Zdjęła krzyż z pokoju nauczycielskiego, wytykano ją palcami. Teraz wygrała w sądzie
Sąd nie miał wątpliwości, że w szkole w Krapkowicach doszło do dyskryminacji ze względów światopoglądowych. Grażyna Juszczyk, nauczycielka matematyki z długoletnim stażem, w 2013 roku zdjęła krzyż z pokoju nauczycielskiego. Dziś przyznaje, że została za to zlinczowana. - Dyrektorka sugerowała, że powinnam się wstydzić tego, co zrobiłam – mówi nauczycielka w rozmowie z WP Kobieta.
01.02.2017 13:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
*Magdalena Drozdek: Konflikt zaczął się w 2013 roku. Zdjęła pani krzyż w pokoju nauczycielskim. Mamy 2017 rok, a sprawa dopiero została zamknięta. *
Grażyna Juszczyk: Tak, konflikt zaczął się w październiku 2013, pozew złożyłam w lutym 2014 roku. Pierwsza rozprawa odbyła się po roku. Tyle to trwa w polskich sądach. Ostateczne postanowienie sądu jest takie, jakie przedstawił sąd pierwszej instancji – 5 tys. złotych odszkodowania i przeproszenie mnie w prasie lokalnej. To właśnie podtrzymano w apelacji. Sędzina, która orzekała, podkreśliła, że nie ocenia mojego postępowania. Pracodawca nie miał prawa tworzyć wrogiej atmosfery wokół mnie. Na rozprawie wsparli mnie przedstawiciele Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i była przedstawicielka Rzecznika Praw Obywatelskich. Powoływaliśmy się na art. 18 kodeksu pracy. Oskarżyłam dyrektorkę szkoły o „niepożądane zachowania, których celem lub skutkiem jest stworzenie wrogiej atmosfery wokół mnie”.
Cały czas wraca pytanie o to, dlaczego właściwie zdjęła pani krzyż z sali?
Deklaruję się jako osoba bezwyznaniowa. Nie chciałabym wchodzić z kimkolwiek w dyskusję o tym, czy Bóg istnieje, czy nie. Ja się od tego odcinam. Nie chciałabym, żeby przypisano mi łatkę, że próbuję udowodnić, że Boga nie ma. Nie wyznaję żadnej zinstytucjonalizowanej religii. Jestem zwolennikiem świeckiego państwa. Uważam, że każdy ma prawo mieć swój światopogląd, jaki chce, ma prawo wierzyć, nie wierzyć, wyznawać taką czy inną religię. Ale to nie powinno mieć znaczenia w państwie. Nikt nie powinien wyciągać religii ponad przepisy prawa państwowego. Biblia nie powinna być ważniejsza od Konstytucji. Wobec tego urzędy państwowe powinny mieć charakter świecki, tak samo, jak szkoła. Takie państwo w moim przekonaniu jest gwarantem bezpieczeństwa dla wszystkich obywateli.
We wspólnej przestrzeni nie powinno się wieszać symboli religijnych. Zdjęłam ten krzyż, bo sprzeciwiam się temu. Krzyżom sprzeciwiam się bardziej niż jakimkolwiek innym symbolom religijnym, bo krzyż przez samą swoją estetykę jest przykry. Kiedy powiedziałam o tym na radzie pedagogicznej, wywołałam ogromne zgorszenie. Ja nie widzę w tym nic obraźliwego, tak po prostu uważam.
Wcześniej symboli religijnych w szkole nie było?
Gdy zaczęłam tam pracować, nie było krzyża w pokoju nauczycielskim i w większości sal lekcyjnych. Byłam przekonana, że to grono nauczycielskie, z którym pracowałam, zgodne jest, że szkoła nie jest miejscem, które trzeba obwieszać symbolami religijnymi. Potem w pewnym momencie pojawił się krzyż w gabinecie dyrektorki i w salach nauczania początkowego. W pokoju nauczycielskim powieszono go, gdy akurat byłam na urlopie. Wtedy miał do szkoły przyjechać biskup. Wróciłam do pracy i zwyczajnie krzyż zdjęłam. Nie ukrywałam się z tym. Zrobiłam to w obecności kilku osób. Nikt nie zwrócił uwagi. Zdjęłam go i odłożyłam na szafę.
I to był początek małej światopoglądowej wojny?
W szkole nie było akurat księdza. Po kilku tygodniach ksiądz wrócił i kiedy zobaczył, że krzyża nie ma, wybuchła afera. Na spotkaniu wytknęłam protestującym nauczycielom, że przecież nikt na to do tej pory nie zwrócił uwagi. Powiedziałam im, żeby potraktowali to jako eksperyment socjologiczny – czy rzeczywiście obecność krzyża jest dla nich tak ważna. Obrazili się, krzyczeli, że jak ja mogę tak uderzać w ich uczucia religijne. Przeprosiłam.
Mimo to spotkał panią lincz.
Ksiądz powiedział dyrektorce, że coś trzeba z tym zrobić. Zapytałam się go, jak on jako ksiądz, może uczestniczyć w takim linczu. Dla niego to był normalny sposób dyscyplinowania pracownika, a musiał być tak drastyczny, żeby nikt już więcej nie ośmielił się podnieść ręki na krzyż. Jakiś czas później pojawiło się ogłoszenie o nadzwyczajnym spotkaniu. Dyrektora rozpoczęła je od słów: wiemy już, kto ośmielił się zdjąć krzyż. Znalazło się kilka osób, które zdominowały grupę. Ja nie sądzę, że oni są takimi fanatykami, na jakich ostatecznie wyszli. To są normalni ludzie. Nadal mam o nich dobre zdanie. Ale znalazło się kilka szalonych osób i dyrektorka zobowiązana przez księdza. On ją zawstydził, że w jej placówce doszło do czegoś takiego. Była wściekła, że musi się tłumaczyć przed księdzem.
Zaczęła się więc obrona krzyża. Dyrektorka sugerowała, że powinnam się wstydzić tego, co zrobiłam. A jeśli mi się nie podoba, to powinnam siedzieć cicho. Reszta podchwyciła. Takie upokarzanie, przez traktowanie mnie jak gnojka. Proszę sobie wyobrazić – na sali było 50 osób. Każdy się wypowiada i poucza mnie jak dziecko. Mnie, jedną ze starszych nauczycielek w gronie. Nie mogłam sobie na coś takiego pozwolić. Jedna z pań nadała temu rangę przestępczą, mówiła, że ja ten krzyż ukradłam i trzeba to zgłosić na policję. Inna mówiła, że Polska, czy mi się to nie podoba, czy nie, jest krajem katolickim, a jak mi się to nie podoba, to mam się zwolnić z pracy.
Co z koleżankami? Nie stanęły w pani obronie?
Były jak zamurowane. Nikt się tego nie spodziewał. Ci, którzy mogliby stanąć w mojej obronie, nie wiedzieli co robić. Wszyscy byli wystraszeni. Napisałam skargę na dyrektorkę, a część osób na pokaz próbowała mnie za to zganić, bo jak tak można. Potem grupa nauczycieli napisała do prasy oświadczenie, w którym przedstawiono mnie jako osobę, która świadomie łamie normy społeczne. To ogłoszenie potem powiększono, wydrukowano i powieszono w gabinecie.
Namawiali resztę do ostracyzmu?
Któregoś dnia wezwano koleżankę na spotkanie. Jedna z nauczycielek namawiała ją, żeby ta przestała się do mnie odzywać. Przekonywała, że jestem taka harda i mocna, bo mam wsparcie w kilku osobach. A gdybym je straciła, to mnie wreszcie spacyfikują, przestanę się skarżyć na dyrektorkę. Wie pani, po pierwszym upomnieniu za złożenie skargi ja je dalej pisałam do burmistrza. Wstyd mi za grono nauczycielskie. Przed sądem wyszło, że nie potrafili obronić swoich racji. Ta, która wcześniej nazywała mnie złodziejką, mówiła, że przecież ona tylko powiedziała, że ja ukradłam krzyż. Zaprzeczali sami sobie.
I tak po prawie 4 latach wreszcie sprawa się skończyła.
Po roku szykan poszłam na urlop. Wróciłam do szkoły, wygrałam sprawę. Poprzedniej dyrektorki już nie ma. Wicedyrektor złożył apelację, bo nie chciał odpowiadać za czyny swojej poprzedniczki, a to było tak samo wina jej, jak i jego. Ale przegrał.
Krzyż w pokoju nauczycielskim wisi?
Nie, nie wisi. Gdy wróciłam do pracy, napisałam wniosek formalny o zdjęcie krzyża, ale nie dostałam odpowiedzi do dnia dzisiejszego. Zapadł wyrok, więc go zdjęłam sama.
Z perspektywy czasu żałuje pani, że to się tak potoczyło?
Przykro mi, że to ja musiałam się w to zaangażować. Takich spraw powinno być w Polsce więcej. Jeśli ruchy oddolne nie wyjdą z taką inicjatywą, to Kościół katolicki całkowicie zawłaszczy nasze państwo. Jestem przeciwko temu, by jakiekolwiek wyznanie miało taką pozycję, jak Kościół w Polsce. To jest niezdrowe. Przykro mi, że musiałam się ostro przeciwstawić. Państwo powinno być świeckie. To tyle. Nie żałuję, bo sprawa była tego warta. Wychowałam się w innych czasach, kiedy Kościół funkcjonował równolegle do państwa. Wydaje mi się, że była wtedy dużo zdrowsza atmosfera. Chodziłam na religię, byłam wychowana w rodzinie katolickiej. Dorosłam i zrezygnowałam z religii. Mam nadzieję, że natchnęłam innych do wyrażania swoich opinii. Bo dziś nie łatwo jest sprzeciwić się Kościołowi. Robią to tylko radykałowie, wyzwoleni dziennikarze. A potem księża nazywają ich lewakami. Każdy człowiek zasługuje na szacunek, bez względu na wyznanie.