Blisko ludziSeksowna dieta ananasowa i szatan, który chce cię utuczyć

Seksowna dieta ananasowa i szatan, który chce cię utuczyć

„Seksowna dieta ananasowa” przekonuje kobiety, że wystarczy przez dwa dni jeść tylko ananasa, żeby schudnąć. „Pomóż mi Boże, Szatan chce mnie utuczyć” sugeruje z kolei, że w nieefektowną dietę zamieszane są siły nieczyste, podobnie jak poradnik „W twoim ciele żyje chuda osoba”. Sięgamy po najdziwniejsze poradniki dietetyczne i sprawdzamy, co każdy szanujący swoje ciało człowiek powinien przeczytać. Albo lepiej nie.

Seksowna dieta ananasowa i szatan, który chce cię utuczyć
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons
Magdalena Drozdek

10.02.2017 | aktual.: 10.02.2017 19:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Najważniejsze jest to, by jeść tylko ananasy – to podstawowe założenie poradnika „Seksowna dieta ananasowa” („The Sexy Pineapple Diet”). Dieta skomplikowana nie jest. Przez dwa dni w tygodniu można jeść tylko ananasy, przez pozostałe dni można żyć w zgodzie z powiedzeniem: hulaj dusza, piekła nie ma. Poradnik obiecuje prawdziwą rewolucję w żywieniu. Dieta ma sprawić, że odchudzający nie tylko pozbędzie się zbędnych kilogramów (i to w zaledwie kilka dni), ale także „zwiększą się możliwości seksualne”.

Na potwierdzenie hasło z okładki książki: "The revolutionary method of keeping slim and erogetic", czyli w wolnym tłumaczeniu "rewolucyjna metoda, by wyszczupleć i być erogetycznym". Erogetyczności na próżno szukać w słowniku. Zdaniem twórców poradnika erogetyczność to połączenie erotyki i energii. Bo dieta ma sprawić, że będziemy mieć większą ochotę na seks i dostaniemy dodatkową dawkę sił witalnych.

„Seksowna dieta…” to dzieło duńskiego lekarza Stena Hegelera. Poradnik był hitem w latach 70. i sprzedawał się w rekordowym nakładzie. Popularność jego sięgnęła także Stanów Zjednoczonych, gdzie niedługo później pojawiło się amerykańskie tłumaczenie. I tak tysiące kobiet zaczytywały się w poradach Hegelera. Wszystko to przybrane było ilustracjami kobiet biegających po zielonych polach, całujących ananasy, siedzących na ananasach i przebierających w stosach tych owoców.

Obraz
© Materiały prasowe

Przejdźmy do konkretów. Na wstępie autor podkreśla, że przed rozpoczęciem diety trzeba spełnić trzy warunki. Po pierwsze, trzeba mieć dużą nadwagę. Po drugie, nie może być ona spowodowana chorobą. Po trzecie, trzeba pragnąć schudnąć, ale wcześniej niezbędna jest konsultacja z lekarzem.

Pierwszy posiłek zjeść można dopiero wtedy, gdy głód stanie się nie do zniesienia. Kilka plastrów ananasa, nazwanych szumnie posiłkiem, ma wystarczyć na godziny. Po dniu spędzonym na jedzeniu ananasów powinniśmy obudzić się „szczęśliwsi i z optymizmem patrzący w przyszłość”. Dobrze wiemy, że po głodówkach szybko przychodzi kryzys. Autor poradnika ma na to jednak sposób: „cały czas szczyp się w brzuch i nie przestawaj myśleć o swoim obrzydliwym, otłuszczonym ciele. Pamiętaj, żeby się nie poddawać”.

Ananasy z bitą śmietaną

Dlaczego akurat ananasy, a nie na przykład banany? „To nie tylko eleganckie i egzotyczne owoce, ale również duże – trzy ananasy na dwa dni to sporo pożywienia” – dowiadujemy się z poradnika. Co więcej, Hegeler przewidział, że taka monodieta bardzo szybko wykończy człowieka, więc zaznaczył, że zawsze można przerzucić się na jabłka, figi, gruszki, melony, sałatkę ogórkową, banany, pomarańcze, krewetki, a nawet hamburgery wołowe z serkiem wiejskim. Liczy się tylko to, żeby nie zjeść więcej niż 500 kalorii w ciągu dnia. Tu był haczyk.

Ostatnio jeden z dziennikarzy duńskiego wydania magazynu „Vice” przetestował tę dietę na sobie. Po dwóch dniach „zrzucił 2 kg”, jednak po konsultacji z dietetykiem zrozumiałe było, że zwyczajnie się odwodnił. Duńczykowi udało się skontaktować z autorem poradnika. Hegeler ma dziś 93 lata i cały czas prowadzi poradnię psychologiczną w Kopenhadze. Sam nie wie, dlaczego tak naprawdę wybrał ananasy jako motyw przewodni swojej rewolucyjnej diety - którą de facto podchwycono na całym świecie, także w Polsce. Nie brakuje dziś portali, które dietę ananasową lansują jako jedną z najbardziej efektownych na rynku.

- W tamtym okresie ananasy z bitą śmietaną były najpopularniejszym deserem. Pomyślałem sobie kiedyś: „Mój Boże, przez dwa dni mógłbym zjeść tak dużo ananasów” i uznałem, że brzmiało to cudownie – opowiada Hegeler. Do dziś jest jednak przekonany, że dieta działa i to skutecznie. Ale nie jest niestety seksowna. „Seksowność” w tytule umieścił amerykański wydawca, by podnieść atrakcyjność poradnika. Podziałało.

Szatan miesza w twojej diecie

Jeśli „Seksowna dieta ananasowa” wydaje się abstrakcją, to nie wiemy, jak sklasyfikować ten autentyczny poradnik, który został wydany w USA w późnych latach 70. – „Pomóż mi Boże, Szatan chce mnie utuczyć”. Doktor C.S Lovett skupia się na duchowym podejściu do walki z kilogramami. Poradnik skierowany jest do „przykładnych chrześcijan”, którzy chcą schudnąć. Bo to nie wina samego podjadania, a Szatana, który miesza ludziom w głowach.

Obraz
© Materiały prasowe

Już na okładce poradnika możemy przeczytać o trzech rzeczach, które Bóg chce przekazać ludziom: „Po pierwsze, trzeba wiedzieć, jak Szatan jest w stanie wpływać na to, co jemy i jak sobie z tym poradzić. Potem dowiesz się, jak walczyć z rosnącym apetytem. Plan zakłada nauczenie się kontrolowania swojego ciała. Kładziemy kres kompulsywnemu podjadaniu. I w końcu – to najważniejszy punkt planu – dowiadujesz się, jak przeprogramować swój organizm. Z pomocą Boga doświadczasz mocy swojego ciała i wiesz już, co powinieneś włączyć do diety i w jakich ilościach”.

Lovett zakłada, że to nie człowiek winien jest temu, że uzbierało się na nim nieco więcej kilogramów, a Szatan, który „wypuścił armię żarłocznych demonów na amerykańskich chrześcijan”. Zaznacza też, że jedzenie jest najbardziej subtelną bronią zła, które przejmuje nasze ciała. – Sięgamy do szafek z jedzeniem i lodówek i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że słuchamy Szatana – pisze Lovett.

Co więc zrobić, jeśli dopadnie nas głód? – Siadasz na kanapie. Zamykasz oczy i zapominasz o otaczającym świecie. Zaczynasz powtarzać: „Szatanie, w imię Jezusa, odejdź. Wiem, do czego zmierzasz, ale nie dostaniesz pokarmu. Zabierz to pragnienie i odejdź, bo moje ciało to świątynia Ducha Świętego” – to jeden z autentycznych zapisów z podręcznika, które w lipcu ubiegłego roku przytoczył Alan Scherstuhl na portalu „The Pitch”.

Lovett hołduje głodówkom, punktując, że robił tak Mojżesz i sam Jezus. – Bóg zaprojektował nasze ciało do postu. Mądrzej jest wierzyć Bogu niż teoriom lekarzy. Ciało jest mądrzejsze od medycyny – dodaje.

„Pomóż mi Boże, Szatan chce mnie utuczyć” do dziś dostępne jest w serwisie Amazon i w kilku innych księgarniach online. Lovettowi uwierzyło tysiące Amerykanów. – Książka wskazuje na to, by przestać żyć dla jedzenia. To opowieść o uzależnieniu od pokarmów, o kontrolowaniu tego, co jemy, jak jemy. Pokazuje, jak Szatan wykorzystuje jedzenie do przejmowania naszego życia i to właśnie przez niego nie możemy być zdrowi. Większość czasu jesteśmy zmęczeni, nienawidzimy naszego ciała. Odchudzanie trzeba postawić na równi z walką ze złem – pisze jedna z czytelniczek (jej historia pojawiła się na portalu sparkpeople.com w 2009 roku).

Naga prawda

Podobnych poradników można znaleźć na pęczki w księgarniach i w sieci. Zdecydowanie najciekawsze wydają się, te z lat 70. i 80., kiedy boom na odchudzanie dopiero się zaczynał. Karen Schoenthaler w „W twoim ciele żyje chuda osoba” przekonywała, że za otyłość można winić tylko siebie samego i nic więcej. – Zjadłeś, będziesz grubaskiem – pisze. W jej poradniku można także wyczytać, że jeśli na twoim ciele są jakieś fałdki, których się wstydzisz, to zwyczajnie jesteś grubasem. Pisarka w słowach nie przebierała. Kobietom radziła, by stanęły nago przed lustrem i zobaczyły, jakie są paskudne z tymi dodatkowymi kilogramami. Choć wydaje się, że Schoenthaler prędzej wywołałaby w nas traumę, ona zarzekała się, że swoimi metodami wyleczyła z otyłości setki ludzi.

Na rynku swojego czasu triumfowały też tytuły takie jak: „7-dniowa dieta mleczna dla kobiet”, „Jak odchudzić męża o 20 kilogramów. Poradnik, który uratuje życie twojemu ukochanemu”, „Dieta alkoholika”, „Jak odchudzić się przy minimalnych chęciach”, czy „To grzech być grubasem”.

Porady z tych książek przetrwały do dziś. Bo kto nie słyszał o diecie ciasteczkowej, ananasowej, porowej czy „na Śpiącą Królewnę”? Ta ostatnia wykiełkowała w 1976 roku i zakłada, że za każdym razem, gdy poczujemy głód, powinniśmy położyć się spać. A jeśli mamy problemy z wejściem w objęcia Morfeusza, to trzeba sięgnąć po tabletki nasenne.

Opisane wyżej poradniki odchodzą lub na dobre odeszły do lamusa, ale rynek książek o dietach ma się dobrze. Wystarczy zaznaczyć, że co roku książki o treningach Ewy Chodakowskiej rozchodzą się w rekordowych nakładach – w 2016 roku trening BIKINI sprzedał się w ponad 8 mln kopii.

Zapytaliśmy dietetyków z wieloletnim doświadczeniem, co oni sądzą o popularności tych książek.

- Nie bez powodu na szczycie bestsellerów wśród książek o zdrowym odżywianiu się, coraz częściej pojawiają się te traktujące o odchudzaniu. Choć zmieniła się świadomość żywieniowa wielu Polaków i więcej dbamy o własne zdrowie, cały czas dużo osób próbuje znaleźć drogę na skróty - komentuje dietetyk Magdalena Hermanowska. - W gabinecie nieraz spotykam się z pacjentami, którzy chcą szybko i bezboleśnie pozbyć się nadmiernych kilogramów. Wierzą w modne diety, tabletki odchudzające czy niskokaloryczne jadłospisy, które zamiast rozkręcać metabolizm, skutkują tyciem. Czasem wolą książki od specjalistów ze wstydu i poczucia klęski z powodu poprzednich prób odchudzania, ale także ze strachu, że znowu może się nie udać. Chwytliwe hasła i „gwarancja sukcesu” działają dużo szybciej niż długi proces zmieniania stylu życia. Dlatego, często zamiast profesjonalnej opieki, wybierają poradniki i liczą na cud. Książka nie wymaga bowiem zaangażowania i interakcji, a jedynie dobrze się czyta.

- Należy zwrócić uwagę na to, że owe poradniki są przygotowane dla ogólnej grupy ludzi, co powinno sugerować nam, że nie są odpowiednie dla każdego z osobna, biorąc pod uwagę jego indywidualne uwarunkowania, potrzeby organizmu czy schorzenia - przyznaje Dominika Sikora, dietetyk Naturhouse. - Nierzadko informacje w nich zawarte nie bazują na rzetelnych źródłach i sprawdzonych badaniach, a jedynie na ogólnych wzmiankach i dopisanych do nich filozofiach. Warto mieć to na uwadze, zanim wprowadzimy sugerowane zmiany w naszej diecie. Najlepszym rozwiązaniem jest więc konsultacja ze specjalistą. Dietetyk po pełnym wywiadzie zdrowotnym i żywieniowym, badaniu składu ciała i określeniu niezbędnych wskaźników (m.in. BMI) dobierze odpowiednią kurację, która będzie zdrowa i skuteczna, a przede wszystkim uwzględni potrzeby naszego organizmu, tryb życia, aktywność fizyczną czy upodobania smakowe - dodaje.

Komentarze (32)