Zamiast torebki, spraw sobie dziecko. To najmodniejszy gadżet według wielu młodych matek
W ich pokojach nie ma normalnych zabawek. Są tylko takie, które pasują do tapety i zasłon. Nie mają też kiepskich dni ani poplamionych ubrań. Jak instamatki bez zażenowania wykorzystują dzieci do kreowania swojego wizerunku.
18.01.2018 | aktual.: 19.01.2018 16:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W filmie Katarzyny Rosłaniec "Bejbi blues" widzimy świat z lifestyle’owego magazynu dla nastolatków. Jego ważnym elementem jest dziecko. I choć sam film trafnie określił jednym zdaniem autor recenzji na portalu Filmweb, "bejbi bluzg", to koncepcja traktowania dziecka, nie jak małego człowieka, lecz element krajobrazu, który musi być wizualnie spójny z naszą wizją idealnego życia, nie jest wymysłem reżyserki. Media społecznościowe zalewają zdjęcia młodych matek, których rodzaj aktywności można nazwać po prostu lansowaniem się na dziecko.
Oczywistym jest, że ludzie na podstawie tego, co wrzucamy na nasze profile, wnioskują, kim jesteśmy i co mamy do przekazania światu. Mało kto zastanawia się nad głębszymi motywami typu kompensacja kompleksów. Co zatem możemy zrozumieć ze zdjęć, na których pierwsze skrzypce gra nie dziecko, lecz odważna stylizacja jego matki i karkołomna pozycja, w jakiej pozuje?
Internautki najczęściej rozumieją takie zdjęcia jako reklamę ubrań, w których główna bohaterka (ta dorosła...) występuje – pytają, gdzie kupiła. Także jako reklamę mebli i gadżetów, które główna bohaterka prezentuje i reklamę siebie - w komentarzach bardzo dużo komplementów. Gdyby bohaterką tego zdjęcia była Natalia Siwiec albo Anna Lewandowska zaraz przeczytałaby lawinę komentarzy, że coś robi źle. Naraża dziecko na niebezpieczeństwo, bo je źle trzyma, albo paraduje w nieodpowiednim stroju. Tymczasem niepopularna instamama może bez poczucia zażenowania, pokazywać do czego aspiruje – mają się zachwycać. Nią jako idealną kobietą, z idealnym dzieckiem. Dziecko w rękach tak wyglądającej kobiety, na takim zdjęciu, nie jest tylko uzupełnieniem stylizacji, ale powodem, by traktować ją poważniej aniżeli tylko jako atrakcyjną osobę, która naprawdę dużo czasu spędza przed lustrem. Dziecko rozgrzesza ją z próżności i jest jak trofeum z kategorii "takiego syna urodziłam!".
Tymczasem, odkrycie, doba ma 24 godziny. Żeby zrobić takie zdjęcia, trzeba je przygotować, ubrać się, przemyśleć w co. Żeby mieć taki makijaż, piękną cerę, idealne paznokcie, figurę bez zarzutu, trzeba poświęcać sobie czas. I z pewnością nie jest to czas spędzony z dzieckiem, a nawet jeśli, to nasza uwaga nie jest skierowana na nie (a bycie obecną-nieobecną boli bardziej). Nie jest to sugestia, że matki powinny zrezygnować z przyjemności i dbania o siebie. Ten stopień zaangażowania w tworzenie swojego wizerunku, zwłaszcza jeśli próbuje się to pogodzić z pracą, szczelnie wypełnia dobę. Młode kobiety zachwycone instamatkami powinny o tym pamiętać. Dla własnej higieny psychicznej.
Moja mała kopia
Jeden z ulubionych motywów instamatek – stylizowanie małych dziewczynek na kopie samych siebie, a co za tym idzie, przebieranie ich za osoby dorosłe, lub, (nie wiadomo co gorsze), siebie za małe dziewczynki. Tego zjawiska nie da się interpretować inaczej – dziecko jest potraktowane jak uzupełnienie stylizacji. Dosłownie. Kiedy wybieramy markową piękną torbę pokazujemy światu, że wiemy, co dobre. Tyle że w przypadku dziecka "dobre" znaczy "wartościowe" w wymiarze duchowym. Trochę nie fair.
Oczywiście można tych przebieranek na kopię siebie nie traktować śmiertelnie serio. Można się przy tym dobrze bawić. Dla dziewczynek zapatrzonych w swoje ukochane mamy to może być frajda. Ale czy właśnie to zrozumie z tego typu zdjęć młoda kobieta, która macierzyństwo ma dopiero w planach? Oby. Bo patrząc na tak bardzo pozowane, nienaturalne zdjęcia, których nadrzędną wartością jest walor estetyczny, trudno jest inaczej niż przedmiotowo traktować to, co na nich jest. Bo o tym, że łatwiej jest namówić dziecko na noszenie zimowej czapki, mając w zanadrzu argument "zobacz, mamusia ma taką samą", kobieta-niematka nie ma szansy wiedzieć.
Chociaż dziecko sobie spraw!
Jak trendy kreowane przez instamatki przekładają się na "Matkę Polkę Pospolitą" lub na kobiety, które dopiero myślą o dziecku? Krótko mówiąc, mają absurdalne oczekiwania wobec rzeczywistości i wobec siebie. Geneza setek tysięcy zdjęć dzieci, które pojawiają się na Facebooku czy Instagramie jest bardzo złożona i w dużej mierze składa się na nią po prostu chęć podzielenia się swoim szczęściem. Jednak trudno nie ulec wrażeniu, że wynajmowanie fotografa, gdy tylko jest okazja, by ubrać dziecko w słodki kostium lub markową sukienkę, to również efekt aspirowania do instamatek, którym na pierwszy rzut oka można zazdrościć wszystkiego.
Inna sprawa, że inwazja fotorelacji z pierwszych kup, ząbkowania czy przegląd stylizacji to wynik kreowania swojego wizerunku w sieci zupełnie nieświadomie. Instynktownie eksponujemy przede wszystkim to, z czego jesteśmy dumni, to, co w naszych oczach czyni nas wartościowymi ludźmi. Jeśli do tej pory nie mogłyśmy pochwalić się sukcesami zawodowymi, ciekawą pasją, czy czymkolwiek, co by nam imponowało, nadrabiamy, gdy pojawia się dziecko. Bo trudno zaprzeczać, że macierzyństwo nadaje życiu nową wartość. W tym kontekście lansowanie się na dziecko jako relacja z domowych pieleszy niczym nie różni się od dopracowanych zdjęć instamatek.