Wojna w Ukrainie. "Polskie dzieci przechodzą teraz kurs przyśpieszonego dorastania"
– Nasze dzieci mierzą się z ogromnym poczuciem zagrożenia. Myślą, że skoro jest wojna w Ukrainie, to może będzie w Polsce – zwraca uwagę psycholożka międzykulturowa Zuzanna Rejmer z Fundacji Polskie Forum Migracyjne. Przed rodzicami stoi więc bardzo trudne zadanie. Mówić prawdę, czy jej unikać? Jak wspierać najmłodszych i jak przygotować ich do kontaktu z rówieśnikami z Ukrainy?
13.03.2022 | aktual.: 15.03.2022 13:23
Dariusz Ziemba z Łodzi ma troje dzieci; jego najmłodsza córka to ośmiolatka. – W kwestii wojny jest u niej wielka obawa, bardzo to po niej widać. Na początku, gdy to wszystko się zaczęło, pytała mnie, czy musi się pakować, czy pójdę na wojnę i co będzie, jeśli "padnę". Dla mnie jako ojca to ogromne przeżycie – opowiada pan Dariusz. – Mamy znajomych z Ukrainy. Córka od początku o nich pytała. Zaangażowała się też w pomoc. Wspólnie, podobnie jak mnóstwo rodzin w Polsce, przekazaliśmy wiele potrzebnych rzeczy: ubrania, buty, zabawki, kubki itp.
Łódź, tak jak inne polskie miasta i miasteczka, otworzyła się na uchodźców z Ukrainy. Od 24 lutego do Polski przybyło ich już ponad 1,5 mln. Trafiają m.in. do prywatnych mieszkań, hosteli czy ośrodków recepcyjnych dla uchodźców. Jedna trzecia tej liczby – ok. 500 tys. – to dzieci. Jak dotąd, według wyliczeń Ministerstwa Edukacji i Nauki, do polskich szkół trafiło ok. 11,5 tys. małych Ukraińców.
Zobacz także
Zawsze mówić prawdę
Syn pani Agnieszki uczy się w szkole podstawowej w Przemyślu. Jeden z ukraińskich chłopców trafił do jego klasy. – On jest, co zrozumiałe, zamknięty w sobie i wycofany, ale dzieci przyjęły go bardzo ciepło. Chłopiec słabo zna polski, jednak szybko się uczy. Wiem, że dzieci w klasie mojego syna są dla niego bardzo serdeczne, podobnie jak nauczyciele – opowiada pani Agnieszka, chociaż nie kryje, że obecnie wśród nauczycieli wyczuwa się spore napięcie. – Nie dziwi mnie to, to jest przecież dla wszystkich zupełnie nowa sytuacja.
Według pani Agnieszki wojna to ogromny stres nie tylko dla ukraińskich rodzin. – Mój syn ma 11 lat. Wydawało się, że po pandemii i nauce zdalnej wszystko pomału wróci do normy. Może tak było przez chwilę, jednak to piekło, które rozgrywa się teraz w Ukrainie, jest straszne dla wszystkich, również dla naszych dzieci – mówi nasza rozmówczyni. – Najpierw musieliśmy z mężem nauczyć się opowiadać o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Nie dało się od tego uciec, skoro mówili o tym wszyscy. Poza tym uważam, że każdemu, również dziecku, należy się prawda. Potem wszystkie siły zaangażowaliśmy w zorganizowanie pomocy, w zbiórki. Nasz syn był w tym wszystkim obecny. Teraz ma bezpośredni kontakt z chłopcem z Ukrainy, który z dnia na dzień stracił dom, kolegów, musiał rozstać się z ojcem.
Pani Agnieszka nie ma najmniejszych wątpliwości, że ukraińskie rodziny zostały skazane na niewyobrażalne cierpienie, a polskie dzieci przechodzą teraz kurs przyśpieszonego dorastania.
– Nasze dzieci mierzą się z ogromnym poczuciem zagrożenia. Myślą, że skoro jest wojna w Ukrainie, to może będzie w Polsce. Młodsze dzieci pytają rodziców, czym jest wojna, bo często słyszą to słowo pierwszy raz – tłumaczy Zuzanna Rejmer, psycholożka międzykulturowa związana z Polskim Forum Migracyjnym.
W obecnej sytuacji mnóstwo placówek oraz psychologów opracowało wytyczne, jak rozmawiać z dziećmi o wojnie. – Niektórzy rodzice starają się tego tematu w ogóle nie poruszać. To błąd, bo o wojnie mówi się teraz wszędzie; dziecko może o niej usłyszeć w komunikacji miejskiej albo od rówieśników. Dlatego nie można unikać tego tematu ani mówić dzieciom, że nic się nie dzieje. Mówmy o faktach, a formę dostosujmy do wieku dziecka – podpowiada Zuzanna Rejmer. – W przypadku przedszkolaków warto stosować porównania, odnosić się do metafor, np. do ulubionych bajek. W wieku przedszkolnym świetnie sprawdzi się "Psi patrol", w którym z jednej strony mamy ekipę ratunkową dobrych piesków, a z drugiej złego burmistrza. Wtedy komunikat staje się dla dzieci zrozumiały i pokazuje perspektywę, że dobro ostatecznie zwycięża. Bo jestem przekonana, że tak będzie, pytanie tylko kiedy.
Zdaniem Zuzanny Rejmer rodzice nie powinni też mówić swoim dzieciom rzeczy, których sami nie wiedzą – np. tego, że wojny u nas na pewno będzie. Lepiej powiedzieć: "Nie ma na ten moment żadnych danych ani faktów, które by na to wskazywały. U nas jest bezpiecznie".
Ogromna troska
W technikum, w którym uczy się syn pana Dariusza Ziemby, przygotowano salę, która miała zapewnić uchodźcom tymczasowy dach nad głową albo stać się magazynem, w którym będą zgromadzone ich rzeczy. – Można powiedzieć, oczywiście w pozytywnym sensie, że uczniowie zostali "siłą roboczą". Na pewno uczy to młodych ludzi empatii – uważa pan Dariusz, choć nie kryje, że bywają sytuacje trudne, a nawet kontrowersyjne. Ma na myśli łódzkie schronisko dla bezdomnych, z którego kobiety musiały się wyprowadzić, żeby zrobić miejsce dla uchodźczyń z Ukrainy (każda z kobiet otrzymała propozycję zamieszkania w innej placówce).
– Momentami pomoc przybiera niewłaściwą formę, niewłaściwe proporcje. O tym też rozmawiamy w domu – mówi mężczyzna. – Ja jednak widzę ogromne zaangażowanie polskich dzieci i młodzieży w obecną sytuację. Martwią się, chcą pomagać. U córki w liceum już wcześniej był Ukrainiec. Zniknął na parę dni, bo utknął na granicy. Dzieciaki ciągle do niego dzwoniły, każdy zastanawiał się, kiedy wróci i czy uda mu się dostać do Polski. Troska o kolegę była ogromna.
Komentuje to psycholożka Zuzanna Rejmer: – Na pewno obecna sytuacja jest okazją do nauki empatii, ale jednocześnie warto przygotować nasze dzieci, że nowe koleżanki i nowi koledzy nie zawsze będą wchodzić do szkoły z uśmiechem na twarzy, szczęśliwi, że tutaj są. Oni są fizycznie wymęczeni, a ich reakcje mogą okazać się bardzo różne. Dzieci, które uciekły przed wojną, mogą być zamknięte w sobie, wycofane, zdystansowane. Nawet na miłe zachowania mogą reagować nieadekwatnie. Trzeba mieć w sobie wewnętrzną zgodę, że to są osoby, które przeszły gehennę. Chodzi o to, żeby w naszym dziecku nie pojawiła się uraza, że np. zrobiło dla koleżanki z Ukrainy piękną laurkę, a ona się z niej nie cieszy. Warto rozmawiać z naszymi dziećmi, że reakcje ze strony nowych koleżanek i kolegów mogą być różne. Niezależnie od tego, jakie są, nie zniechęcajmy się, bądźmy dla nich dalej mili.
– Do szkoły mojej ośmioletniej córki trafi dziewczynka z Ukrainy. Dzieci zrobiły dla niej laurki powitalne. Córka zapowiedziała, że pomoże jej nadrobić zaległości. Już w przedszkolu miała młodszą koleżankę Ukrainkę, którą się opiekowała – mówi Dariusz Ziemba. I dodaje: – Z kolei do mojej znajomej trafiła rodzina z Ukrainy, w tym troje dzieci w wieku przedszkolnym i żłobkowym. Są wspólne obiady, rozmowy. Dzieci szybko się uczą i asymilują. Rówieśnicy bawią się ze sobą bez przeszkód, bariera językowa dla nich nie istnieje. Dzieci zawsze znajdą wspólny język.
Zuzanna Rejmer przypomina, że gotowość dzieci do wchodzenia w nowe relacje jest różna – wiele z nich po prostu potrzebuje czasu. – Gdy człowiek jest w szoku, to jego umysł przełącza się z nastawienia na rozwój na tryb walki. Straumatyzowana jest przecież cała uciekająca przed wojną rodzina. Nie zapominajmy też o wspieraniu dzieci, które pochodzą z małżeństw mieszanych, w których jeden rodzic jest z Rosji albo Białorusi. Znam takie rodziny; zdarzyło się, że po wybuchu wojny w Ukrainie nie posłały one dziecka do szkoły, bo bały się linczu. Nie wolno generalizować; często są to osoby, które same są uchodźcami.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.