Jedna z niewielu tak charyzmatycznych wokalistek lat sześćdziesiątych, głos wyzwolenie seksualnego i niepokorna buntowniczka, która zbyt szybko wpadła w złe towarzystwo. Karierę zrobiła w czasach gdy scena była zdominowana przez mężczyzn, a dla kobiet miejsce w historii muzyki sprowadzało się do roli seksownych i oddanych groupies. Jej wpływ na popkulturę do dziś jest nieoceniony. Wyprzedzała swoje czasy, była nazywana wariatką, a swoją wrażliwością i naturalnością porywała miliony na Woodstocku. Nie bez powodu dziennikarka Lilian Roxon napisała o niej: „Jeśli wchodząc na rockowy koncert nie wyglądałaś jak Janis Joplin, było więcej niż pewne, że będziesz tak wyglądać, gdy z niego wyjdziesz. To ona nauczyła Amerykę, że piękno nie jest czymś codziennym, że odpływa i przypływa, zaskakuje cię pojawiając się na minutę i znikając w kolejnej”.
„Na scenie czuję się jakbym kochała się z tysiącami ludzi, ale do domu wracam sama”
W dyskusji o wolnej i nieskrępowanej miłości brakowało kobiecego głosu, do momentu gdy pojawiła się ona. Nie godziła się na męską dominację, a jej życie było tego najlepszym manifestem. Frywolne zachowania, niechlujny wygląd i liczne romanse także z kobietami były sprzeczne z dotychczasowym porządkiem społecznym i wywołały niemałą rewolucję. Dzięki autentyczności i talentowi, Janis Joplin udało się osiągnąć spektakularny sukces. Inspirował ją blues nazywany w Stanach Zjednoczonych pogardliwie „muzyką niewolników”, a fascynowali bitnicy. Tym różniła się od swoich rówieśników, co spotkało się ze społecznym ostracyzmem i niezrozumieniem. Ucieleśniała sobą wszystko to, co było pogardzane i stawała w kontrze wobec preferowanych wzorców. Nie zgadzała się na to, że dziewczyna ma być tylko miła, ładnie wyglądać i wykonywać kolejne polecenia.
„Na scenie czuję się jakbym kochała się z tysiącami ludzi, ale do domu wracam sama”
Od początku szukała nowych doznań i chciała przekraczać kolejne granice świadomości. To był jej sposób na radzenie sobie z kompleksami. Po alkohol i twarde narkotyki sięgnęła wcześniej niż sam Jimi Hendrix. To sprawiało, że grany przez nią psychodeliczny rock miał bardzo autentyczny i przejmujący wyraz. W kręgach znajomych nazywana była nawet „speed freak” i w końcu musiała pójść na odwyk. Powróciła w świetnej formie i zaczęła współpracę z Big Brother & the Holding Company, którzy poszukiwali charakterystycznego wokalu. Szybko dostrzegły ją media i już w 1968 roku prestiżowy magazyn „Vogue” określił ją „najbardziej ekscytującą współczesną wokalistką”. Prawdziwy szał zaczął się jednak w momencie, gdy zaczęła nagrywać sama pod własnym nazwiskiem.
„Na scenie czuję się jakbym kochała się z tysiącami ludzi, ale do domu wracam sama”
Nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie to coś. Stała się prekursorką hippisowskiego stylu i dzieci kwiatów, którzy garściami czerpali z jej niechlujnego wizerunku. Na głowę zakładała wianki, uwielbiała swobodne stroje, a ulubionym elementem garderoby były znoszone dżinsowe dzwony. Styl Janis Joplin był tak naprawdę dziełem przypadku. Najważniejsze było dla niej, by czuć się dobrze i swobodnie w swojej skórze. Obszerne koszule z troczkami, dzianinowe sukienki i szydełkowane kamizelki zakładała nie tylko na scenę, ale też na co dzień. Uzupełniała je mnogą liczbą podzwaniających bransoletek i koralików. Uwielbiała sandały, ale najchętniej chodziła boso.
„Na scenie czuję się jakbym kochała się z tysiącami ludzi, ale do domu wracam sama”
W kwestiach urodowych była minimalistką. Wiecznie z potarganymi włosami i prawie bez grama makijażu stała się ewenementem na skalę światowa. Choć nie była idealna i miała wiele kompleksów ceniła naturalność, którą rozpowszechniła w całych Stanach Zjednoczonych. Niegdyś będąca obiektem drwin dziewczyna – ze względu na nadwagę i okropny trądzik - stała się nieświadomie wzorem do naśladowania. Pokazała w ten sposób kobietom, że najbardziej liczy się charakter i to, co mają do powodzenia. Skutecznie uwolniła je od długich sukien, dopracowanej fryzury i starannego makijażu.
„Na scenie czuję się jakbym kochała się z tysiącami ludzi, ale do domu wracam sama”
Nie tylko głosiła hasła wolnej miłości, ale też je realizowała. Jak czytamy w „Leksykonie buntowników” Maxa Cegielskiego, krążyła o niej głośna anegdota, że na jednej z imprez poznała samego Erica Claptona. Joplin słynęła z rozwiązłego trybu życia, nie zdziwiła więc znajomych, gdy powiedziała: „Słuchajcie, przyprowadźcie mi pierwszego lepszego, który będzie przechodził, a ja go poderwę”. Przyprowadzono jej chłopaka z brytyjskim akcentem. Gdy się przedstawiła i oznajmiła, że będzie jego dziewczyną na dzisiejszą noc, on odpowiedział: „Część, nazywam się Eric Clapton”.
Odeszła zdecydowanie za wcześnie. W wieku 27 lat, tym samym wstępując do tak zwanego Klubu 27. Przyczyną śmierci było przedawkowanie heroiny.