Z kamerą w sali porodowej. "Za wiele jak dla mnie"
Film z porodu może okazać się pamiątką na całe życie. Pod warunkiem, że został nakręcony tak, jak chciała tego matka dziecka, która w bólu, krwi i łzach urodziła potomka. W innej sytuacji taki film, choć wzruszający, może okazać się powodem nieporozumień. 37-letnia Justyna dziś cieszy się, że ma pamiątkę, do której czasem wraca, jednak uważa, że mąż trochę przesadził na sali porodowej.
Na film z sali porodowej zdecydowała się Joanna Krupa. Co więcej, udostępniła go też na swoim profilu na Instagramie. Wideo ma w sobie wiele emocji i jest bardzo wzruszające. Film spodobał się obserwatorom modelki, którzy pisali w komentarzach, że to pamiątka na całe życie. Niektórzy dodawali, że wzruszyli się, oglądając takie nagranie składające się z nagrań i zdjęć.
Marta Wójcik, ginekolog-położnik, zauważa, że w polskich szpitalach nagrywanie filmu podczas porodu nie jest zbyt częstą praktyką. - O wiele częściej przyszli rodzice decydują się na robienie zdjęć. Część z nich przynosi na salę porodową profesjonalny sprzęt fotograficzny, natomiast większość używa telefonu komórkowego. Jeśli ktoś decyduje się na film, to raczej kręcony jest końcowy etap porodu – wtedy, gdy główka dziecka i potem całe dziecko wyłania się z dróg rodnych kobiety rodzącej – mówi lekarka, która prowadzi konto na Instagramie marta_lekarzkobiet.
"Za wiele jak dla mnie"
Justyna o nagranie filmu z porodu drugiego dziecka poprosiła swojego męża. W pierwszej ciąży była tak zaaferowana nową rolą, że nie wpadła na ten pomysł. – Druga ciąża była dla mnie już spokojniejsza. Wiedziałam, czego się spodziewać, nie bałam tak, jak przy pierwszym dziecku. I wtedy razem z mężem wpadliśmy na pomysł, żeby drugi poród nagrać. To miał być krótki film, który pokaże głównie moje emocje, ale też chwile, gdy dziecko tuż po narodzinach zostanie położone na matce, moją minę, reakcję. Wiedziałam, że poleją się łzy szczęścia i chciałam mieć to uwiecznione – opowiada 37-latka.
Kobieta rodziła naturalnie i gdy już trafiła na salę porodową, nie myślała o tym, jak mąż nakręci film z narodzin. – Prosiłam, żeby łapał kadry znad mojej głowy, z tyłu. I tak było, ale w pewnym momencie podszedł z przodu, był tuż przy położnej, lekarzu. I wszystko fajnie, ale wiele na tym filmie widać. Za wiele jak dla mnie. I choć nadal jest piękny i czasem do niego wracam, przyznam szczerze, że niektóre ujęcia mi się nie podobają. Oczywiście powiedziałam później mężowi, że nie nagrał porodu, tak jak prosiłam i nikomu nigdy filmu nie pokażę, bo są tam momenty bardzo intymne. Uznał, że sam był w takich emocjach, że nie myślał, jak kręci. Po prostu nagrywał – opowiada Justyna. Mąż kobiety nawet nie zapytał lekarza, czy może uwieczniać chwilę. Po prostu wyjął telefon i zaczął kręcić akcję porodową. Dodaje, że na filmie są i łzy i krzyki, sporo nerwów, ale finał jest piękny. - Te emocje za każdym razem wzruszają tak samo – kończy 37-latka.
Potrzebna jest zgoda
Warto zaznaczyć, że jeśli przyszli rodzice mają w planach uwiecznienie porodu, muszą zapytać lekarza i personel medyczny o pozwolenie. - Nie każdy z nas życzy sobie udostępniania swojego wizerunku. Mnie osobiście nie przeszkadza kręcenie filmów czy robienie zdjęć w trakcie porodu. Jeśli ktoś pytał, zgadzałam się. Gdy ktoś ukradkiem robił zdjęcia lub kręcił film, nie miałam z tym większego problemu – podkreśla dr Marta Wójcik.
Istotne jest też to, żeby do nagrywania znaleźć sobie ustronne miejsce, w którym nie będziemy przeszkadzać personelowi medycznemu. Dzięki temu unikniemy nieprzewidzianych sytuacji. Doktor Wójcik pamięta, że podczas jednego z porodów, który odbywał się w wannie, partner pacjentki podszedł zbyt blisko, a poza, którą przyjął, spowodowała, że telefon wpadł do wody. Okazało się, że po szybkim wyłowieniu komórki, nadal działała i zdjęcia udało się zrobić. – Pamiętam też poród, w którym aparat fotograficzny został opryskany krwią rozpryskującą się na boki w czasie końcowego etapu – opowiada ginekolożka.
Koleżanki się wzruszają i są w szoku
W dużo bardziej komfortowej sytuacji znalazła się Aleksandra Kolczyńska, blogerka, która zdecydowała się na poród domowy. Jak sama mówi, stara się "odczarować poród", co aktywnie robi, edukując innych w social mediach. Przyświecają jej zaufanie do natury i swojego ciała oraz wiara w moc rodzącej.
Partner Aleksandry nagrał piękny film z porodu, a ona jest z niego dumna. – Decyzję podjęliśmy, kiedy dowiedziałam się, że możemy rodzić w domu i przeszłam pozytywnie kwalifikację. Urodziłam dwa tygodnie przed terminem, więc nie miałam zbyt dużo czasu na przygotowania do nagrania filmu. Narzeczony kręcił go już pod sam koniec porodu, na własne wyczucie. Uwiecznione są dwa parcia i moment, kiedy już synek się pojawia. Wideo jest krótkie, ale przepiękne. Nie oglądamy go zbyt często, bo przez półtora roku około 10 razy. Ale zawsze tak samo wzrusza – mówi Ola w rozmowie z WP Kobieta.
Film widzieli rodzice i koleżanki. – Po obejrzeniu dziwią się, że tak może wyglądać poród. Pełen spokoju, wsparcia, w basenie, bez krzyku, z relaksującą muzyką w tle. Każdy, kto ogląda ten film, ma łzy w oczach i mówi, że inaczej to sobie wyobrażał. Chętnie pokazuję to nagranie, bo wiem, że nikogo nie przestraszy, a wręcz doda otuchy i pomoże zbudować pozytywny obraz porodu. Każda pozytywna historia porodowa jest na wagę złota dla kobiet spodziewających się dziecka. Moja na pewno taka była - mówi kobieta.
Aleksandra Kolczyńska podkreśla, że przy następnym porodzie też zdecydowałaby się na nagranie. Na pewno chciałaby się lepiej do niego przygotować, omówić z narzeczonym, gdzie ma stać kamera, jakie ujęcia sprawią, że będzie czuć się komfortowo. - Jak ktoś jest nastawiony do porodu z otwartością, to polecam takie rozwiązanie. Jeśli mamy trudności i boimy się, wtedy warto się zastanowić. Bo poród i to, jak się potoczy, mamy przecież w głowie – podkreśla.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!