W warsie to już plaga. Pracownikom opadają ręce
- Raz kolega i koleżanka zostali uderzeni w twarz, a wściekły klient, gdy nie dostał kolejnego piwa, wpadł w furię i wyciągnął współpracowniczkę zza baru - wspomina Aleksandra, była pracownica warsu. - Kiedyś doszło do bójki o stolik - dodaje Maciej, który też pracował w wagonie restauracyjnym.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Przed świętami, podobnie jak latem, ruch w pociągach jest większy. Odczuwają to pracownicy warsu, czyli miejsca, w którym można posiedzieć w spokoju i wypić kawę, herbatę czy piwo. Albo się upić, bo - jak mówi obsługa - tak też się zdarza.
Pani Aleksandra najpierw pracowała jako obsługa w warsie. Obecnie jest jedną z osób, która - jako franczyzobiorca - zatrudnia pracowników obsługujących wagony gastronomiczne. Jak mówi, liczba pasażerów zależy nie tylko od dnia, okresu okołoświątecznego, ale też samej trasy.
- Najbardziej oblegane są pociągi kursujące w obie strony na trasach Warszawa-Kraków, Kraków-Szczecin oraz Kraków-Gdynia, czyli te codzienne destynacje i weekendowe, urlopowe. Czasem się śmiejemy, że północ zwykle urlopowo jedzie na południe i odwrotnie - tłumaczy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Wars wita was"
Adam Toma, były pracownik warsu, w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że wagon gastronomiczny często integruje ludzi.
- Można tam spotkać wszystkich, od robotników, przez studentów, profesorów, na biznesmenach czy gwiazdach skończywszy. Zdarzają się miłe pogawędki czy zabawne momenty, jak choćby wyjazdy panieńskie i kawalerskie, które nieraz przeradzały się w imprezy, do których dołączali inni pasażerowie - śmieje się.
Dodaje jednak, że najbardziej nie lubił, gdy w pociągu pojawiały się wycieczki szkolne lub podróżowało dużo dzieci, mających darmowe bilety w dzień dziecka. - Zawsze wtedy pociągi zostawały tak brudne, że ciężko było wszystko szybko ogarnąć - komentuje.
Jak mówi z kolei pani Aleksandra, szczególnie w sezonie letnim, wakacyjnym i okresach okołoświątecznych, gdy jest więcej podróżnych, trzyosobowy zespół WARS musi poradzić sobie z obsługą większej liczby klientów, którzy - jak to ludzie – nie zawszą są mili.
- Jednemu coś pasuje, drugiemu nie. Nie zliczę, ile razy ktoś odezwał się do mnie czy moich współpracowników w niecenzuralny sposób i choć odpowiedź ciśnie się na język, nie możemy tego zrobić, bo podlegamy nie tylko pod swojego pracodawcę, ale też biuro i kierownika pociągu - dodaje.
- Najgorzej, jak trafi się szukający zaczepki klient w złym humorze – potwierdza w rozmowie z Wirtualną Polską Maciej, który w polskiej firmie obsługującej wagony Wars pracował przez trzy lata. Od dwóch lat jest zatrudniony w firmie niemieckiej, choć od czasu do czasu jeździ po kraju.
- Kończy się to różnie, ale w większości pociągów są ochroniarze, nawet w cywilnych ubraniach, więc można liczyć na pomoc. Niekiedy z opóźnieniem, ale jednak ktoś reaguje - dodaje.
Niebezpieczne sytuacja i trasy
Pani Aleksandra wyznaje, że pewne destynacje są zdecydowanie bardziej niebezpieczne niż inne.
- Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że najbardziej nieprzyjemnymi kierunkami są Białystok i Ełk, gdzie za stacją Czyżew robi się niebezpiecznie. Nie jestem uprzedzona, ale niestety często spotykałam się z nieobliczalnym zachowaniami wschodnich sąsiadów, którzy nie rozumieli, że mamy prawo nie sprzedać alkoholu osobom nietrzeźwym - mówi.
- Potrafią być niestety agresywni. Raz kolega i koleżanka zostali uderzeni w twarz, a wściekły klient, gdy nie dostał kolejnego piwa, wpadł w furię i wyciągnął współpracowniczkę zza baru. Skończyło się interwencją policji – wspomina.
O zaatakowaniu współpracownika przez klienta, któremu odmówiono sprzedaży alkoholu mówi też Adam: - Interweniowała ochrona i Straż Ochrony Kolei. Pan został wysadzony na najbliższej stacji.
- W takich sytuacjach też mamy związane ręce i musimy sobie radzić, bo kamery nie powstrzymują przed agresją. Zresztą kierownik ma swoje obowiązki i nie patrzy na monitoring przez cały czas. Najgorzej, gdy w obsłudze są same kobiety, choć i mężczyzna nie jest w tym przypadku gwarancją bezpieczeństwa. Niekiedy zastanawiam się, czy nie warto pomyśleć o tym, aby obsługa miała dostęp do paralizatora lub gazu, albo zamontować jakiś przycisk wzywający pomoc – komentuje pani Aleksandra.
Czytaj także: Pracują na kolei. "To był męski świat"
Braki miejsc i kłótnie między pasażerami
Na niektórych trasach brakuje wagonów gastronomicznych, a czasami, szczególnie w nieco starszych typach pociągów, przedział restauracyjny jest niewielki, dlatego, jak mówi Maciej, brakuje miejsca dla wszystkich chętnych, co generuje frustracje u pasażerów.
- Najlepiej wtedy wejść, zamówić, zjeść lub wypić to, co się zamówiło i wyjść, żeby zrobić miejsce dla innych. Zwykle, gdy ktoś wpada wypić piwko to siada lub staje przy barze, co jest dobrym rozwiązaniem. Bywa jednak, że zamawia np. frytki i piwo lub po prostu wodę i tak siedzi przez całą podróż, a my nie możemy wyprosić takiej osoby, póki nie skończy konsumować swojego zamówienia - przyznaje Maciej.
Gdy brakuje miejsc, zaczynają się też konflikty pomiędzy samymi klientami.
- Kiedyś doszło do bójki o stolik. Jeden z klientów zjadł obiad, zamówił piwo i rozmawiał z kimś przez internet. Piwa nie dopił, więc my go wyprosić nie mogliśmy, ale zainteresowany miejscem inny klient nie potrafił tego zrozumieć i postanowił rozwiązać problem pięściami. Skończyło się pogotowiem, policją i zeznaniami w prokuraturze – relacjonuje Maciej.
Alkohol w pociągu
Wagony gastronomiczne to jedyne miejsce, w którym można spożywać alkohol na terenie pociągu. Za spożywanie własnych trunków oraz picie w innym miejscu niż Wars, można zostać ukaranym mandatem. Dodatkowo w polskim menu wagonów gastronomicznych nie ma mocnych trunków.
Maciej przyznaje, że nie ma dnia, żeby nie sprzedawał się alkohol. Dodaje też, że zdecydowanie więcej ludzi przychodzi do Warsu na piwko przed świętami, weekendami, urlopami czy wydarzeniami sportowymi.
- Szczerze mówiąc, te wagony zarabiają głównie na alkoholu – komentuje i dodaje, że bardzo często zdarzają się oczywiście tzw. oszczędzający kombinatorzy:
- Kupują jedno piwo, po czym idą do WC i dolewają do kubka albo butelki swój alkohol, żeby było taniej.
O spożywaniu własnego alkoholu, nie tylko na terenie wagonu gastronomicznego, wspomina też pani Aleksandra.
- Przynoszą alkohol w torbie, często mocniejszy niż sprzedawane przez nas piwo i piją na swoim miejscu. Niestety, choć my za takie zachowania nie odpowiadamy, gdy delikwent jest już mocno pijany i zaczyna rozrabiać, zwykle pretensje i tak kierowane są w stronę obsługi Warsu, choć my takiego człowieka nawet na oczy nie widzieliśmy.
Opóźnienia? To do Warsu
Pracownicy warsu mają też pełne ręce roboty, gdy pociąg ma awarię lub jest opóźniony. Jak mówi Adam, gdy opóźnienie przekracza 60 minut, jedna osoba z obsługi jedzie z wózkiem przez cały pociąg, rozdając wodę i przekąski. Wtedy też pracownicy warsu muszą wysłuchiwać tłumów sfrustrowanych klientów.
- Zwłaszcza latem, gdy skończy się woda czy inne napoje bez alkoholu, obwiniają nas o te braki, choć to nie my zaopatrujemy wagony gastronomiczne. Na kimś trzeba rozładować złość, więc po prostu staramy się tym nie przejmować - dodaje z kolei Maciej.
Trudne i dobre momenty
Maciej, w rozmowie z Wirtualną Polską wraca też pamięcią do jednej z najgorszych sytuacji, jaka przydarzyła mu się w tej pracy.
- Jakiś mężczyzna dosypał dziewczynie narkotyk do piwa. Straciła przytomność, została odwieziona do szpitala. Po kilku dniach dostaliśmy informację, że niestety zmarła. Cała obsługa Warsu miała nieprzyjemności. Wyszliśmy z tego obronną ręką, bo w pociągu był monitoring i udało się ustalić sprawcę, ale sytuacja była przykra – wspomina.
- Na szczęście bywają też pozytywne momenty. Kiedyś, między obowiązkami, przegadałem z jednym z klientów kilka godzin podróży. Zjadł obiad, wypił piwko i tak dobrze nam się rozmawiało, mieliśmy tyle wspólnych tematów, że kontakt został utrzymany, a on poprosił, żebym został świadkiem na jego ślubie. Oczywiście się zgodziłem! Takich rzeczy się nie zapomina - śmieje się.
Miłymi momentami często są spotkania z ludźmi z pierwszych stron gazet. Jak mówi Maciej, sam miał przyjemność spotkać Andrzeja Grabowskiego, Bohdana Smolenia, Artura Żmijewskiego, a raz Donalda Tuska.
- W większości to bardzo miłe spotkania. Można porozmawiać, dostać autograf i, nie oszukujmy się, napiwek, bo tacy ludzie zwykle go zostawiają – podsumowuje.
Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl