Wyniki rekrutacji do liceów w Warszawie i Poznaniu, czyli jak zszargać poczucie własnej wartości w 5 minut
"Nie powiem jej przecież, że ma iść do techniku gastronomicznego. To nie jest dziecko, któremu wszystko jedno. Najbardziej boli mnie, że ona się tak strasznie za siebie wstydzi. Nie ma się czego wstydzić, starała się, nie była nigdy trójkową uczennicą" – mówi mama 15-latki, która nie dostała się do żadnej szkoły.
16.07.2019 | aktual.: 17.07.2019 11:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyniki rekrutacji do liceów ogłoszono m.in. w Warszawie, Radomiu i Poznaniu. Czy rzeczywiście "panika jest zbędna", jak można było usłyszeć jeszcze wczoraj na antenie TVP? Nic bardziej mylnego.
Michał Wojtczuk, dziennikarz "Gazety Stołecznej", poinformował na Twitterze, że w Warszawie jest 8 uczniów, którzy nie dostali się do żadnego liceum mimo 190 punktów w postępowaniu rekrutacyjnym. Maksymalna liczba punktów to 200. Dwa lata temu, żeby dostać się do większości z 20 najlepszych ogólniaków w Warszawie, wystarczyło uzyskać około 170 punktów.
Jak są liczone? Przede wszystkim na podstawie wyników z egzaminów końcowych (połowa wszystkich punktów) i ocen z przedmiotów spójnych z profilem klasy. Osoba, która uzyskała 150 punktów, nie jest przeciętnym uczniem, ale bardzo dobrym. Rzecz w tym, że przy tegorocznej rekrutacji miejsc w najlepszych liceach starczyło tylko dla bardzo-bardzo dobrych.
Wiceprezydent Warszawy Renata Kaznecka poinformowała, że w samej tylko stolicy do szkoły średniej aplikowało ponad 47 tys. uczniów. W ubiegłym roku było to tylko 19 tys., a więc ponad dwa razy mniej. Problemu z miejscami w szkołach nie było.
Pewni miejsca w wymarzonej szkole mogli być właściwie tylko laureaci i finaliści olimpiad przedmiotowych. W Staszicu, jednej z najlepszych szkół w Warszawie do pięciu klas pierwszych przyjęto wyłącznie olimpijczyków.
Błogosławienie olimpijczycy, albowiem oni dostąpią liceum
Pani Beata, mimo że jej córka Iga zawsze miała świadectwo z paskiem, czytała doniesienia dotyczące niewystarczającej liczby miejsc w liceach. Postanowiła dmuchać na zimne. Wiosną zapłacili z mężem zaliczkę za prywatne liceum, mimo że córka pytała raz po raz, czy nie żal im pieniędzy.
Iga w gimnazjum zainteresowała się biologią i chemią. Chciałaby iść na medycynę albo na weterynarię, dlatego postanowiła składać papiery do jednego z najlepszych stołecznych liceów. W tym roku do dwóch klas biologiczno-chemicznych na 62 miejsca było tam ponad 1000 kandydatów.
Gdyby nie to, że Iga została laureatką olimpiady z angielskiego, dobre oceny mogłyby nie wystarczyć.
– Jej przyjaciółka z osiedla, z którą chciały chodzić do jednej klasy, miała średnią ocen powyżej 5, do tego z każdej części egzaminu gimnazjalnego około 90 proc., osiągnięcia sportowe na szczeblu międzynarodowym. Nie dostała się – opowiada pani Beata.
Po tym całym zamieszaniu wyniki rekrutacji już nawet nie tyle ją ucieszyły, co uspokoiły. Powstrzymuje się przed chwaleniem się wszem i wobec sukcesem córki. Skoro w Warszawie w dobrych liceach nie ma miejsc dla świetnych uczniów, coś tu się mocno nie zgadza.
– Mam wrażenie, że w tym roku podkopaliśmy wiarę Igi w siebie, którą wiele lat w niej budowaliśmy. Przez wiele tygodni tłumaczyliśmy córce, że może zdarzyć się tak, że mimo świetnych ocen nie dostanie się do wymarzonej szkoły, więc musi rozsądnie wybrać dwie pozostałe. Do tego zainteresowaliśmy się też szkołami prywatnymi. Kilka razy robiło się nerwowo, Iga wyrzucała nam, że w nią nie wierzymy – opowiada pani Beata.
To właśnie odbieranie nastolatkom z feralnego rocznika wiary w siebie najbardziej boli panią Ewelinę. Jej córka Aga uczyła się zawsze dobrze, może nie była najlepsza w klasie, ale przynosiła czwórki i piątki. Pani Ewelina nie goniła jej do nauki. Aga ma dopiero 15 lat, a od kilku interesuje się psychologią. Czyta książki, blogi, czasopisma. Z roku na rok coraz poważniejsze źródła.
– Zawsze byłam zdania, że pasja jest ważniejsza od szóstek od góry do dołu. Okazuje się, że nie w obecnym systemie – mówi gorzko pani Ewelina.
Jest roztrzęsiona. Okazało się, że Aga nie została zakwalifikowana do żadnej z 9 szkół, które jako absolwentka podstawówki mogła wskazać. Jej mama, podobnie jak mama Igi, dmuchała na zimne.
– Tłumaczyłam córce, że niestety w tym roku rozsądniej będzie nie porywać się na najbardziej prestiżowe szkoły w Poznaniu. Wybierałyśmy te dobre, kilka przeciętnych, sprawdzałyśmy progi punktowe z zeszłego roku. Co się okazało? Że progi w tym roku poszybowały w górę średnio o około 50 punktów. Do szkoły, do której w zeszłym roku dostawali się uczniowie ze 120 punktami, teraz trzeba mieć przynajmniej 170 – opowiada pani Ewelina.
Od rana dzwoni do prywatnych szkół w mieście. Nigdzie nie ma już miejsc. Żałuje, że nie pomyślała o tym wcześniej. Mąż i córki zapewniali, że panikuje i 9 szkół to naprawdę dużo.
– Chce mi się wyć. Miałam ambitną, dobrze uczącą się córkę, a w jeden dzień system pokazuje jej, że jest nikim. Aga od rana płacze, czuje się upokorzona. Kiedy dostaliśmy wyniki rekrutacji, powiedziałam, żeby się nie martwiła, poszłyśmy od razu do szkoły pierwszego wyboru. Potraktowali nas tam obrzydliwie, na zasadzie: "niech pani nie myśli, że jest pani jedyna". Przecież 15-latkowie to jeszcze dzieciaki, naprawdę trochę delikatności i empatii by nie zaszkodziło – mówi roztrzęsionym głosem pani Ewelina.
Pod sekretariatem spotkały inną matkę z córką. Średnia 5.8. Dziewczyna też się nie dostała i też była cała opuchnięta od płaczu.
– Nie powiem jej przecież, że może iść do techniku gastronomicznego czy fryzjerskiego. To nie jest dziecko, któremu wszystko jedno. Aga wie, czym chce się zajmować. Najbardziej boli mnie, że ona się tak strasznie za siebie wstydzi. Nie ma się czego wstydzić, starała się, nie była nigdy trójkową uczennicą – mówi pani Ewelina.
Tego lata ani ona, ani jej córka nie będą już miały wakacji. W tym roku nie ma czegoś takiego jak "odwołanie od decyzji". Dokumenty do szkół można składać po raz kolejny 25 lipca. Wyniki 2 sierpnia, albo i później.
– To, co robi rząd tym dzieciom, jest przerażające. To nie jest żadna reforma, tylko wprowadzenie absolutnego chaosu. Zaczynam się zastanawiać, czy taki nie był cel tego wszystkiego. Koniec końców niewykształconymi ludźmi łatwiej sterować – zastanawia się pani Ewelina.
Idą z córką na lody. A potem do kolejnego liceum z listy.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl