Blisko ludziWażyła 120 kilogramów. Dziś w jej ślady chciałyby pójść inne kobiety

Ważyła 120 kilogramów. Dziś w jej ślady chciałyby pójść inne kobiety

Ważyła 120 kilogramów. Dziś w jej ślady chciałyby pójść inne kobiety
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek
06.09.2017 13:15, aktualizacja: 25.05.2018 15:20

Zaczęło się 3 lata temu. Magda ważyła 120 kilogramów. Poszła do ginekologa i usłyszała wprost, że jeśli "czegoś ze sobą nie zrobi", nie będzie mogła mieć dzieci przy takiej wadze. - Wtedy coś mnie ruszyło – opowiada mi. Ruszyłoby wszystkich, ale nie każdy jest w stanie tak nagle zmienić swoje życie. Magda jest jedną z tych osób, które postanowiły podzielić się "przemianą" online. Takie metamorfozy to prawdziwe perełki. Jednak facebookowe grupy wsparcia czasem potrafią przerazić.

Dzielą się wszystkim. Od przepisu na dietetyczną wersję brownie po wskazówki, jak poradzić sobie z zespołem jelita drażliwego. Na Facebooku, a także innych portalach społecznościowych i internetowych forach, roi się dziś od amatorskich grup wsparcia dla odchudzających. Dowiedzieć można się z nich wiele.

Agnieszka pierwszy raz piekła wczoraj ciasto kokosowe. Monia musi zrezygnować z picia kawy. Aldona nie wie już, ile ma jeść w ciągu dnia kalorii. Henryka z Katowic zabija stres, biegając, o czym informuje, podobnie jak reszta pań, grupę liczącą 70 tys. członków. Potężna grupa wsparcia, która często staje się jedynym wsparciem dla tych, którzy chcą zmienić swoje ciało i życie.

Szczególnie wtedy, gdy wśród nich pojawiają się takie historie jak Magdy i Sary.

Proszę coś ze sobą zrobić

Magda pochwaliła się swoją metamorfozą kilka dni temu. Setki polubień i komentarzy od kobiet, które szukają wsparcia online. Zapytałam Magdę, jak zaczęła się jej "przemiana".

- Wyjechałam do Holandii, do pracy. Weekendowe imprezy, niekontrolowane podjadanie. Żaden mężczyzna nie zwracał na mnie uwagi. Byłam gruba. Postanowiłam w końcu się zmienić. W hotelu, w którym mieszkałam, miałam siłownię, więc się z nią zaprzyjaźniłam. Rano ćwiczyłam, wieczorem ćwiczyłam. Było ciężko. Potworne zakwasy. Ciało się przyzwyczaiło, a ja dołożyłam jeszcze do tego zdrowe odżywianie.
Sara schudła prawie 20 kilogramów. Wróciła do Polski i mało kto ją poznał. To dało jej jeszcze większą motywację do działania. W czerwcu 2015 roku wyjechała do Anglii – znów za pracą. Tam zaczęła odchudzanie przez duże "O". Biegała, ćwiczyła, wykupiła wejścia do sauny – pełen zestaw. Schudła prawie kolejne 20 kilogramów.
I wtedy zaszła w ciążę.

Magda migiem nadrobiła kilogramy, które dopiero co udało się jej stracić. – Przytyłam do 105 kilogramów. Nie zwracałam już na to uwagi. Stwierdziłam, że dobro dziecka jest najważniejsze i muszę zapomnieć o odchudzaniu. Gdy urodziłam, starałam się zacząć wszystko od nowa. Łatwe to nie było. Straciłam kilka kilogramów, ale to dalej nie było to. Karmiłam siedem miesięcy, dopiero kiedy przestałam, waga zaczęła spadać – opowiada.

Tu pewnie znalazłyby się setki kobiet, które przechodziły przez ten sam scenariusz.

Magda mogłaby być dla nich przykładem. Nie miała zamiaru odpuścić. Zaczęła na nowo biegać, po raz kolejny zapisała się na siłownię i pamiętała o diecie. – Kilogramy same leciały w dół – przyznaje. Dziś waży 73 kg i stara się utrzymywać formę.

- Motywacja? Wcześniej nie korzystałam z takich grup wsparcia. Najważniejsze było dla mnie to, że czułam się lepiej, mogłam nosić mniejsze rzeczy i co najważniejsze – mieć dzieci. Wspierała mnie rodzina i znajomi, dopiero potem zaczęłam udzielać się na facebookowych grupach. Najważniejsze to mieć kogoś, kto nie pozwala ci się poddać – mówi.
Zobacz też: #dziejesienazywo: Co robić, aby odchudzanie było skuteczne?

Weź się w garść dziewczyno

"W chwilach słabości otwieram sobie to zdjęcie i od razu przypomina mi się, dlaczego w ogóle zaczęłam! Mam nadzieję, że kogoś zainspiruję" – pisze Sara i publikuje zdjęcie swojej przemiany na facebookowej grupie "Odchudzanie z głową".

Obraz
© Archiwum prywatne

Był Nowy Rok. Wtedy, jak tysiące Polaków, Sara spojrzała w lustro i stwierdziła, że nie podoba jej się to, co widzi. Noworoczna zmiana siebie – klasyka gatunku.

- Zobaczyłam tłuszcz wylewający się ze wszystkich stron, ogromne ramiona, przeciążone łydki, zmęczoną twarz – opowiada mi. - Wiesz, nie było dnia, żebym nie spała po pracy przez 3-4 godziny. Wtedy moja dieta prezentowała się tak samo tragicznie jak moja sylwetka. Wypijałam dziennie butelkę coli – litr obowiązkowo – każdy wysiłek fizyczny poprzedzony był słodkim posiłkiem albo fast-foodem. W końcu dotarło do mnie, co robię ze swoim życiem.
Usiadła na łóżku i przepłakała dwie godziny.

- Powiedziałam sobie: "weź się w garść dziewczyno, bo na starość dopadną cię choróbska, którym można było zapobiec". Znalazłam trenera, który prowadził konsultacje online i poprosiłam go o pomoc. Wcześniej próbowałam ćwiczyć z Chodakowską czy Mel B, ale szybko się poddawałam. Tym razem miało być inaczej – wspomina.

Wykupiła pomoc trenera, karnet na siłownię i ruszyła na trening. Musiało minąć kilka tygodni, zanim się wdrożyła. Zmienić swoje życie tak z dnia na dzień nie można. Potrzeba czasu, o czym nie wszyscy pamiętają. I tak po jakimś czasie zaczęły pojawiać się pierwsze efekty. - Trochę ubyło mi centymetrów w pasie i w znienawidzonych przeze mnie ramionach. Samopoczucie też bardzo na plus. Przestałam spać po pracy, mam więcej czasu na inne zajęcia, poprawiła mi się cera oraz włosy.

Jeszcze kilka tygodni temu Sara ważyła 91 kilogramów. – Jeszcze 10 do celu! – przyznaje dziewczyna.

Odchudzanie online

Grupy dla odchudzających wyrastają jak grzyby po deszczu. W dobie mediów społecznościowych trudno się dziwić, że to właśnie na Facebooku szukamy wsparcia i informacji dotyczących – tak jak w tym przypadku – złotego sposobu na piękną sylwetkę. Metamorfozy Magdy i Sary, które mogą podziwiać dziś tysiące internautek, robią wrażenie i motywują do działania. Dla wielu poznanie takiej historii to symboliczne kopnięcie do działania. To w końcu wspaniałe kobiety, które udowodniły, że nie ma rzeczy niemożliwych i zawsze można zmienić swoje życie.

Czy nie o to właśnie walczyli przez lata twórcy tych wszystkich kampanii zachęcających do zdrowego odżywiania, walki z nadwagą i otyłością, dbania o swoje zdrowie i to, co wkładamy do garnka? A i owszem.

Problem pojawia się wtedy, gdy Facebook zastępuje nam specjalistę. To druga strona medalu.

Bo w przypadku bardzo wielu kobiet widać to na pierwszy rzut oka – rozwiązują problemy ze zdrowiem, prosząc o porady inne użytkowniczki – a te, w większości przypadków, kierują się wiedzą wyczytaną na innych portalach – i koło się zamyka.

- Młode pokolenie nauczone jest przez media społecznościowe anonimowości. Nie trzeba nic deklarować, że coś się zacznie i dobrnie w tym do celu. Nikt nikogo przecież nie będzie pytał: "jak ci idzie" - mówi mi Alicja Kalińska, specjalista z zakresu żywienia, dietetyk z 16-letnim doświadczeniem, współwłaścicielka poradni SetPoint.

- Kreuje się takie złudne poczucie wsparcia. A druga sprawa, że odchudzanie przez takie grupy dzieje się bez jakiejkolwiek kontroli, co może mieć niebezpieczne skutki. Kilkadziesiąt osób zaczyna kierować się jednym i tym samym jadłospisem, a potem się okazuje, że dana osoba ma problemy z tarczycą, z migrenami, że ma dwójkę dzieci i jeszcze pracuje i zupełnie sobie nie radzi z odchudzaniem w tym samym trybie, co inni – mówi specjalistka.

Gdy dietetykowi staje serce

Posty, które tak chętnie publikujemy i komentujemy w mediach społecznościowych, niejednego dietetyka doprowadziłyby do zawału.

Odchudzamy się i wspieramy online bez specjalistów. I co dzieje się potem? Efekt jo-jo, nawarstwione problemy ze zdrowiem, bo ktoś nie dopasował diety do wymagań swojego organizmu to najmniejszy problem mimo wszystko.

- Takich osób w moim gabinecie pojawia się mnóstwo. Przychodzą i mówią: "Pani Alicjo, niech to pani jakoś naprawi". Dobrze, ale potrzebujemy na to czasu, cierpliwości i trzeba za to zapłacić. Usługa doświadczonego specjalisty kosztuje dużo więcej niż pomoc z Facebooka – mówi dietetyk.
Przychodzi moment, w którym wypróbowało się wszystko i zgłasza się po pomoc specjalisty. I z takimi ludźmi głównie pracuje. Przeszli wiele i musieli się nauczyć, że inaczej się nie da. Wtedy już trzeba zapłacić, poświęcić odchudzaniu dużo pracy. Kalińska zauważa, że przecież te młode dziewczyny, które dziś korzystają z takich portali i grup wsparcia, będą się życiowo rozwijać. Będą miały dzieci, rodziny. Ktoś będzie zależny od ich sposobu odżywiania. Potrzebują fachowej wiedzy, a nie amatorskich wpisów.

Owsianką w kilogramy

Wydaje się nam, że jeśli coś pomogło naszej koleżance, to nam też pomoże. Tak nie jest.

- Obejrzałam kiedyś program, w którym znana trenerka pomagała w każdym odcinku 3 różnym kobietom. Rozczarowałam się. Jedna z uczestniczek w ogóle nie chudła mimo ogromu ćwiczeń i stosowania diety zaproponowanej w programie - wspomina Kalińska.
I opowiada dalej: - Prowadząca serwowała jej mowy motywacyjne, że "ona nie może chcieć bardziej od niej samej". Dziewczyna ta uszkodziła sobie staw w trakcie programu, nie mogła wykonywać więc wielu ćwiczeń jej zaleconych - ewidentnie potrzebowała wsparcia psychologicznego, a nie dodatkowego podcinania skrzydeł. Nie widząc efektów, zaczęła podjadać – nie widziała sensu tego odchudzania i upokorzenia. Program wyrządził jej ogromną krzywdę. Siedziałam z otwartymi ustami i byłam wściekła. Jeżeli chce się pomóc komuś, bez diagnozy, wykonania badań, poprzez wrzucenie do jednego worka z innymi osobami z nadwagą, to gratuluję.

- Niestety nie chodzi tylko o to, by ćwiczyć i jeść owsiankę i nasiona goi. To nie jest takie proste. Praca z ludzkimi słabościami i brakiem wiedzy przez wiele lat uczy szacunku i cierpliwości i na pewno nie pozwala na błyskawiczne szufladkowanie ludzi z problemem zdrowotnym, urodowym czy też mentalnym. Ważne jest, by wspierać daną osobę mimo wszystko, uczyć zamieniać porażki w sukcesy, a przede wszystkim odszukać przyczynę takiego stanu rzeczy, bo można wtedy zastosować strategię najlepszą dla danego przypadku - mówi ekspertka.

Moda na bycie fit

Moda na aktywny styl życia niewątpliwie bardzo cieszy. W Polsce w ostatnich latach wydatki np. na jogging wzrosły o ponad 900 procent, a na fitness o 400 proc. Co roku poświęcamy na to blisko 1,5 mld zł, a w najbliższych latach ta kwota prawdopodobnie ulegnie podwojeniu. Reklamy zachęcają nas do wybierania specjalistycznych butów, oddychającej bielizny czy koszulek, kompresyjnych skarpet, pulsometrów i wielu innych tego typu wynalazków. Kolejne osoby podpowiadają, jak dobrze jest zacząć zdrowo i sportowo żyć.

Do kreowania "kultury fitnessu" przyczyniają się gwiazdy show-biznesu, chętnie dzielące się opowieściami o treningach, udziale w maratonach czy zawodach triathlonowych. Na wyobraźnię zwykłych kobiet działają szczególnie celebrytki, których sylwetki na naszych oczach przechodzą metamorfozę.

W mediach królują też sławne matki, które już kilka tygodni po narodzinach dziecka mogą pochwalić się zjawiskową figurą. Na czym polega sekret? Brazylijska supermodelka Alessandra Ambrosio zdradza: "Zmobilizował mnie pokaz Victoria's Secret, w którym miałam wziąć udział dwa i pół miesiąca po porodzie. Całkowicie odstawiłam węglowodany. Tydzień przed pokazem jadłam dietetyczne posiłki. Nie znosiłam ich, bo jak dla mnie były zbyt dietetyczne. I ćwiczyłam jak szalona: sześć razy w tygodniu godzinę kardio plus treningi z trenerem" – opowiadała Alessandra.

I jak tu żyć, kiedy z każdej strony wszyscy mówią, że trzeba być fit? Łatwo zwariować, łatwo też zwrócić się o pomoc do "ekspertów" z sieci. A to już równia pochyła do tego, by zniszczyć sobie zdrowie. Dietetyk to nie dentysta. Wizyta nie boli, a być może tylko tak można prawdziwie zawalczyć o siebie.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (9)
Zobacz także