Ratownik wskazuje główny powód utonięć. To nie alkohol
Latem Polacy chętnie wypoczywają nad wodą, a wielu z nich nie przestrzega zasad bezpieczeństwa. - Czasem odnoszę wrażenie, że ludzie zapominają, jak potężnym żywiołem jest woda - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Andrzej Błażejczyk, ratownik WOPR.
25.06.2024 | aktual.: 12.07.2024 22:18
Z policyjnych statystyk wynika, że w samym czerwcu br. zanotowano już 30 utonięć. W 2023 roku utonęło 450 osób. Najwięcej śmiertelnych wypadków odnotowano w rzekach i jeziorach, a wśród najczęstszych przyczyn wymieniono kąpiel w miejscu niestrzeżonym, zabronionym i nieostrożność. Aż 82 osoby przed utonięciem spożywały alkohol.
Ratownik o przyczynach utonięć
Andrzej Błażejczyk, ratownik z wieloletnim doświadczeniem, WOPR w Olsztynie, w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że podstawowym problemem przyczyniającym się do wypadków w wodzie jest brak szacunku do siebie i innych:
- Pamiętajmy, że przyczyną utonięcia zawsze jest woda, a to, jak się ktoś w niej znalazł, zależy właśnie od świadomości, edukacji i przestrzegania reguł. Może to brzmi nieco kontrowersyjnie, ale jeśli ktoś nie szanuje siebie, nie szanuje ludzi dookoła, przyjętych zasad i otaczającego go środowiska, to nie ma mowy o jakimkolwiek bezpieczeństwie, nie tylko w wodzie - mówi.
Łamanie przepisów
Ratownik regularnie spotyka się z lekceważącym podejściem do obowiązujących nad wodą przepisów.
- Widać to choćby w przypadku kąpieli w niedozwolonych miejscach. Czasem odnoszę wrażenie, że ludzie zapominają, jak potężnym żywiołem jest woda. Ciężko jest wytłumaczyć, że wchodzenie do niestrzeżonego zbiornika lub korzystanie z niedozwolonego miejsca to praktycznie to samo, co wejście do płonącego budynku - komentuje.
Podkreśla, że miejsca do kąpieli są wyznaczone dla naszego bezpieczeństwa.
- Strzeżone zbiorniki są sprawdzane codziennie. Ich dno jest dokładnie oglądane. Dodatkowo w pobliżu jest ratownik, co zwiększa szanse na pomoc w razie wypadku, choć nie gwarantuje pełni bezpieczeństwa, bo w tych miejscach jest często kilkaset osób na raz - mówi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Jeśli decydujemy się na kąpiel w niedozwolonym miejscu, musimy się liczyć z konsekwencjami. Przykładowo, gdy pływamy, widzimy to, co jest na powierzchni, a nie mamy pojęcia, co znajduje się pół metra pod wodą. Na tej głębokości może pływać np. drewno, więc jak ktoś wskoczy, nawet pozornie bezpiecznie, bo na nogi, może dojść do niebezpiecznego urazu. Dlatego do wody najlepiej skakać na basenie, a nie na jeziorze - tłumaczy.
- Warto też pamiętać, że jeśli słońce odbija się od wody, to także możemy nie zauważyć potencjalnego zagrożenia, szczególnie jeśli prowadzimy pędzący do 100 km/h skuter - dodaje.
Brak wyobraźni i poczucie wyższości
Andrzej Błażejczyk przyznaje, że wspomniane skutery to kolejny obserwowany przez niego w ostatnich latach problem polskich jezior. Jak mówi - często korzystają z nich osoby bez odpowiedniego przeszkolenia, umiejętności i - przede wszystkim - wyobraźni.
- Pamiętam dwie pary, które przyjechały na wakacje. Rozsądek i wyobraźnia zostały w domu. Panowie wypożyczyli skutery, wypłynęli na jezioro i w pewnym momencie zderzyli się czołowo. Gdy ich żony wróciły ze sklepu z torbami uzupełniającymi zapasy trunków, panom nie były już potrzebne inne atrakcje, tylko karetki – wspomina.
Często zdarza się też, że ludzie negatywnie reagują na upomnienia.
- Staram się ludziom obrazowo tłumaczyć, dlaczego ich zachowanie jest nieodpowiedzialne. Przykładowo mówię do pani, która wyskoczyła z motorówki 500 m od brzegu, żeby jednak na nią wróciła. Słyszę, że mam jej podać przepis zabraniający jej tak robić. Przepisu nie ma, ale pytam grzecznie, czy jest przepis, że nie można skakać z 10. piętra. Też nie ma. "A skoczy pani?" - dopytuję. "No nie". Więc tłumaczę, dlaczego nie powinna się tak zachowywać, bo prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy np. z ryzyka potrącenia przez motorówkę, pędzący skuter czy zasłabnięcia – wylicza Błażejczyk.
O lekceważeniu zaleceń ratowników mówi w rozmowie z Wirtualną Polską także Katarzyna (imię zmienione na prośbę rozmówczyni), ratowniczka WOPR pracująca na gdańskiej plaży na Stogach.
- Z moich obserwacji wynika, że wypadki w przypadku młodych ludzi, między 18. a 25. rokiem życia, to najczęściej wynik brawury i ignorowania poleceń ratowników. Gdy na strzeżonym terenie zabraniamy kąpieli ze względu na silne prądy, fale czy wiatr, młodzi potrafią przenieść się dalej i wejść do wody. Uważają, że skoro nie widzimy, to mogą - mówi.
Wszechobecne pijaństwo
Ratownicy przyznają też, że alkohol wciąż jest powszechnym problemem polskich kąpielisk.
- Już nie będę mówił o oczywistościach, że promile zaburzają świadomość i możliwość oceny ryzyka, ale alkohol mocno wpływa na funkcjonowanie organizmu. Owszem, jeśli na zewnątrz panuje upał, zimne piwko nas chwilowo schodzi. Jednak jeśli w słońcu jest ponad 40-45 st. Celsjusza, a my wejdziemy do wody, która ma 20 st., to ciało zachowa się tak, jakbyśmy przy 20 st. weszli do zbiornika o temperaturze 0 st. - tłumaczy.
- Naczynia krwionośne gwałtownie się kurczą, a my tracimy świadomość. Więc jeśli ktoś rozgrzany słońcem dodatkowo po spożyciu alkoholu postanowi wskoczyć z rowerka, łódki czy pomostu do wody na główkę, to nawet jeśli w nic nie uderzy, następuje skurcz naczyń, szok termiczny i utrata świadomości, a wtedy wyjście z wody jest niemożliwe. Wyłowiliśmy kiedyś jednego pana, transportowaliśmy 1,5 km do brzegu, a świadomość wróciła mu dopiero, gdy przekazaliśmy go ratownikom medycznym w karetce. Ostatnie, co pamiętał, to był właśnie skok do wody – wspomina.
Nieodpowiedzialni opiekunowie
Andrzej Błażejczyk zwraca też uwagę na nieodpowiedzialne zachowania opiekujących się dziećmi rodziców.
- Pamiętam ojca, który przyszedł z synem na basen. Zwróciłem mu uwagę, że chłopak ma już chyba dość kąpieli na dziś. Dosłownie chwilę po tym dzieciak zaczął się topić. Nie krzyczał, nie machał rękami, bo tonie się w ciszy. Położył się na plecach, z nogami w dół i zapadał się pod wodę. Został zauważony i uratowany, ale tam było łatwiej, bo basen miał 2 m głębokości i przejrzystość wody była dobra. Na jeziorze, gdzie głębokość sięga 10, 20 czy więcej metrów, tak łatwo nie jest - mówi.
Brakiem wyobraźni wykazali się też rodzice, którzy wypożyczyli łódkę i na najgłębszym odcinku olsztyńskiego jeziora Ukiel pozwolili dziecku wyskoczyć i popływać.
- Gdy zwróciłem im uwagę, że to niebezpieczne i pomoc może przyjść za późno, pani zasłaniała się tym, że mąż ma uprawnienia nurka. Nie znała jeziora, więc nie zdawała sobie sprawy z ryzyka. W tamtym miejscu głębokość sięgała 43 metrów, to około 14 pięter i raczej nikt nie jest w stanie na jednym oddechu udzielić pomocy - komentuje ratownik.
Zagubione dzieci na plaży
Także i Katarzyna mówi o nierozważnych rodzicach, którzy nie pilnują swoich dzieci.
- Myślą, że jak dziecko ma dmuchane kółko lub rękawki to wystarczy. Niestety nie. Pamiętam sytuację, gdy były bardzo duże fale i jedna z nich przewróciła pływające w dmuchanym kółku dziecko. W wodzie było samo, bez opiekuna. Na szczęście kolega zauważył to od razu, podbiegł i wyciągnął je za rękę, ale niewiele brakowało. Gdy podeszli do mamy tego dziecka, która siedziała na plaży, okazało się, że rozmawiała przez telefon i kompletnie nie widziała, co się dzieje – wspomina.
Zasady bezpieczeństwa
Andrzej Błażejczyk apeluje, by przebywając nad wodą, pamiętać o kilku zasadach. - Przede wszystkim do zbiornika wchodzimy stopniowo, aby organizm mógł się przyzwyczaić do panującej w nim temperatury. Nie zapominajmy też o nakryciu głowy, szczególnie w słoneczne dni.
- Dodatkowo, gdy wsiadamy na skuter czy łódkę, zakładajmy kamizelkę ratunkową i pamiętajmy, by była zapięta. Rozpięta - jak to zwykle mówię dzieciom na szkoleniach - robi się "kamizelką-dusicieką" i nie tylko nie spełnia swojego zadania, ale stanowi dodatkowe zagrożenie, może się tak owinąć, że po wpadnięciu do wody nas skrępuje - podsumowuje Andrzej Błażejczyk.
Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski