Blisko ludziWisłocka niczego nowego nie odkryła

Wisłocka niczego nowego nie odkryła

Wisłocka niczego nowego nie odkryła
Źródło zdjęć: © PAP
27.01.2017 18:11, aktualizacja: 27.01.2017 18:36

Do kin wchodzi właśnie „Sztuka kochania” – historia życia Michaliny Wisłockiej. W salach kinowych pewnie w przeważającej większości zasiądzie to pokolenie, które książkę doktor Wisłockiej podkradało rodzicom i z wypiekami na twarzy oglądało rysunki. – W moim domu książka była obłożona szarym papierem, żeby nie było widać tytułu, ale to ten szary papier najbardziej mnie zaciekawił i przyciągał moją uwagę – wspomina 38-letnia Ewelina.

W ostatnich dniach o nikim nie mówi się tyle, co o Michalinie Wisłockiej. Internet krzyczy do nas: „Pięć zasad miłości według Wisłockiej”, „Osiem prawd na temat seksu według Wisłockiej”, „10 rzeczy, które powinieneś wiedzieć na temat sztuki kochania według Wisłockiej”. Przypomnijmy – książka „Sztuka kochania” została wydana w 1976 roku i była rewolucyjna dlatego, że w ludzki, prosty sposób traktowała o seksie, nie była kolejnym akademickim podręcznikiem. Czy doktor Wisłocka tą książką wniosła coś rewolucyjnego do seksuologii? Czy dziś możemy ją traktować jedynie jako pozycję historyczną?

Profesor Zbigniew Lew-Starowicz swoją pierwszą książkę „Seks partnerski” wydał osiem lat po publikacji Wisłockiej. – „Sztuka kochania” to książka sprzed 40 lat i tak samo jak moje książki z przeszłości, tak również i tę traktuję jak historię, bo po prostu trudno traktować inaczej. Książka jest historyczna – to po pierwsze. Po drugie, „Sztuka kochania”, która była bardzo znana 40 lat temu i wówczas trafiła pod strzechy, nie była dla żadnego z ówczesnych seksuologów źródłem jakichś istotnych informacji. Doktor Michalina niczego nie odkryła, o łechtaczce pisano już przed drugą wojną światową. Ona nie jest odkrywcą, ona była popularyzatorem. Nie ukrywam, że trochę mnie zaskakuje to, że dziś jest traktowana jako odkrywca jakiś prawd. Ona tylko to, o czym było już wiadomo, spopularyzowała: że ważna jest łechtaczka, że ważne są pozycje, że kobiety z pewnym typem budowy bioder rzeczywiście powinny poduszki pod biodra podkładać i tak dalej – tłumaczy profesor Starowicz, dodając: - Ówcześni seksuolodzy już to wszystko wiedzieli, a w tych latach było ich już kilkudziesięciu. Dlatego będę podkreślał, że doktor Wisłocka powinna być postrzegana jako popularyzatorka, a nie odkrywca.

Powinniśmy mieć świadomość, że „Sztuka kochania” to świadectwo ówczesnej epoki. Doskonale pokazuje relacje małżeńskie, to w jaki sposób kobieta była postrzegana przez mężczyznę. Są tacy, którzy zarzucają Wisłockiej, że jej książka jest kompletnym zaprzeczeniem obecnego stanu rzeczy. W latach 70. kobiety nadal tkwiły w patriarchacie, co oczywiście nie bez echa odbijała się na lekturze „Sztuki kochania”.

W ostatnich kilku dniach w sieci rozgorzała dyskusja dotycząca poglądów Michaliny Wisłockiej na temat gwałtu. Autorka bloga koralowamama.pl przywołuje fragmenty „Sztuki kochania”, w których Wisłocka wypowiada się na temat gwałtu:

„Oglądając sprawozdania filmowe dotyczące zbiorowych gwałtów, zastanawiałam się, czy w wielu wypadkach „ofiary” gwałtu indywidualnego lub zbiorowego nie są tak samo winne zaistniałej sytuacji, jak gwałciciele, a w ostatecznym efekcie tylko bardziej pokrzywdzone?(…)

Chłopak nie ma wpływu na wysokość swojego napięcia seksualnego, ale dziewczyna powinna wiedzieć, że każda sytuacja z wyżej wymienionych staje się dla niego jawną propozycją do „gwałtu”, i jeżeli nie chce być zgwałcona, nie powinna dawać po temu okazji. (…)

Chłopców natomiast poniesionych napięciami seksualnymi, bardzo gwałtownymi w tym wieku, zwykła lekkomyślność dziewcząt naraża na kompromitację, kary sądowe i niejednokrotnie wykolejenie się z drogi prawidłowego rozwoju już w latach młodzieńczych”.

Podniesiono larum, że Wisłocka przyłożyła rękę do stereotypów dotyczących ofiar gwałtów, a definiowanych stwierdzeniem: „sama sobie była winna”, bo miała za krótką spódniczkę, wypiła jednego drinka za dużo lub, jak w przytoczonym fragmencie książki – była lekkomyślna.

Czy faktycznie to, co pisała Michalina Wisłocka, a co wyrwane z kontekstu, należy odczytywać jako usprawiedliwienie dla sprawców gwałtów? Profesor Lew-Starowicz przywołuje rozmowę, którą z doktor Wisłocką odbył w przeszłości: - Rozmawialiśmy o pewnej sytuacji, do której doszło w Warszawie. Otóż młoda dziewczyna wybrała się wówczas do kina „Moskwa” na film na godzinę 20:00. Przed kinem poznała chłopaka, on spytał, czy może usiąść obok niej, nie stanowiło to problemu. Prowadzili bardzo sympatyczną rozmowę, okazało się, że mają ten sam typ ulubionej muzyki i wykonawców, więc on zaprosił tę dziewczynę do siebie, żeby posłuchali wspólnie płyt. Film kończy się o 22:00, ona późnym wieczorem, po kinie, idzie z dopiero co poznanym chłopakiem do jego domu. Pije wino, którym ją częstuje. Dochodzi do gwałtu… I oczywiście kompletnie nic tego sprawcy nie usprawiedliwia, ponosi on 100 proc. odpowiedzialności za to, co się stało, i rzecz jasna zostaje ukarany. Ale proszę powiedzieć – czy ta dziewczyna nie była głupia? I jeśli mówimy w tym kontekście o ofiarach gwałtu, to Michalina miała właśnie takie trzeźwe podejście. Gwałt jest gwałtem, nikt nie będzie rozgrzeszał gwałciciela, bo na to jest paragraf, ale są kobiety, które ryzykują, kiedy na przykład jest ognisko, są na jakimś obozie, wlewają w siebie dużo alkoholu i pozwalają się same odprowadzić nieznanemu chłopakowi przez las… Według mnie takie zachowanie jest głupie – mówi Zbigniew Lew-Starowicz.

To, o czym powinniśmy dzisiaj pamiętać, w kontekście dyskusji nad książką Michaliny Wisłockiej, to że nie należy jej traktować jako współczesnego poradnika na temat życia seksualnego.

– Do „Sztuki kochania” powinniśmy podchodzić jak do informacji o tym, jak wyglądała edukacja seksualna 40 lat temu, ona taka właśnie była – tłumaczy profesor. - Być może ten, kto nic nie czyta, nie szuka informacji, to i tak się czegoś z lektury tej książki dowie – chociażby informacji o pozycjach seksualnych. Ale jeśli ktoś ma dostęp do współczesnej edukacji, chce wiedzieć więcej, pogłębia swoją wiedzę, to podczas czytania „Sztuki kochania” nie dowie się niczego specjalnego. Jest ona interesująca pod względem tego, jak kiedyś wyglądała edukacja dotycząca seksu, to wszystko – podkreśla.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (257)
Zobacz także