Blisko ludziW Wawrze "zginęło" dwóch chłopców. A odpowiedzialność ponosimy my wszyscy

W Wawrze "zginęło" dwóch chłopców. A odpowiedzialność ponosimy my wszyscy

Po tragedii w Wawrze w mediach toczy się dyskusja: jak osądzić i ukarać winnego. Z psycholożką Dominiką Słomińską rozmawiam o tym, kto tym winnym faktycznie jest.

W Wawrze "zginęło" dwóch chłopców. A odpowiedzialność ponosimy my wszyscy
Źródło zdjęć: © WP.PL
Aleksandra Kisiel

W piątek w Szkole Podstawowej nr 195 przy ul. Króla Maciusia na warszawskim Wawrze piętnastolatek sześciokrotnie ugodził nożem rówieśnika. Według nieoficjalnych doniesień, poszło o pieniądze za narkotyki i dopalacze. Zaatakowany chłopak zmarł. Wymiar sprawiedliwości rozważa osądzenie nastolatka jak dorosłego.

Zabiło dziecko, sądzony będzie dorosły?

Taka opcja nie mieści się w głowie psycholożce, Dominice Słomińskiej. W poruszającym wpisie na Facebooku napisała:
"(...) Często słyszę — przecież to młodzi, muszą się wyszumieć, alkohol przecież był zawsze.... Powiem Wam szczerze, że jestem zdruzgotana ogólnym przyzwoleniem społecznym na te wszystkie eksperymenty. Jestem zdruzgotana tym, że piętnasto-, szesnastolatki palą na potęgę to cholerne zioło, ćpają mefedron, faszerują się xanaxem i piją hektolitry wódy, tną się, każdy z każdym się obejmuje, przytula i dla beki eksponuje liczne malinki na szyi.(...) A my-dorośli patrzymy na to i zachowujemy się jak dzieci, a potem, jak już dojdzie do tragedii, oburzamy się i chcemy sądzić sprawcę jak dorosłego(…)".

Wpis udostępnia na swoim profilu Dorota Zawadzka – Superniania, która zgadza się z przekonaniem, że współwinnymi zbrodni są dorośli. W komentarzach pełen przekrój emocji, postaw rodzicielskich i opinii. Od pełnej zgody ze Słomińską, przez dopatrywanie się winy w "bezstresowym wychowaniu", aż po ironizowanie, że skoro to dorośli ponoszą winę, to sprawcę powinniśmy zbiorowo przeprosić i odstąpić od wymierzania kary.

Dwie ofiary

Dominika Słomińska twierdzi, że społeczeństwo powinno przeprosić za "śmierć" dwóch chłopców: - Ten chłopak, który zadał ciosy, odebrał życie drugiemu człowiekowi i tym samym, złamał własne. A przecież nie urodził się zły. I jestem przekonana, że od dawna wysyłał sygnały, że nie radzi sobie z życiem, z oczekiwaniami, jakie się mu stawia, z napięciem, które rozładowywał w jedyny znany mu sposób – uciekając w narkotyki i agresję. Miał nauczanie indywidualne, które nie zdało egzaminu. Może po pierwszych agresywnych zachowaniach, powinien być skierowany na terapię, albo do ośrodka wychowawczego? Ewidentnie został niedopilnowany.

- Przez cały ten czas byli dookoła niego dorośli – rodzice, nauczyciele, ekspedientki w sklepie, które nieletniemu sprzedawały alkohol albo ignorowały fakt, że dwudziestolatek zaopatruje grupkę nieletnich zgromadzoną pod sklepem, policjanci czy strażnicy miejscy, którzy nagminnie ignorują grupki pijanych dzieciaków na bulwarach nadwiślańskich – mówi psycholożka, która od lat pracuje z dziećmi i widzi, jak nasz wadliwy system edukacji i nienadążanie za postępem technologicznym, odciskają piętno na najmłodszych.

Ekspertka mówi również, że małoletniego nie powinno się sądzić jak dorosłego, bo fizjologicznie nadal jest dzieckiem. Jego mózg dalej się rozwija, jego system nerwowy nie jest ukształtowany. Dodaje też, że nastolatek powinien być ukarany, ale musi też otrzymać pomoc. – Przede wszystkim trzeba go odciąć od narkotyków i alkoholu, skierować na intensywną terapię psychologiczną i pedagogiczną. Zbrodni popełnionych przez dorosłych nie można usprawiedliwiać, ale tej zbrodni nie popełnił dorosły! Choć dorośli byli obok na każdym kroku. No właśnie, byli obok, a nie towarzyszyli – konstatuje ze smutkiem Słomińska.

Nowe wyzwania, stare metody

Przeglądamy dalsze komentarze. Pojawia się przekonanie, że "za moich czasów" do takiej zbrodni by nie doszło. Bo "dzieci trzymane były krótko, jak trzeba było, to dostawały w tyłek" i chodziły jak w zegarku. A teraz "za dużo jest psychologii i dzieciaki mają wyłącznie prawa, a żadnych obowiązków".

– Dawniej wychowanie było bardzo dyrektywne, czyli oparte na systemie nakazów i kar. Kto z nas nie usłyszał w domu, choć raz tekstu "co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie" albo "dzieci i ryby głosu nie mają"? Dzieci i młodzież wychowywano przez oczekiwania i kary nakładane, gdy tych oczekiwań nie spełniały. Największym problemem był alkohol. Nastolatki na prywatkach piły piwo, ewentualnie wino. I nie było takiej plagi uzależnień jak teraz. Dzieciaki piją wódkę z napojem energetycznym, tłumią emocje, bo nikt nie nauczył ich nazywać, albo wmówił, że "chłopaki nie płaczą, a grzeczne dziewczynki się nie złoszczą". Alkohol, dopalacze, to nie wszystko. Mamy mnóstwo dzieciaków uzależnionych od opiatów, które znajdują się lekach z kodeiną. A te można dostać bez recepty – zdradza Słomińska.

Jej zdaniem bardzo ważne jest nauczenie dzieci radzenia sobie z emocjami. Nazywania ich i reagowania. Jeśli nauczymy dzieci regulacji emocji, będą wiedziały, że są one jak alert, który informuje o wyjściu ze strefy komfortu. W ostatnich latach rodzice wracają do korczakowskiej metody wychowania, która zakłada, że "nie ma dzieci, są ludzie". I słusznie, bo traktowanie dziecka jak człowieka to podstawa. Problem jednak w tym, że metodę stosują wybiórczo i dziecko wychowuje się niejako "przy okazji". – Rodzice są zapracowani. Chcą się realizować, rozwijać, muszą zarabiać pieniądze. Więc mnóstwo odpowiedzialności cedują na dzieci. Dają im wybór, ale tego wyboru już nie kontrolują, nie sprawdzają, nie towarzyszą dzieciom – ocenia psycholożka.

Słomińska wyjaśnia, na czym "towarzyszenie" ma polegać. Twierdzi, że należy wyjść ze schematu zadaniowości. Nie należy pytać o to, jaką konkretną ocenę dostało, ale co sprawiło, że ją dostało. Musimy też zacząć dzieci chwalić i mówić o ich dokonaniach oraz osiągnięciach, wyliczać mocne strony. Wypadałoby prawdziwie zainteresować się problemami dziecka, jego fascynacjami. - Idealnie byłoby, gdyby dzieciak, który wraca z imprezy, mógł usiąść z rodzicami i powiedzieć im: "Było zioło. Dałem się namówić na spróbowanie. Nie wiem, co z tym teraz zrobić." I rodzice, zamiast karać i krzyczeć, rozmawialiby o tym, jak się nie dać namówić, jakie są efekty palenia "zioła", jak inaczej budować swoją pozycję w grupie rówieśnicze - stwierdza psycholożka.

Szkoła nie zdała egzaminu

Skoro więc odpowiedzialność za piątkowe zdarzenia w Wawrze jest zbiorowa, skoro równie winnymi, co sprawca, są ekspedientki sprzedające nieletnim alkohol, farmaceuci sprzedający leki bez recepty z kodeiną, policjanci, którzy bagatelizują problem picia przez dzieciaki w miejscach publicznych, należałoby również zbiorowo wyciągnąć konsekwencje. – Ale przede wszystkim, wyciągnąć nauczkę i zacząć działać! – przekonuje psycholożka. – Po pierwsze, otoczyć dzieci i młodzież opieką psychologiczną. Pokazywać im różne sposoby rozładowania napięcia. Bo młodzież sięga po używki, dopalacze, autoagresję, gdy nie radzi sobie z presją – przekonuje psycholożka i dodaje, że w szkołach powinni pojawić się pasjonaci: himalaiści, filozofowie, kajakarze.

– W szkołach pracuje jeden psycholog. Dobrze, jeśli na pełen etat. Przeważnie – na kilka godzin. Nie ma szans, żeby zajął się każdym uczniem. Dlatego przydałyby się takie objazdowe zespoły psychologów, które będą udzielały wsparcia dzieciom, prowadziły warsztaty dla rodziców i pomagały nauczycielom. Na to muszą się znaleźć pieniądze w budżecie – nalega ekspertka i podkreśla, że problem bardzo często rozbija się o brak funduszy na profesjonalną pomoc. - Prywatnie za wizytę trzeba zapłacić, bo psycholog to zawód. Za swoją pracę pobiera opłatę. A w Warszawie wynosi ona od 100 zł do 300 zł. Więc nawet gdyby na tego psychologa przeznaczyć całe pieniądze ze świadczenia 500+, wystarczy na dwa czy trzy spotkania. A to za mało. Najgorsze jest to, że temu chłopakowi z Wawra już wydarzyła się największa krzywda. Ale innych jeszcze można uratować – konstatuje ekspertka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (539)