Wychowanie do życia w rodzinie cieszy się coraz większą popularnością. Uczniowie mają mnóstwo pytań
WDŻ to jedyny przedmiot szkolny, w ramach którego młodzież ma możliwość poruszenia kwestii związanych z edukacją seksualną. - Uczennica 8. klasy trafiła w sieci na radę, aby posmarować cytryną pochwę, jeśli nie chce się zajść w ciążę. To pytanie nie było jakąś prowokacją - mówi w rozmowie z WP Kobieta nauczycielka Ewa Kateusz.
11.03.2021 18:05
Lewica złożyła projekt ustawy dotyczący wprowadzenia edukacji seksualnej w szkołach. "Jest tak samo potrzebna w szkole jak geografia czy biologia, wiedza to mniej niechcianych ciąż, mniej dramatycznych wyborów" – argumentowała posłanka Wanda Nowicka.
Pomysł wywołał oburzenie po stronie rządzących. Wiceminister Edukacji i Nauki twierdzi, że to przykrywka do wprowadzania programu seksualizacji i demoralizacji uczniów, dlatego rządzący na pewno nie wyrażą zgody na realizację projektu. "Zadaniem szkoły jest nauka i wychowanie, a nie indoktrynacja i demoralizacja, jak chciałaby lewica" –skomentował Tomasz Rzymkowski.
Wszystko wskazuje na to, że spór polityków w kwestii edukacji seksualnej nieprędko zostanie rozwiązany, chociaż dzieci i młodzież wyraźnie dają znać, że potrzebują lekcji, na których mogliby znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Nie tylko dotyczące aborcji lub masturbacji, ale również budowania związków czy dbania o higienę w trakcie menstruacji.
Jedyna okazja, jaką obecnie mają, to lekcje Wychowania do życia w rodzinie. Na przedmiot przeznaczono zaledwie 14 godzin w ciągu całego roku szkolnego, w tym 5 godzin z podziałem na grupy żeńskie i męskie. Przedmiot musi być wpisany w siatkę lekcyjną, ale uczniowie nie mają obowiązku uczestnictwa.
Wbrew pozorom to właśnie te lekcje cieszą się dużą popularnością, a młodzież potrafi wstać o 7 rano, żeby móc porozmawiać z nauczycielem. – W tym roku szkolnym dostrzegam w nich ogromną potrzebę rozmawiania. Często zasiadają przed kamerkami jeszcze w pidżamach i ze śniadaniem na talerzu. Mam wrażenie, że traktują WDŻ jako młodzieżową grupę wsparcia – opowiada Agnieszka, nauczycielka Wychowania do życia w rodzinie w klasach 4-8.
- Dyskutujemy bardzo otwarcie. Wiele osób dzieli się swoją wiedzą z internetu, która zazwyczaj jest niepoukładana, dlatego odszukujemy źródła i wspólnie je dementujemy. Dziewczęta zazwyczaj zadają więcej pytań, ale chłopcy też potrafią być dociekliwi. Trzeba tylko dać im trochę czasu – dodaje.
Niekomfortowe warunki
Ewa Kateusz uczy Wychowania do życia w rodzinie w trzech szkołach na terenie Białegostoku i również zauważyła, że mimo edukacji zdalnej, która wymusza spędzanie długich godzin przed komputerem, więcej uczniów pojawia się na jej lekcjach.
Jest jednak jeden duży minus internetowych zajęć. - Aktywność dzieci bardzo spadła. Lekcje online stanowią w przypadku moich uczniów ogromną barierę. Gdy dopytuję, dlaczego, często słyszę, że nie chcą zabierać głosu, bo słyszą to inni członkowie rodzin. W klasie jest bardziej intymnie – wyjaśnia nauczycielka.
- Wcześniej, szczególnie podczas lekcji w grupach, siadaliśmy przy połączonych ławkach, co powodowało większą otwartość. Wiele kwestii wypływało samoistnie od uczniów. Często byłam wręcz proszona, żeby pominąć jakiś mniej ciekawy temat z programu, a porozmawiać na tematy, które ich trapiły. Teraz tego nie ma, bo rodzice nie tylko są za ścianą, ale i potrafią być obecni na lekcjach. Inwigilują nauczyciela, czasem z premedytacją – opowiada Ewa Kateusz.
Jedna z matek poprosiła nauczycielkę tuż przed startem o link do internetowego pokoju. Kobieta zapewniła, że chce jedynie przysłuchiwać się zajęciom. Po sprawdzeniu uznała, że córka może uczestniczyć w lekcjach. – Rozumiem ciekawość rodziców, ale mam wrażenie, że nie zdają sobie sprawy, że takie zachowania blokują i zniechęcają dzieci do aktywnego uczestnictwa – komentuje Ewa Kateusz.
Tymczasem młodzi ludzie łakną rozmów na tematy, które często są pomijane lub wręcz zakłamywane w domach. - Niektórzy rodzice, mimo że powinni wiedzieć, jaki materiał będzie na przyrodzie, jaki jest program WDŻ, nadal wmawiają dzieciom, że przyniósł je bocian. Później dziewczynka z czwartej klasy mówi mi: "Wiem, że z tym bocianem to nieprawda, ale mama i tata tylko to mi powiedzieli i cały czas powtarzają, że tak było" – mówi nauczycielka.
Bagatelizowanie edukacji seksualnej sprawia, że z czasem uczniowie zaczynają szukać informacji na własną rękę. – Uczennica 8. klasy trafiła w sieci na radę, aby posmarować cytryną pochwę, jeśli nie chce się zajść w ciążę. To nie było pytanie pod jakąś prowokację. Ona naprawdę pytała mnie, czy to zadziała – wspomina Ewa Kateusz.
W takich momentach wyraźnie widać, że edukacja seksualna jest potrzebna w polskich szkołach. Jednak nauczyciele obawiają się wchodzić w niektóre dyskusje. –Niejednokrotnie znalazłam się w sytuacji, gdy uczniowie chcieli poruszać tematy homoseksualizmu lub aborcji, których nie ma w programie. W takich momentach z jednej strony chcę wyjść naprzeciw oczekiwaniom młodych, ale z drugiej mam obawy, że jakiś rodzic podniesie larum. Powie, że wykraczam poza program, a on nie życzy sobie tego – tłumaczy nauczycielka z Białegostoku.
Bagatelizowanie przedmiotu
Również niektórzy dyrektorzy szkół zwracają szczególną uwagę na treści realizowane w ramach Wychowania do życia w rodzinie. Najlepiej byłoby, gdyby nauczyciele odhaczali materiał i nie wdawali się w dyskusje z młodzieżą. – Jesienią dyrektor powiedział mi, że nie muszę organizować lekcji na żywo. Wystarczy, że wyślę materiały do przeczytania – mówi jedna z nauczycielek z woj. lubelskiego, która prosi o zachowanie anonimowości. – Zapytałam uczniów, jaką formę wolą i zdecydowana większość poprosiła o zorganizowanie lekcji – dodaje.
Ewa Kateusz jest świadoma, że edukacja seksualna wywołuje spór w Polsce, dlatego dzieli się z nami swoim pomysłem na kompromis. - Uważam, że pochylenie się rzeczowych, mądrych osób nad programem i uzupełnienie go o treści nawiązujące typowo do edukacji seksualnej byłoby wystarczające. Taka zmiana dałaby nam większą swobodę, większy spokój i na pewno wyszłaby naprzeciw oczekiwaniom uczniów – tłumaczy.
Nowe wyzwania
Swobodną edukację mogą przeprowadzać edukatorzy seksualni. Grupa PONTON bezpłatnie realizuje warsztaty dla klas 8 oraz wszystkich klas szkoły średniej. Praca wolontariuszy często jest krytykowana przez środowiska pro-life. Jesienią Ordo Iuris wydało instrukcję prawną dla kuratorów oświaty, w której wytłumaczono, jak blokować wprowadzenie do szkół zajęć antydyskryminacyjnych i z edukacji seksualnej.
Instytut nie wziął tylko pod uwagę faktu, że w tym roku pandemia może uniemożliwić edukację stacjonarną. Wolontariusze z PONTON-u przenieśli się głównie do sieci, ale dostrzegają nowe trudności.
- Edukowanie drogą online stanowi ogromne wyzwanie. Ktoś musi sprawować opiekę nad niepełnoletnimi uczniami, trzeba zorganizować platformę do dyskusji, dowiedzieć się, czy uczniowie mają techniczną możliwość połączyć się z nami – mówi w rozmowie z WP Kobieta Katarzyna Banasiak, koordynatorka grupy PONTON.- Ponadto w klasie jest o wiele łatwiej stworzyć bezpieczną i komfortową atmosferę do rozmów. Nie każdy nastolatek dysponuje oddzielnym pokojem i własnym laptopem. Nawet jeśli tak jest, to i tak trudno zabrać głos, gdy za ścianą może być przysłuchujący się rodzic – dodaje edukatorka.