodują w nas jakiegoś rodzaju ekscytację, są wysokoadrenalinowe. To taka w pełni świadoma "pogoń za króliczkiem", którego nigdy się nie dogoni, ale bycie w tym emocjonalnym rollercoasterze daje napęd, ryzyko, jest silniejsze od chęci spokoju i stabilności uczuciowej. To jest uzależniające i prowadzi często do podejmowania działań, których później możemy żałować – kwituje.
Sonia Miniewicz dla Wirtualnej Polski